– Nie przepadam za zwrotem: kryzys wieku średniego Chyba wolałabym nazywać to punktem zwrotnym, bo to nie zawsze jest kryzys. Bardziej chodzi o moment, kiedy kontaktujemy się ze swoim prawdziwym „ja”, swoją duszą i mówimy: „Ja już tak nie chcę”. Albo: „Chcę inaczej. Mam siłę, żeby żyć po swojemu”. I mniej to się wiążę z wiekiem biologicznym, a bardziej z dojrzałością. Są sytuacje, które nas do tej dojrzałości prowadzą szybciej – mówi Iwona Wencel, mentorka, wspierająca kobiety w procesie zmiany, działa m.in w Fundacji Liderek Biznesu.
Chodzi o traumatyczne wydarzenie? Odejście partnera, śmierć kogoś bliskiego?
Ważne wydarzenie, niekoniecznie traumatyczne. Ja niedawno zostałam babcią. Bardzo się tym cieszę, ale to też moment, kiedy powiedziałam sobie: „Aha, czyli dotarłam do kolejnego etapu w życiu”. Wydarzenia, które nas prowadzą do zmiany mogą być różne.
Można się też przecież zakochać i pomyśleć: „Wow, nagle jestem wielbiona, akceptowana, mogę czuć znów motyle w brzuchu, znów czuć się ważną”. Ta myśl z kolei może spowodować, że zaczniemy chcieć żyć inaczej. To jest jak przebudzenie.
Bo wcześniej wiele lat żyjemy według utartego schematu? Rodzimy dzieci, wychowujemy, nie myślimy o tym, co jest nasze?
Tak. I być może dlatego też gotowość na zmianę pojawia się w nas często po czterdziestce. My kobiety, statystycznie, bo nie chcę generalizować, w znaczną część życia mamy wpisane poświęcanie się, zajmowanie się innymi. Domem, mężem, dziećmi, pracą dla kogoś. Dla nas samych miejsca zostaje bardzo mało. Ale potem życie powoli przestaje być gonieniem. Dzieci dorastają, jakieś cele zawodowe osiągnęłyśmy. Wtedy zaczynamy się zastanawiać, czy gdzieś się nie zatraciłyśmy.
U mnie ten moment przyszedł, kiedy rozstałam się z wieloletnim partnerem. Zaczęłam się zastanawiać kim jestem ja. My trochę modelujemy swoje zachowania pod środowisko, w którym jesteśmy. Nie myślimy, czy to naprawdę jesteśmy my, czy żyjemy w zgodzie ze sobą. Ale w końcu przychodzi moment kiedy, na przykład, zostajemy same. Albo zaczynamy mieć lepszy kontakt ze sobą. I dochodzimy do wniosku, że to co było do tej pory niekoniecznie było nasze. Zamiast jednej rzeczy, wolimy drugą.
Mówi Pani o stabilizacji. A co z tymi kobietami, które chcą się zmienić nie dlatego, że mają już spokój w życiu, ale właśnie dlatego, że czują się sfrustrowane, na przykład, dotychczasową drogą zawodową? Mam koleżanki, które po czterdziestce poszły na nowe studia.
Po czterdziestce coraz mniej w nas chęci, żeby się naginać. Żyć tak, jak na przykład inni uważają, że powinnyśmy. To może się wiązać ze zmianą kariery albo chęcią rozwoju. Pojawia się potrzeba zmiany, czasem całkowite przebranżowienie się. Miałam koleżankę, która pracowała w zupełnie innym biznesie i nagle zapragnęła kariery HR, mając lat 40 lat. Dlatego właśnie nie lubię słowa „kryzys”. Chyba, że „kryzysem” nazywamy szansę, która pojawia się, gdy stajemy pod jakąś ścianą. A czasem nawet nie chodzi o ścianę, ale poczucie braku, kobiety mówią: „Niby mam wszystko, ale czegoś mi brakuję, czuję pustkę”. A my chcemy czuć sens.
Kobiety dojrzałe mają problem, że czują się przezroczyste? Koleżanka jakiś czas temu powiedziała: „Jak byłam młodsza to, gdy szłam ulicą wszyscy się na mnie patrzyli, a teraz już nikt na mnie nie patrzy”.
To chyba nie do mnie pytanie. Ale też wiem i rozumiem, że dla wielu z nas akceptacja siebie jest procesem, drogą. Jeśli mamy samoakceptację i samo-miłość, nie jest nam potrzebny wzrok obcej osoby. Ja mocno nad tym pracowałam i pracuję. Nie zwracam nawet uwagi, czy ktoś mnie zauważa, wobec tego nie czuję się przezroczysta. Nie mam potrzeby upiększania się, akceptuję to, co naturalne, mam tyle walorów, że nie mam potrzeby epatowanie cielesnym wymiarem. Podziwiam takie kobiety, jak Meryl Streep, prawdziwe, czerpiące moc z dojrzałości. Co nie znaczy, ze nie lubię się dobrze ubrać, po prostu nie pragnę wzroku innych mężczyzn, jak może kiedyś pragnęłam.
Oczywiście widzę, jak mężczyźni, moi rówieśnicy wodzą oczami za młodością, ale ja sama wodzę. Młodość jest przepiękna, ale ja nie mam potrzeby porównywania się, konkurowania z nią. Są inne rzeczy, które są dla mnie istotne i jeżeli dla kogoś tylko wymiar fizyczny jest wystarczający, to to nie jest dla mnie wystarczająco dobry partner, czy osoba, z którą chciałabym budować relacje, czy to przyjacielską, czy romantyczną.
A gdyby przyszła do pani kobieta i powiedziała, że czuje się przezroczysta w firmie? Koleżanki awansują, są lepsze, ona stoi w cieniu.
Pytanie dlaczego stawiam się niżej, skąd te emocje? To jest zawsze trochę o nas. Nawet jeżeli widzę, że ktoś jest ode mnie w czymś lepszy, bo przecież zawsze tak możemy być, to czy mi to umniejsza? Realnie nie. Jeżeli ktoś jest lepszy od mnie w biegu na 100 metrów, to nie zmienia tego, co sobą reprezentuję ja. Pytanie czy wiem, w czym jestem doskonała albo bardzo dobra. I czym ja mogę dodać wartość w środowisku? Czy zdaję sobie sprawę ze swojej siły?
Zawsze ktoś coś robi lepiej od nas. Gdy kogoś poznajemy, najczęściej widzimy jego dobre rzeczy, atuty. Kiedy słuchamy wywiadów ze specjalistami, ludźmi, którzy osiągnęli sukces w jakiejś dziedzinie życia, myślimy: „Chciałabym tak jak on”. Ale jeśli w tym pogrzebiemy, okazuje się, że jasne, w tym wymiarze jest super, natomiast jest milion innych obszarów, w którym nam nie dorasta do pięt.
A co jeśli nie chcemy myśleć, że ktoś nie dorasta nam do pięt?
Ale tak jest. Każdy gdzieś komuś nie dorasta do pięt, nie ma w tym wyższości, to są fakty A jeśli inna kobieta jest dużo lepsza w pracy, to w jakim konkretnie obszarze? Może ona jest lepsza w jednym obszarze, a ja w drugim i razem możemy zrobić coś wielkiego?
Proszę zobaczyć, jak to inaczej brzmi. To już nas nie dołuje. Ale żeby tak na to spojrzeć potrzeba samodocenienia. My kobiety wciąż mamy z tym problem, mężczyźni rzadziej i to od nich warto się uczyć postrzegania siebie.
Przypomina mi się historia, którą często dzielę się w swojej pracy, a którą opowiadała pewna dziewczyna na wspólnej mentorskiej sesji. Dziewczyna była zestresowana, bo wracała do pracy po urlopie macierzyńskim. Poprosiła męża, żeby pomógł jej się przygotować do spotkania z przełożonym. On bardzo się ucieszył, że może jej poradzić. „Po pierwsze poproś go o podwyżkę” rzucił. Ona dosłownie zbaraniała: „Ale co ty mówisz, wracam do pracy po dwunastu miesiącach, muszę teraz udowodnić, że się jeszcze nadaję” tłumaczyła. Wtedy to on oniemiał: ”Ale co ty musisz udowadniać? Przecież cię nie było, prawdopodobnie ominęła cię podwyżka, masz więcej wydatków, masz teraz dziecko. Zresztą najwyżej jej nie dostaniesz”. I ona rzeczywiście przyszła na spotkanie z szefem i poprosiła o podwyżkę.
I co dalej?
Dostała ją.
Moja przyjaciółka w tym roku zdecydowała się na studia psychologiczne. „W tym wieku?! Zwariowałaś?” usłyszała od niektórych koleżanek.
Rzeczywiście jest takie oczekiwanie, żeby w pewnym wieku spocząć na laurach. Jak otwierałam w wieku pięćdziesięciu lat start up też słyszałam: „Nie dasz rady”. Ale nie dam rady, bo? Bo co? Bo rozumiem, że się nie trzymam stereotypu, że „start upy” zakładają ludzie w wieku 20– 30 lat i to głównie mężczyźni, ale co z tego?
Wspieranie się w odwadze, w podejmowaniu prób jest kluczowe. Bo ważne, żebyśmy dawali sobie szansę, co pokazuje przykład młodej matki, która dostała podwyżkę.
A jeśli ktoś mówi: „Zwariowałaś” to o kim mówi? O pani koleżance, czy jednak o sobie i swoich ograniczeniach i braku odwagi?
Jeśli mamy wątpliwości przed zmianą zawsze warto zadać sobie pytanie: „co się najgorszego może stać?”. Ja robię z moimi mentee taką listę, a potem przy każdym punkcie zaznaczmy stopień prawdopodobieństwa, że coś się wydarzy. Od zera do stu, nazywam to „oswajaniem potwora”.
Co się może stać najgorszego?
W przypadku zmiany pracy? Zawodu? Moi mentee (mentorowani dop.red) boją się, że podejmą złą decyzję, która uruchomi lawinę kłopotów: problemy ze znalezieniem miejsca dla siebie, stanowiska. Często pojawia się strach przed brakiem kompetencji. Ale też lęki, że nowe środowisko ich nie zaakceptuje, nie dadzą rady z obowiązkami rodzinnymi. Ale jak te wszystkie strachy się wypisze, łatwiej je oswoić.
Pytam: „No dobrze, to nie przedłużą ci umowy, co się może stać wtedy najgorszego? „To będę szukać następnej pracy” mówi ona. Czy jest możliwe, żeby nie znaleźć pracy? Nie sądzę. Oczywiście, to może potrwać. Średni czas znalezienia nowej pracy wynosi sześć miesięcy. Na wysokie stanowisko od dziewięciu miesięcy do roku. „Czy jesteś w stanie sobie wyobrazić ten czas?” drążę. Ona odpowiada: „Boję się, że nie będę nic robić”. „Dlaczego uważasz, że nie będziesz nic robić? Przecież są różne projekty, w które można się zaangażować”.
Strach jest jedną z najgorszych rzeczy, ograniczającą. Wczoraj nawet rozmawiałam o tym ze swoim synem. My się boimy rzeczy, które sobie „wymyślamy”, czyli de facto nieistniejące, w dodatku na tyle sobie to wkręcamy, że niemal manifestujemy.
Teraz często kobiety mówią: ale czasy są ciężkie, kryzys. I nie chodzi o zmiany zawodowe, ale też o osobiste. „Poczekam, to nie ten moment” postanawiają.
Okej, ale to jest też dojrzały wybór. Możemy powiedzieć: „Wybieram to, co mam”. Możemy uznać, że świat na zewnątrz jest zbyt przerażający, zostajemy w tym, co znamy i się z tego cieszymy. Ale cieszymy się, doceniamy. To co dla mnie jest najgorsze, o czym wiedzą wszyscy moi znajomi, to narzekanie. Jeśli ktoś przychodzi i narzeka, mówię: „Dobra, to chodź obmyślimy strategię”. Ale gdy słyszę: „Ale ja się boję” ucinam twardo, mówię: to nie narzekaj. U mnie jest zakaz marudzenia, bo to nie tylko zabiera energię tej osobie, ale też wszystkim wokół. A ja mam tak mało energii, że nie chcę słyszeć wokół siebie niezadowolonych osób. Szczególnie, że wiem, doświadczyłam, że mamy wpływ na swoje życie.
Co by pani poradziła kobietom, które się boją. Co mają zrobić najpierw?
Początkiem wszystkiego jest samoakceptacja i miłość. Jeszcze trzy lata temu robiłam przed lustrem ćwiczenie, które bardzo polecam. Patrzyłam na swoje odbicie i mówiłam: Iwonko, kocham cię za… Iwonko, podziwiam cię za… I wybaczam ci … Przez pierwsze trzy tygodnie za każdym razem ryczałam, potem już coraz mniej. Każdego dnia znajdowałam więcej powodów dla których się kocham i podziwiam. Dopóki same nie damy sobie oparcia, nie znajdziemy siły, to nikt nam jej nie da. Zresztą siła z zewnątrz jest ulotna, przemijająca. Tracimy ludzi, którzy nam ją dawali i nic nie zostaje.
Jeśli nie znajdziemy w sobie oparcia, odpowiedzi na pytania kim chcemy być i jak chcemy żyć, to będziemy tylko rzucać się od bandy do bandy. Bo nasze losy będą zależały od tego, co powie jedna przyjaciółka, a później druga i trzecia, czwarta. Tak nie damy rady stworzyć spójnej całości. A w rezultacie i tak przecież zostajemy same z różnymi decyzjami i myślami.
Budowanie siebie kosztuje? Nasi bliscy też są przecież przyzwyczajeni do jakiś nas?
Ja z dziećmi rozmawiałam szczerze:„Pracuję nad sobą, będę teraz bardziej asertywna, nie będziecie na początku lubić mojej zmiany, ale robię to dla siebie, ponieważ chcę być szczęśliwa. Bo uważam, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dzieci”. Może było mi łatwiej, bo córka miała 23 lata, a syn 16, ale mniejszym dzieciom też można wytłumaczyć tylko inaczej. Wystarczy powiedzieć: „To jest mój czas”.
Gdy chcemy się zmieniać, pojawia się dużo ograniczających myśli. Co powiedzą inni, jak zareagują, na pewno ich zranię.
Mężczyźni w kryzysie zaczynają mieć kochanki, kobiety też nawiązują romanse. To ucieczka czy bycie blisko siebie?
Moim zdaniem ucieczka. Pojawia się błędne przekonanie, że ktoś nam da to, czego nie mamy. Nie da, to są nasze iluzje, od samych siebie nie uciekniemy. Oczywiście, cudownie jest się zakochać, poczuć motyle w brzuchu, jeśli to jest dojrzałe to w porządku. Byleby to nie opierało się na marzeniach, że ktoś się nami zaopiekuje, da to, czego nie miałyśmy.
Relacje oparte na mrzonkach są skazane na niepowodzenie.
Widzi Pani, jak się kobiety zmieniają?
Tak. Tego nie da się nie zauważyć. Zmienia się ich wygląd, sposób mówienia. Zaczynają być odważne, pewne siebie. Rozkwitają, podejmują samodzielne decyzje, nawet jeśli innym wydaje się, że to drobiazgi. Czasem nowa fryzura, tatuaż są dla ich wewnętrznym symbolem, znakiem, że już teraz będzie inaczej, lepiej.