Go to content

Po co te walki i oburzenie? Bo zmieniło się wiele, ale wciąż za mało

Fot. iStock

Jedna z moich znajomych podczas babskiego spotkania przy winie ochoczo zaproponowała wyjście na film „365 dni”. Połowa zgromadzonych babek zaniemówiła i zmierzyła ją zdziwionym spojrzenie, druga połowa nie wiedziała, o co chodzi lub z miejsca przytaknęła (chcę wierzyć, że one też nie wiedziały, o czym mowa). Zapytałam wprost, czy kręci ją seksizm, gwałt i poniżanie przez mężczyzn – wiem, prosto z mostu i bez ogródek, ale ręce już mi opadają, jak słyszę takie brednie! Po co te walki i oburzenia, zapytacie. Bo zmieniło się wiele, jeśli chodzi o prawa kobiet i równouprawnienie, ale wciąż za mało.

Kobiety od zawsze walczyły i nadal walczą – kiedyś o prawo do głosu i traktowania ich jako pełnoprawnego człowieka, dziś o to, by ten głos miał takie samo znaczenie i był słuchany z taką samą uwagą. Mamy XXI wiek, powszechny dostęp do internetu, technologie, o których dawniej nawet nikt nie marzył, żyje nam się wygodniej i bardziej komfortowo, a jednak będąc kobietą wciąż musisz udowadniać, że nie jesteś gorsza od mężczyzn, upominać się o swoje prawa, szacunek i sprawiedliwość.

Przykład – głośny ostatnio wywiad z aktorką wspomnianego na wstępie filmu. Tego nie dało się czytać, było paskudne, brutalne i po prostu niesmaczne. A jednak „pan dziennikarz” nie miał problemu z wypytywaniem młodej aktorki o jej bieliznę w czasie castingu, upodobania seksualne i uczucia wobec filmowego partnera. Po czym zarzucił jej, że brzmi zbyt staro (jak 57-latka, a nie 27-latka), cokolwiek miał na myśli tym stwierdzeniem. Wywiad odbił się szerokim echem w Internecie, usunięto go ze strony, a panu dziennikarzowi podziękowano za dalszą współpracę. A jednak, takie pytania padły, ktoś wywiad zaakceptował, ktoś pozwolił na jego upublicznienie.

Kolejny przykład – czerwone dywany i rozmowy z gwiazdami. Chociaż rozmowy są zdecydowania na drugim planie, najważniejsze jest co, od kogo i za ile kobiety mają na sobie. Tyle wspaniałych, mądrych, odważnych i zaangażowanych kobiet sprowadzanych jest do roli wieszaka na suknie! Nawet przy okazji nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk rozmawiano o odpowiedniej sukni i fryzurze, zamiast o jej dokonaniach. Cudownie na ziemię sprowadziła kamerzystę Cate Blanchett pytając go wprost, czy robi to samo mężczyznom. Zakładam, że raczej nie.

Ale seksizm to nie tylko sprawa gwiazd i celebrytów, mamy go na co dzień niemal na każdym kroku. W moim biurze, gdy zawiesza się program komputerowy większość prosi o pomoc pana Krzysia, chociaż to siedząca obok pani Basia jest tutaj ekspertem i rozwiązuje problemy o wiele szybciej. Kiedy szef rozdziela nam nowe projekty, do facetów trafiają te „trudniejsze”, technologiczne, samochodowe, z branży IT, a do nas te bardziej „kobiece”, jak kulinaria, kosmetyki, produkty dziecięce – wiadomym przecież jest, że umysł żeński uaktywnia się tylko pod wpływem płynu do mycia naczyń lub pamperów, a męski dzięki olejom samochodowym i gigabajtom.

To zawsze matka jest winna niewyprasowanej koszulce, zbyt długim paznokciom lub nieprzyniesieniu potrzebnych na zajęcia szkolne pomocy. Jeśli pracuje, dostanie łatkę karierowiczki, która nie troszczy się o swoje dziecko i ważniejsza jest dla niej praca niż rodzina. Jeśli nie pracuje, powiedzą, że jest wygodna, leniwa i nieźle się ustawiła w życiu, takiej to dobrze. Kobieta z dzieckiem na zakupach to coś normalnego, facet z maluchem to powód do roztkliwiania się i podziwiania „jaki ten tata dzielny i jak świetnie sobie radzi!”. Kobiecie nikt tego nie powie – ona po prostu musi sobie radzić, być Matką Polką Idealną, inaczej zostanie zlinczowana.

Wciąż potrzebne jest głośne mówienie o tym, że nie jesteśmy jeszcze tak postępowi i sprawiedliwi, jak byśmy chcieli. Że seksizm istnieje i ma się dobrze, że wciąż traktuje się nas jako słabą płeć, piękne obrazki i dodatki do tych silnych i wspaniałych mężczyzn. Nie twierdzę, że myśli tak każdy, bo zmiany są widoczne i nie chcę im zaprzeczać. To jednak jeszcze nie jest równość, jeszcze mamy całkiem sporo do zrobienia.