Na początku roku restauracja we Włoszech zakazała wstępu dzieciom do 5. roku życia. Decyzja ta spotkała się z falą krytyki głównie ze strony matek, które zapowiedziały, że już się tam więcej nie pojawią oraz nie kryły, że czują się urażone. I wiecie, co się stało? Obroty wzrosły, liczba klientów zwiększyła się o 50 proc.. Dlaczego? Czy dzieci to aż tak wielki problem w lokalach i aż tak przeszkadzają innym gościom, że ci wolą unikać miejsc, gdzie grasują maluchy? I czy w Polsce właściciele punktów gastronomicznych powinni zdecydować się na taki krok?
Jest poniedziałek, południe. Słońce pięknie świeci, czuć prawdziwą wiosnę. Siedzę w ogródku w jednej z warszawskich knajpek na najczęściej uczęszczanej ulicy. Przede mną stoi filiżanka pysznej herbaty. Wybór miejsca nie jest przypadkowy. To tu przychodzi wiele matek, które wpadają na ulubioną kawę wypijaną w towarzystwie swojego dziecka. Przyglądam się im z zainteresowaniem – kobiety są w różnym wieku. Gównie ubrane na sportowo, w trampkach i związanych włosach. Obserwuję też maluchy, wiek ciężko mi określić, ale nie sądzę, żeby miały więcej niż 4 lata. W sumie, na logikę, dzieci w tym wieku o tej porze powinny być w przedszkolu – oczywiście pod warunkiem, że znalazło się miejsce i zostały przyjęte.
Jedne są znudzone i dziobią łyżką w jedzeniu, inne bawią się ze sobą. Dwie dziewczynki zostały przyjaciółkami i tworzą lalkom wymyślny domek. Widać, że się dobrze dogadują. Patrzę na nie i przysłuchuję się ich zabawnym rozmowom. I myślę sobie, że takie grzeczne dzieci to skarb, a ich matki to szczęściary. I że szkoda, że takich dzieci w lokalach jest tak mało.
Bo w tym momencie ogłuszył mnie wrzask i coś przeleciało mi pod nogami. Po chwili spod stolika wyłoniła się czarna główka, a zaraz całe małe ciało, które pobiegło przed siebie nie obniżając tonu. I tak biegał samopas po ogródku. „Gdzie jest jego matka?”- pomyślałam, rozejrzałam się dookoła i natrafiłam na matkę – siedziała spokojnie przy stoliku, popijała swoją kawę. A dziecko miała po prostu gdzieś.
– To normalne, wiele matek nie reaguje na zachowanie swoich dzieci – zwraca się do mnie młoda kelnerka, którą zagadnęłam. – Nie uświadamiają sobie, jakie to niebezpieczne. Przecież nosimy tace z gorącymi napojami i jak takie dziecko podleci nam pod nogi, to przecież o nieszczęście nietrudno – mówi przejęta. – Staramy się uważać, ale nie zawsze jesteśmy w stanie. Matki powinny brać odpowiedzialność za swoje dziecko, bo to, że przyszły na kawę do lokalu, nie znaczy, że mają wolne, a my staniemy się niańkami – dodaje na koniec. W pełni ją popieram.
Moja koleżanka, mama 4-letniej Marysi, należy właśnie do tego typu matek, za co mocno ją krytykuję i przestałam już z nią wychodzić do kawiarni wiedząc, że zabierze córkę ze sobą. Ten mały potworek sprawił, że ja nie raz świeciłam oczami przed innymi klientami, którzy patrzyli na nas z pogardą. Ale Ewa się tym w ogóle nie przejmuje. – Przecież cały czas mam ją na oku, nie odważy się oddalić. To tylko dziecko i ma prawo się bawić, a ja nie będę jej ograniczać – tłumaczyła uśmiechnięta, kiedy pytałam się, dlaczego nie reaguje. A potem wybuchała głośnym śmiechem, bo jej ukochana córeczka zaliczyła upadek, a ja z duszą na ramieniu biegłam zobaczyć, czy nic jej się nie stało. Oczywiście nie opuszczał mnie wkurzony wzrok gości i głośne komentarze, w których zostałam obsmarowana, jak nigdy wcześniej.
Nic dziwnego, że pozostali klienci mają dosyć dzieci w lokalu i nie ukrywają swojego oburzenia. – Biegające, hałasujące maluchy potrafią zepsuć spokój, który powinien towarzyszyć podczas posiłku w restauracji. Nie po to przychodzę na posiłek i za niego płacę, żeby wysłuchiwać wrzasków – mówi 27-letnia Patrycja, bezdzietna, którą zapytałam o zdanie. – Dlatego jak najbardziej popieram decyzję włoskiej restauracji. I mam nadzieję, że takie przepisy pojawią się też w polskich lokalach – dodaje.
Patrycję popiera także 23-letnia Monika (panna bez dzieci), która nie wchodzi do knajpy, gdy widzi znajdujące się przy stoliku dziecko. – Nieważne, czy na razie siedzi grzecznie. Zaraz i tak zacznie wrzeszczeć – opowiada.- Maluchy szybko się nudzą i są niecierpliwe, więc za chwilę da popis i pokaże, że jest niezadowolone. Dlatego jak najbardziej jestem za wprowadzeniem zakazu wpuszczania dzieci do lat 5. – stwierdza z pewnością w głosie.
– Nie powinniśmy denerwować się na dzieci, lecz na matki – zwraca uwagę 31-letnia Marta, która ma 4-letniego Stasia. – To one są winne, bo nie reagują i pozwalają dzieciom szaleć. Dlatego zamiast wprowadzać zakazy, powinniśmy wpłynąć na świadomość matek – kontynuuje. A ja się pytam, czy ma jakiś pomysł na to, jak to zrobić. – Nie wiem – odpowiada ze szczerością. – Ale ja znam dobrze swoje dziecko i wiem, kiedy ma humorki. Dlatego, jeśli danego dnia moje dziecko jest niegrzeczne, to nie zabieram go do knajp
Cóż, zgadzam się, że wina leży po stronie matek. Ale matek-ignorantek, czyli tych, które nie reagują. Dlatego nie chcę krytykować wszystkich kobiet, których dzieci są głośno zachowują się w lokalach. Bo właśnie jestem świadkiem sceny, w której matka ze łzami w oczach przeprasza wszystkich klientów, płaci za ledwo wypitą kawę i wyprowadza dziecko.
Przypominam sobie swoją koleżankę, która często znajduje się w takiej sytuacji. – Wiesz, ostatnio byliśmy na obiedzie w centrum handlowym. I Kaśka tak strasznie zaczęła się drzeć, że nie wiedziałam, co mam z nią zrobić – mówi mama 2-letniej, przesłodkiej dziewczynki. – Taa, przesłodkiej… – śmieje się. – Dopóki nie zacznie płakać w miejscu publicznym. Wszyscy się na mnie gapią i na pewno myślą, że jestem złą matką – stwierdza i coś w tym jest. – Patrzą się na mnie, jakbym robiła jej krzywdę. A ona się nie chce uspokoić. Nic nie pomaga. Dlatego ze wstydem znoszę takie akcje. Nie mogę się doczekać, kiedy urośnie – kończy.
W podobnej sytuacji znalazła się matka, którą spotkałam w zeszłym roku. Utkwiła mi w pamięci, bo widziałam jej bezradność. Akcja zaczęła się w lodziarni. Młoda kobieta, na oko 30-latka, przyszła ze swoim synem, może 4-letnim i starszą kobietą, swoją matką bądź teściową. Dziecko jadło w spokoju lody i na głos się śmiało, lecz nagle coś w niego wstąpiło – bez powodu. Zaczął wrzeszczeć i położył się na ziemi. Kobieta próbowała go uspokoić, jednak bezskutecznie.
Robiła, co mogła, ale wtedy swoje trzy grosze wtrącała ta starsza. Żeby zostawiła go w spokoju, że to dziecko i popłacze chwilę i się znudzi. Jednak ta młodsza wykazała się większą intuicją i zabrała chłopca z lokalu, po wcześniejszych ogólnych przeprosinach. Dziecko rzucało się na chodnik i nie chciało iść.
Oczywiście można mówić, że nie wolno generalizować, że dzieci też mają prawo do przebywania w lokalu i nie można im tego zabronić. Jednak uważam, że każdy człowiek powinien mieć prawo do zjedzenia posiłku w spokoju i restauracje z zakazem być może powinny pojawić się w Polsce.
I na koniec zwracam się jeszcze do matek, by bardziej zwracały uwagę na to, jak zachowuje się ich dziecko w lokalu, bo tak – dziecko to dziecko i ma prawo do zabawy, ale inni goście nie muszą mieć do niego cierpliwości. Więc nie zdziwcie się, jeśli ktoś wam kiedyś zwróci uwagę. Taki żywot matki.