Mam w pracy koleżanki, które mają dzieci młodsze. Młodsze od moich. Dużo młodsze. Moje Dziki to już osiem i dziesięć lat, a ich to przedział od roku do pięciu lat.
I kiedy tak ich słucham, to czasami sobie myślę, że to jednak genialne, że dzieci rosną. Czasami naprawdę warto to docenić.
Dlaczego? Jak masz starsze dzieci to pewnych rzeczy nie musisz i pewne sytuację już cię nie dotyczą, bo możesz:
Ubrać się sama bez naciągania nikomu czapki i zakładania butów
Szybko się zapomina te wyjścia z domu, kiedy trzeba ubrać dwójkę i siebie i jeszcze najlepiej się przy tym nie spocić jak mops. A teraz – butów nikomu nie wciskasz, zamek od kurtki zapinasz tylko jeden – swój. I czekasz, aż reszta się ogarnie do wyjścia
Nie zaprzątać sobie głowy tym, kto co założy
Twój udział w garderobie dzieci ogranicza się jedynie do prania i wieszania ich ciuchów. Same już układają je w szafie, same też wybierają, co chcą założyć. Już nie ma: „Nie chcę tych rajtuz”, „Nie lubię tej bluzki”, „Ja chcę koszulkę w smoki”, a koszulkę w smoki diabeł przykrywał ogonem i nigdy nie można jej było znaleźć o poranku.
Nie przerywać nagle rozmowy
Bo okazuje się, że właśnie jednemu trzeba wytrzeć tyłek, a drugie dorwało się do szuflady z mąką u cukrem. „Przepraszam cię, muszę kończyć – kupa”. To zdanie już ciebie nie dotyczy. Jak i trzask rzucanej przez ciebie słuchawki, bo właśnie twoje dziecko wdrapało się na kanapę i chce skoczyć. I nikt nie mówi: „Halo, halo jesteś tam”, kiedy ty stoisz z otwartą buzią podziwiając mazaje na ścianie wykonane przez dziecko, które odkryło właśnie malarski talent. A czułaś, że coś jest za cicho.
Nie sprawdzać, czy masz jak dostać się do sklepu
Ile schodów pokonać, czy jest podjazd na wózek, czy winda wystarczająco szeroka. Zapominasz te wszystkie sposoby na wciągnie wózka po schodach – a przecież dochodziłaś w tym do perfekcji. Dziecko nawet się nie budziło, jak targałaś wózek na trzecie piętro do dziadków.
Zrobić spokojnie zakupy
Bez wjeżdżania między półki wózkiem, wyciągania z niego tego, co dziecko zdążyło przemycić. I bez pakowania zakupów – trochę w koszyk, trochę dziecku między nogi i torba, którą ciężko nieść i pchać wózek. Zawsze myślałam: „Za jakie grzechy sama to sobie robię, te zakupy i z nimi tachanie się”. A teraz. Cyk – samochód, koszyk, czyta przyjemność. Bez szukania dzieci między półkami. Kiedyś znajomy spotkał mnie w markecie i mówi: „Wiesz, jak już wszedłem, to wiedziałem, że jesteś – twoje dzieci było słychać…”. Taaaa J
Powiedzieć: „Zrób sobie sam kanapki”
I nie lecieć i pytać, co by zjadło. Studzić, chuchać i miksować. Martwić się, czy zje, czy nadal lubi marchewkę, czy może już mu się odwidziało. Co więcej, nawet niekoniecznie zawsze musisz biec do kuchni robić dziecku głodnemu jedzenie, bo ono samo zrobi sobie kakao, jajecznicę, budyń, czy płatki z mlekiem. Cudowne jest to wyliczanie, co potrafi zrobić samodzielnie do jedzenia.
Nie odprowadzać
Z językiem wywieszonym do przedszkola, żłobka. I jeszcze myśleć, czy dzisiaj przypadkiem nie ma dnia zabawki. Bo wiesz – dramat w szatni. Jak masz szczęście (mi się udało), że szkoła jest blisko domu, to wystarczy na lodówkę przyczepić plan lekcji i pilnować godzin wyjścia. Wychodzą sami, sami wracają, a jeszcze mają kolegów w pobliżu, do których też SAMI mogą iść. To prawie jak wolność 🙂
Poza tym starsze dzieci: same obcinają sobie paznokcie, myją głowę, rozczesują włosy, czytają wieczorem książkę, nalewają sobie sok do picia. I tak patrzę sobie na tych moich chłopaków, myślę, że znowu ze spodni wyrośli i że jeszcze jeden bochenek chleba by się przydał, bo to co jest na pewno nie starczy – wrócili z boiska. I że kurtki brudne. Rękawiczka zgubiona. Ale wiecie, fajnie, że są starsi. Pogadają, podskutują, ale nadal się przytulają. Także drogie koleżanki i mamy młodszych dzieci, jak czasami macie dość – wszystko się kiedyś kończy, a… zaczyna nowe. Ale o tym może kiedy indziej 😉