„Z powodu braku chętnych na wycieczkę, z przykrością muszę odwołać planowany wyjazd”- taki SMS przychodzi do nas przed weekendem. Nie rozumiem. Rodzice się nie zgadzają? Za duży koszt? Sprawdzam, dzwonię do wychowawczyni. I co słyszę? Dzieciom nie chce się jechać. Zgłosiło się 10 osób na 25. Wolą zostać w domu.
Albo czegoś nie rozumiem, albo jestem już bardzo stara i wszystko się zmieniło. Wycieczka w moich czasach szkolnych to było coś, na co czekaliśmy cały rok. Ba, pracowaliśmy ciężko, by dobrym zachowaniem na nią zasłużyć. To było coś, co powodowało, że noc wcześniej nie spało się z wrażenia. Pożyczaliśmy aparat fotograficzny od sąsiadki, śpiwór od dziadka ze strychu, z dwóch dostępnych pidżam brało się tę najmniej spraną. Puszki, chleb, sok do rozcieńczania – w autokarze już zaczynała się impreza. „Autokar? – słyszę w szóstej klasie – 5 godzin? Co za nuda!”. Nie wierzę.
I tak sobie myślę, jak mało cieszy nasze dzieci. Przypominam sobie te wszystkie sytuacje, gdy przecieram oczy ze zdumienia, że nie ma entuzjazmu na ich buziach. To nawet nie rozczarowanie, że nie jest tak, jak oczekiwali. To raczej obojętność. Taka pustka, która wypełnia ich rzeczywistość.
Wystarczy przypomnieć sobie święta Bożego Narodzenia. Choinka, Mikołaj, cała ta magia czekania na prezenty cały rok. Piski przy otwieraniu pudełek. Jedno pudełko albo dwa, nie więcej. Rozmawianie w szkole potem, co kto dostał. A teraz? Rozszarpany papier i kolejny. Kolejny. Kolejny. „Mamo, możemy już iść na górę?”. „A weźmiecie prezenty?”. „Poootem”.
Urodziny, imieniny, Komunia, Dzień Dziecka. Jak sprawić radość, gdy brak marzeń? Telefon ma, komputer ma, rower też (dostają tak bez okazji, bo trzeba na czymś jeździć). „Może kolumny do kompa?”. „Fajny prezent, Mamo, na pytanie, co dostałem na komunię, odpowiem, że dwie kolumny”. Rodzice dopytują się wzajemnie, czy ktoś ma jakiś pomysł.
Spacer, lody, pizzeria. Czasami. Wyjazd do Babci na wakacje. Nie, nuda. Zlizywanie z łyżki resztek ciasta. Fuj, co to? Jazda metrem, pociągiem, nawet samolotem – dla wielu dzieci to po prostu podróż, którą trzeba odbyć. Zabawa na podwórku? Gdy prąd wyłączą w domu albo kable znikną z pokoju. Niedzielny obiad u cioci lub kuzyna? „I co ja tam będę robił, siedział tak przy stole jak baran?” Wyjazd zagranicę. Może. Obóz? Czasami i nie wszędzie, raczej tematyczny i starannie wybrany z oferty. Albo po prostu: „Ja nie jadę. To co będziesz robił? Nic”. Gra w karty? Po długich namowach „spróbuj” – nawet fajnie. Chleb z cukrem? HAHAHA.
Nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy rodzice wrócili z długiej podróży w Stanach. Spędziłam całe wakacje u Babci układając pasjanse. Marzyłam tylko o tym, by mieć pluszowego psa. Żeby miał takie duże uszy i oczy jak cocker spaniel. Powiedziałam kiedyś o tym mamie. I oni mi tego psa z Ameryki przywieźli. Popłakałam się ze wzruszenia. Czy ktoś dziś widział, aby jakieś dziecko płakało z radości, że dostało pluszaka?
Nie mówię, że mieliśmy lepiej. Wielu rzeczy nie mieliśmy. Nasi rodzice wychowywali nas intuicyjnie, czasami brakowało im wiedzy. Niektórzy pili, inni krzyczeli, byli i tacy, którzy bili. Więcej było takich rodziców i więcej patologii, na którą przymykało się oczy. Ale bawiliśmy się, graliśmy, rozmawialiśmy, planowaliśmy, czekaliśmy. Mieliśmy trawę, podwórko, kolegów i marzenia. Bardzo wiele marzeń. Będąc biedni, byliśmy bogaci.
Wszystkie dzieci na świecie są do siebie podobne. Czy rodzą się w bogatym kraju czy biednym, czy ich rodzice mieszkają w mieście czy na wsi, czy jest siedemnasty czy dwudziesty pierwszy wiek. Dzieci są z natury ciekawe. Szukają czegoś, na czym zafiksują wzrok, potem uwagę, dalej emocje. Mając zbyt wiele wokół, nie wiedzą gdzie się zatrzymać. Błądzą oczami, uszami, sercem. Są wiecznymi wędrowcami. Nie znajdują spokoju.
Niestety dziś chodzi o wycieczkę, zabawkę, prezent. Jutro może chodzić o drugiego człowieka. Czy wychowując je w ten sposób, nie skazujemy ich na wieczną samotność?