Go to content

Dziecko, które widziało awantury rodziców, to dorosły, który kosztem siebie unika konfrontacji, by utrzymać spokój

fot.istock

Pamiętam kłótnie z dzieciństwa rodziców. Zamykałam się wtedy w pokoju, zatykałam uszy, kładłam się pod kołdrą i chciałam zniknąć. To nie były zwykłe rodzinne kłótnie. To były karczemne awantury z szarpaniem się, wyzywaniem, krzykami, płaczem, trzaskaniem drzwiami i wyzwiskami.

Kiedy ojciec przychodził pijany

Kiedy ojciec przychodził pijany, kładł się spać i było spokojnie. Natomiast kiedy przychodził trzeźwy do domu, szukał zaczepki i był cały napięty. Właściwie wtedy wszystko mogło go wytrącić z równowagi. Potrafił tracić nad sobą kontrolę i tłuc naczynia, niszczyć przedmioty. Schodziliśmy mu więc z drogi. Do tej pory pamiętam, że oczy mu gorzały, paliły się jak ognie. Nienawidziłam go wtedy. Pamiętam, że kiedyś z zagranicznej delegacji przywiózł piękny kolorowy telewizor. Rzadko wtedy można było wyjeżdżać do RFN-u, więc taki podarek dla rodziny, to było coś naprawdę wspaniałego. Cieszyliśmy się wszyscy i zapraszaliśmy sąsiadów. Przez chwilę w naszym domu było z powodu tego telewizora wiele radości, ale nie minęły trzy dni i ojciec wkurzył się o coś. Wziął ten telewizor i huknął nim ziemię, a ja i młodsza siostra patrzyłyśmy, jak ekranu rozpada się na małe kawałeczki. Czułam się wtedy zdruzgotana.

Kiedy stałam się już nastolatką, starałam się uciekać z domu, gdy ojciec wybuchał. Kiedy nie wracał, bo pił, wszyscy w domu błogosławiliśmy te spokojne wieczory i każdą chwilę ciszy i wolności. Natomiast kiedy robił awanturę, kompletnie nie można było mu się sprzeciwić, bo to groziło tylko eskalacją jego gniewu. Miałam na niego taki sposób, że  mówiłam mu, że pójdę i naleję wodę do wanny, by przygotować dla niego kąpiel. Ale zanim wychodziłam z łazienki, to trzy razy plułam ukradkiem do tej wody, tak bardzo go nienawidziłam.

Czego się w ten sposób nauczyłam?

Nauczyłam się na wiele lat zamierać, gdy ktoś reaguje agresją. Nauczyłam się też nie zauważać agresji, żyć obok niej, zatykając uszy. Dlatego teraz, gdy jestem już dorosłym kobietą, kompletnie nie potrafię reagować na krzyk. To jest okropne, bo gdy w pracy ktoś zwraca się do drugiej osoby w sposób przekraczające jej granicę np. jest niegrzeczny, agresywny, albo mówi zbyt głośno, to „zdrowe psychicznie osoby” reagują natychmiast. Szybko mówią, że sobie tego nie życzą. Potrafią spojrzeć w taki sposób, że agresor zamiera i przestaje wobec nich stosować swoje sztuczki. Ja tego kompletnie nie umiem. Gdy ktoś jest wobec mnie nachalne niegrzeczny lub opresyjny, często nawet tego nie zauważam. A jeśli już dostrzegam, to zamieram i nic nie potrafię powiedzieć. Najgorsze jednak jest to, że zdarza mi się reagować, jak bym znów byłam małym dzieckiem i zaczynam płakać. Płaczę tak długo, że nawet wyjście do toalety nie potrafi mi pomóc w opanowaniu emocji. Jak mają mnie traktować poważnie inni pracownicy i przełożeni, jeśli się tak zachowuje?

Udaję głupsza niż jestem

Oczywiście wiem, że mobbing, agresja w pracy, nieprzyjemne słowa… nie powinny się zdarzać. Ale dlaczego ludzie instynktownie robią ze mnie ofiarę? Powodem na pewno jest moje dzieciństwo. Nie mam w sobie siły, ani naturalnej odwagi, by się przeciwstawiać, bo natychmiast czuję głęboki lęk.

Najgorsze jednak jest to, że tak bardzo chce unikać konfrontacji, że stałem się człowiekiem kompletnie spolegliwym. Gdy ktoś na zebraniach wymądrza się i mówi głupoty, a ja nawet znam rozwiązanie tej sytuacji, zdarza mi się milczeć. Często też unieważniam siebie. Udaję głupszą niż jestem naprawdę i milczę, bo nie chcę na razić się na gniew ludzi, którzy mają rozbuchane ego. Nie chcę, by uważali za przemądrzałą. Próbuję nikomu nie wchodzić w paradę.

Jestem przekonana, że z tego powodu przez wiele lat pracuję jako zwykła sekretarka za najniższą krajową pensję, a moi pracodawcy nie widzą we mnie materiału na kogoś, kogo warto awansować. Mam już prawie 40 lat i poczucie, że jeśli tego nie zmienię, to moja kariera nigdy nie ruszy z miejsca i zawsze będę taką cichą szarą myszką. Dziewczyną od najgłupszych zadań w firmie, która zawsze godzi się zrobić za kogoś czarną robotę z uśmiechem na twarzy, bo taka jest miła i naiwna.

Dlatego niedawno poszłam na terapię

Wydaje mi się, że to może być mój przełam. Od terapeutki dowiedziałam się, że jeśli nie potrafi reagować natychmiast, to nie powinnam na wszystko zgadzać się pod presją. Jeśli nie potrafię obronić swoich granic, to powinnam mówić: „Muszę się nad tym chwilę zastanowić”. Z perspektywy 5-10 minut, a czasem dnia lub dwóch łatwiej przygotować sobie sensowne argumenty i rozprawić się z człowiekiem, który próbuje nam wejść na głowę. Tak samo jest z przemocą, bo jeśli ktoś wobec mnie jest agresywny i ja nagle zamieram albo płaczę, to muszę sobie powiedzieć: „Ok, na tę chwilę nie potrafiłaś zareagować, ale ważne żebyś w ogóle w jakiś sposób reagowała”. Mogę podejść po 10 min albo nawet po dwóch dniach i powiedzieć: „Twoje zachowanie mi się nie podobało i nie życzę sobie, byś tak do mnie mówiła”. Nie muszę niczego więcej tłumaczyć, nie muszę rozbudowywać tych zdań. Po prostu ważne, żebym zaznaczyła swoje niezadowolenie. Dowiedziałam się też, że jeśli komuś coś przyrzeknę pod presją, to mam prawo się rozmyślić i wycofać. Może to głupio brzmi, ale ja naprawdę wcześniej tego nie wiedziałam. Teraz nawet jeśli zgodzę się wykonać za kogoś jakieś zadanie, to umiem do niego podejść i powiedzieć: „Pomyliłam się, bo jednak nie mam na to czasu i przestrzeni”. Kiedyś łapałabym się za głowę i byłabym przerażona, że zawiodę taką osobę, a teraz wiem, że mam prawo postępować asertywnie.

Nie zawsze jest łatwo dbać o siebie

Próbuję obecnie w taki sposób działać i powiem wam, że jest bardzo trudno, bo ludzie są w szoku. Przyzwyczaili się do tego, że zawsze można było „po mnie jeździć”. Natomiast „nowa ja” jestem dla nich zaskakująca, jestem zagadką. Próbuję mówić do męża i dzieci silniejszym głosem, mocniej i jednoznacznie, ale oni nie są do takiego zachowania przyzwyczajeni. Ostatnio moja przyjaciółka zrugała mnie okropnie za to, że zadzwoniłam do swojego byłego męża z prośbą, by zamienić weekendy opieki nad dziećmi. Powiedziała mi, że nie powinnam o to prosić, bo to mi się należy i powinnam żądać. Ja jej wtedy odpowiedziałam, że wcale nie prosiłam ją o poradę, że dziękuję, ale mówię jej „stop”, bo nie mam na to ochoty. I powiem wam, że ona się na mnie obraziła. Napisała mi SMS-a, że czuję się urażona, bo zawsze doradza mi w dobrej wierze, a teraz ja nagle zaczęłam ja traktować „z buta”. Podaję to jako przykład, jak bardzo teraz ludzie są zdziwieni, zaczynam się zmieniać. Ich reakcje wcale nie są przychylne, bo wolą, żebym wróciła do „siebie starej” – spolegliwej, unieważniającej swoje słowa i przyjmującej porady, które są mi kompletnie niepotrzebne.

Ale ja staram się iść teraz swoją ścieżką i mam nadzieję że znalazłam sensownego drogę. Nie zawrócę z niej, bo już zmarnowałam co najmniej 20 lat swojego dorosłego życia. Chcę się zmienić i tej zmiany będę się trzymać.

Matylda

Zobacz także: „Dlaczego ona sobie na to pozwoliła? Ja bym nigdy…” Przestańmy oskarżać ofiary, to okrutne!