Go to content

Błagam, nigdy nie mówcie tego mężatkom!

Czy w sercowych sprawach powinnyśmy polegać na radach przyjaciółek?
Fot. iStock/martin-dm

 

Błagam, tego nigdy nie mówcie mężatkom 😉 Tak! I to jest prośba do singielek, rozwódek, naszych koleżanek i przyjaciółek. Tak jak my, mężatki nie powinnyśmy mówić pewnych rzeczy (ostatnio super napisała o tym Świeża Rozwódka), tak mam apel do was.

I tego (w większości) naprawdę nie chcemy słyszeć.

„Ja bym z nim nie wytrzymała, bo…”

To jedna z moich ulubionych fraz. Po czym następuje cała litania. Bo za mało okazuje ci uczucia, za bardzo ci okazuje, przecież to osaczanie. Bo jest pracoholikiem, ewentualnie leniem, ojcem zbyt skoncentrowanym na dziecku, za mało skoncentrowanym, jest zimną rybą, ma zbyt wybuchowy temperament. Mogłabym encyklopedie napisać z tych wszystkich „bo”. Najbardziej zabawne, że „bo” jest dla każdej koleżanki inne, często zupełnie sprzeczne.Przykład z mojego życia, na wakacjach koleżanka orzekła, że mój mąż za bardzo koncentruje się na dziecku (bawił się z nim kilka godzin na plaży), a niedługo później inna, że kurczę słabe, bo sam wyszedł na rower, a synowi tego nie zaproponował.

„Wiesz, po tym, co mi powiedziałaś, wywaliłabym go na zbity pysk”

Okej, możemy dyskutować, czy to lojalne, że czasem obgadujemy przed wami własnych mężów. Ale my też potrzebujemy się wygadać, potrzebujemy wsparcia, bo wydaje nam się, że przeżywamy armagedon. Nie da się przeżyć z kimś kilku, kilkunastu lat bez kryzysów (z góry przepraszam tych, co mają małżeństwa idealne). Więc jeśli jednego dnia opowiadamy dramatyczną scenę kłótni, a potem przechodzimy na tym do porządku dziennego, bo się pogodziłyśmy z małżonkiem, to nie wzdychaj zdziwiona.

Bo ja, na przykład, nie wzdycham, jak kolejny raz zaczynasz z tym samym facetem albo tęsknisz za żonatym. Ewentualnie trzeci miesiąc czekasz na telefon od takiego jednego. I czekasz.
Ocieram łzy i mówię: „Jestem”. My też po prostu potrzebujemy słowa: „jestem”.

I ty mu pozwalasz oglądać pornografię? No nie wiem…

To tylko przykład z tego słynnego „pozwalasz”, pozwalasz oglądać nagie dziewczyny, grać z kumplami do nocy, upijać się, zgadzać się na samodzielne wyjazdy, zbyt długie przebywanie na działce, rozmowy z koleżankami…. Zawsze mnie to dziwi. Jak jedna dorosła osoba może pozwalać na coś drugiej. To nie jest relacja rodzic dziecko, każdy jest wolny, a bycie razem jest wyborem. Dlaczego mam mu nie pozwalać na rozmowy z koleżankami? I jak niby miałabym to zrobić, przywiązać do kaloryfera? Zabrać telefon? Dlaczego, jak nam facet robi takie rzeczy, to nazywamy go obsesyjnym, zaborczym manipulantem itd? Każdego obowiązuje inna definicja partnerstwa. Gdyby mój mąż mnie ograniczał, już nie byłby moim mężem albo leczyłabym się na terapii długoterminowej.  A pornografię to sama lubię obejrzeć.

Jakoś czuję, że wy się rozwiedziecie

Dziękuję, my tego nie czujemy, a nawet jeśli masz rację, to po co takie słowa? Same musimy do tego dojrzeć… Jednak często nie macie racji. Ponad dziesięć lat temu koleżanka przeżywająca intensywny, świeży związek powiedziała mi, ot tak, przy kawie, że jej zdaniem rozwiodę się z mężem.
Świetnie, nadal jesteśmy razem i nie z przymusu. Wciąż tego chcemy. A ona już dawno nie jest z tym cudownym, gorącym kochankiem, bo okazał się dupkiem. Nie, nie jestem złośliwa. Po prostu nigdy nie wiemy, co się stanie z inną parą. Ile znam cudownych małżeństw, których już nie ma. A pary, które oceniałam na „nierokujące”, są razem do dziś.

Uważaj, jak taka będziesz, któraś ci go zabierze

Niestety, wciąż same siebie dobijamy. To nie musi być komunikat wprost, częściej przypomina pasywną agresję: „Naprawdę to on robi porządek w lodówce?” „Częściej sprząta?”. Potem następuje westchnięcie. Po którym muszę się domyślić, że postępuję źle.
Dotyczy też innych rzeczy, za mało się staram, za bardzo się staram, jestem zbyt nadskakująca, za mało, schudłam za bardzo, za mało przytyłam. Poza tym, czy mężczyzna to paczka? Rzecz, którą można ukraść? Najwyżej sam pójdzie. I wtedy będziemy rozwódkami.

Nie narzekaj, masz męża

To stanowczo mój faworyt. Skoro mam stałego partnera, nigdy nie powinnam marudzić. W końcu nieważne, że nie mam pracy, że słabo dogaduję się z szefową, że mam czasem dość macierzyństwa. Mam lepiej, bo mogę się tym dzielić z kimś. Mogę, ale czy jest jakieś magiczne prawo, które mówi, że tego dnia, gdy wychodzimy za mąż, przestajemy mieć prawa do samotności, gorszego samopoczucia, frustracji? Że już nie możemy marzyć o karierze, zarabianiu pieniędzy?

„Ja nie znam dobrych małżeństw.…”’

Dziękuję, zrozumiałam, co chciałaś mi powiedzieć. Ale naprawdę musiałaś? Po co? To tak jakby mężatka mówiła: „nie znam szczęśliwych singielek”. Jeśli tak mówi, to słabo.

Bardzo proszę, myślmy, co do siebie mówimy.

PS. Sprawa nie dotyczy małżeństw, gdzie jest przemoc. Wtedy na pewno potrzebujemy pomocy. Ale też nie porad i pasywno–agresywnych reakcji.