Stoisz przed lustrem. Tak, od kilku minut stoisz, bo zapomniałaś właściwie, co miałaś zrobić. „Zawieszasz się”. Patrzysz tej z naprzeciwka prosto w lekko jeszcze zaróżowione, podpuchnięte od płaczu oczy. O masz, znowu płyną. Jedna po drugiej. Wycierasz szybko twarz wierzchem dłoni. Stało się. Koniec waszego związku nastąpił z hukiem i fajerwerkami, które lepiej pasowałyby na imprezę weselną niż rozwodową. Zresztą, na weselu też mieliście fajerwerki. Tylko atmosfera była jakaś lepsza. I nie spuszczałaś z niego zakochanego wzroku. A teraz…
Dosyć już! Zaczęło się nowe życie. Żeby tak uciec na drugi koniec świata… Albo lepiej, żeby on zniknął, zapadł się pod ziemię. Tylko, cholera, dzieci macie wspólne. Więc choć patrzeć na niego nie możesz, to musisz. I jak sobie z tym poradzić? Jak opanować nerwy, przetłumaczyć sobie, co jest tak naprawdę ważne? (Ty) Że etap zamknięty, to etap zamknięty, że szkoda nerwów, że masz, co masz i trzeba jakoś z tym żyć. I że można nawet z tym dobrze żyć, jeśli się przestrzega kilku zasad.
Pod żadnym pozorem
Nie lituj się
Nad nim. Na sobą trochę możesz, ale nie za długo, bo to źle na ciebie działa. Nie myśl o nim, jak o byłym partnerze, myśl jako o ojcu swoich dzieci. Ta rola wiąże się z obowiązkami, które on powinien wypełniać. Może nie był najlepszym ojcem, kiedy jeszcze byliście małżeństwem, ale teraz ma szansę to naprawić. Warto jasno ustalić zasady, kiedy kto odbiera dzieci, kiedy kto zawozi je na angielski. I egzekwować ich przestrzegania. Nie zastanawiaj się, czy wychodzisz teraz na zołzę. Skoncentruj się na dzieciach. To dla ich dobra. I twojej wygody trochę też.
Nie żałuj
Wspólnych lat, straconych dni, wylanych łez. Ten etap jest zamknięty, nie masz wpływu na decyzje z przeszłości. Zamartwianie się tym, że kiedyś byliście razem i tym, że bywało nawet całkiem dobrze, nie ma żadnego sensu. Coś do tego rozstania doprowadziło i nie był to z pewnością nadmiar jego miłosnych wyznań i dobrych chęci. Nie było to również cudowne i czułe ojcostwo.
Nie daj sobie wmówić…
Czegoś, w co nie wierzysz. Że jesteś bez serca, bo przecież tyle was łączyło, a teraz zachowujesz się, jakby to w ogóle nie miało dla ciebie znaczenia. Jak miło by między wami nie było, grasz teraz w pojedynkę i grasz dla siebie i dzieci. Masz prawo do regularnie spływających na twoje konto alimentów i do świętego spokoju. Z liczeniem na pomoc byłego męża w tak zwanych „nagłych przypadkach” bywa różnie.
Nie interesuj się jego życiem miłosnym
Choćby cię skręcało z ciekawości. Przypomnij sobie, że nie możesz na niego patrzeć. To z kim się spotyka to teraz jego sprawa. O ile nie uderza to w żaden sposób w wasze dzieci. Ty przecież też chciałabyś jeszcze kiedyś się zakochać. OK, może jeszcze nie teraz. Ale przyjdzie moment, że poczujesz, że już czas zrobić w swoim życiu trochę miejsca dla kogoś innego niż młodzież w wieku szkolnym i przedszkolnym.
Nie rób sobie nadziei
Że będzie wspaniale, że WSZYSTKO da się dogadać, a w niedzielę będziecie się spotykać na wspólnym obiedzie. Nie da się. Gdyby się zawsze wszystko dało dogadać, nie rozwiodłabyś się, taka jest prawda. Na razie wspólne spotkania, nazwijmy je „organizacyjne” są „musem” i faktem. Jakoś trzeba to poukładać. Nie oczekuj, że będziesz na nich oazą spokoju i że będziesz mogła z tym spokojem na NIEGO patrzeć i go słuchać. Nie nastawiaj się też na najgorsze. Jest, jak jest.
Nie mów mu, że sobie nie radzisz
Za żadne skarby! A szczególnie wtedy, kiedy to ty zadecydowałaś o rozstaniu, bo przez cały okres trwania związku słyszałaś, że bez niego jesteś nikim i nic nigdy nie osiągniesz. W ogóle nic nie mów. Od teraz jesteś samodzielnym bytem i nikomu nic do tego, czy płacisz rachunki na czas. Potrzebne ci tylko takie towarzystwo, które daje wsparcie, nie to, które dołuje.
Nie ma co palić za sobą mostów. Nawet, jeśli teraz nie możesz na niego patrzeć, za jakiś czas poczujesz cudowną obojętność. I to będzie pierwszy, prawdziwie pierwszy, dzień twojego nowego życia.