Rano trzasnąłeś drzwiami wychodząc i syknąłeś: „wkur… mnie”. Doceń spokój mój święty, bo nie poleciałam za tobą, nie nawrzeszczałam, nie darłam się jak opętana: „Ty dupku, cholero ty jedna, ty mój problemie dzisiaj największy”. A mogłabym, prawda?
Ależ skąd, ja jestem zen, matka święty spokój. Przy życiu trzyma mnie pamięć naszych dobrych chwil. Lubię przeglądać nasze stare zdjęcia. Wzruszać się fotografiami ze szpitala, z Twojej nauki chodzenia, upadania. Z zabaw, karmienia. Z przedszkola. Niedawno koleżanka mi powiedziała, że nienawidzi chodzić na przedszkolne akademie, a na szkolnych zasypia. Eh, nie wie co mówi. Szkolne akademie są cudowne, przedszkolne to tylko wzruszenie – najpiękniejsze momenty miłości macierzyńskiej. Gorzej już z zebraniami w liceum. Szczególnie, gdy twój nastolatek to pan kłopot, pan katastrofa.
„Czy on się zapowiadał?” pyta mnie przerażona przyjaciółka, matka dwóch słodkich bliźniaków lat pięć. Pyta zaraz po tym, jak widzi jakie w kuchni robisz tornado, jak walisz plecak gdzie popadnie i przewracasz oczami, gdy do Ciebie mówię.
Cóż, że ja mam jej powiedzieć. Że nie zapowiadałeś się? Że byłeś najsłodszym dzieckiem świata. Mówiłeś milion razy dziennie: „kocham”, wtulałeś się we mnie, uwielbiałeś się ze mną bawić i nie cierpiałeś wakacji beze mnie?
„Och, zapowiadał się” kłamię. Po cóż mam ją stresować, niech karmi się pięknym macierzyństwem. Nie będę jej mówić, że przyjdzie moment, że się nim udławi.
No cóż, teraz to nie jest najlepszy moment dla nas. Łudzę się przyszłością, bo to podobno mija, a Twój bunt jest nam potrzebny do tego, by w przyszłości mieć dobrą relację. Oczywiście, o ile dożyję, nie trafię w końcu do Tworek, na Sobieskiego czy gdzie tam bądź. Odizolują mnie od Ciebie. Będę tylko leżeć, gapić się w ścianę, brać kolorowe proszki i rozmawiać ze specjalistami. Już czuję, że tego potrzebuję.
Mam małą prośbę. Tak dla naszych w miarę stabilnych kontaktów, bo w końcu wciąż jestem w miarę tolerancyjna, w miarę miła. A uwierz, jestem już na granicy i choć wszyscy we wszystkim podziwiają moją cierpliwość, powoli budzą się we mnie mordercze instynkty. Nie chcesz zobaczyć mnie w prawdziwym szale to
Bądź łaskaw!!!
Mówić rano „dzień dobry”…
To taka prosta rzecz. Uwierz, psujesz nam humor, gdy widzimy cię od rana wściekłego, walisz naczyniami i mówisz, że wszystko gówno. To złe, tamto niedobre. Choć raz się powstrzymaj. Nie wiem czy widzisz, ale jesteśmy potem cholernie poddenerwowani, a też ni
Sprzątać po sobie łazienkę…
Nie wiem dlaczego łazienka po Tobie wygląda jak po powodzi. Okej, kąpiesz się brawurowo. Weź to posprzątaj po sobie, bo wciąż to powtarzam i czuje się już zmęczona. Jest taka ściereczka do umycia prysznica. Leży obok kaloryfera. Zawsze czyściutka, zauważyłeś?
I zamykaj klapę od toalety.
Dotrzymywać słowa…
Mojego słowa pilnujesz jak żandarm. „Miałaś być o 17″, „Miałaś mi to kupić dziś”, „Obiecałaś, że ugotujesz”. Serio?!!!!. A wiesz, ile Ty obiecujesz każdego dnia. Jeśli zapewniasz, że wrócisz o 22.00– to wracaj, a nie pisz SMS o 22.30: „Autobus się spóźnia”. Jeśli zapewniasz, że poprawisz matematykę i historię– to dotrzymuj słowa.
Miło by Ci było gdybym ściemniała: produktów na lasagne zabrakło, o rany, okradli mnie, nie mam gotówki, nie było tej bluzy, którą chciałeś, no nigdzie. Nie mogę Ci zamówić– no komp mi padł. No wiesz, nieszczęścia chodzą po ludziach. Taaak, wiesz to doskonale.
No i po prostu nie dotrzymałam słowa, bo- poczekaj jak to brzmi w Twoim wydaniu– nie miałam fazy.
Słabe, co?
Odzywać się z szacunkiem (w miarę), w ogóle coś mówić….
„Nooo…” „Coooo?” „Czegoooo?”, „Po coooo?”, „No dobrze, a jak ma być”– to Twoje ulubione zwroty. Zastanawiam się czasem, czy ty w ogóle umiesz mówić. Ale chyba umiesz, bo przecież słyszę jak szczebioczesz ze swoją dziewczyną. Znasz tyle związków frazeologicznych, tak barwnie opowiadasz. Jakaż szkoda, że my słyszymy tylko jakieś urywki, odzywki, syki.
A teraz odwróć sytuację? Chcesz, żebym mówiła do Ciebie tylko: „nooooo” i „po co?????!!!”
Żyć bardziej z nami…
Wystarczy obiad, jednodniowy wyjazd, bo przecież nie wymagam, żebyś jechał z nami na dwa tygodnie i wciąż się uśmiechał. Ale jak już jesz ten obiad to nie patrz się non stop w telefon. Nikt nie umrze przez 15 min. Też mam zadania to wykonania, a potrafię odłożyć telefon.
Zresztą zobacz jak się wściekasz, gdy rozmawiam z przyjaciółką, gdy czegoś chcesz….
Nie awanturować się o wszystko…
Jest mi bardzo przykro, że nienawidzisz fizyczki, wkurzają cię kumple, kłócisz się z kimś, nie podoba ci się świat. Rozumiem. Ale staraj się nie awanturować o wszystko. Nie muszę wiedzieć zawsze gdzie jest twoja bluza, dlaczego siostra wyjadła ci nutellę i nie muszę mieć kasy na każdą twoją przyjemność. Przykro mi, że pies, którego chciałeś sika i nie tylko ja muszę to sprzątać. Przykro mi, że w ogóle musisz mieć minimalne obowiązki.
Sorry, taki jest świat.
Dzięki temu, że ja jestem obowiązkowa i odpowiedzialna– masz co jeść, gdzie mieszkać, nie żyjesz w chlewie i nie masz matki alkoholiczki.
Weź to, do diabła, doceń!
Wciąż kochająca Matka
P.S I tak, oczywiście, doceniam, że oglądamy wspólnie filmy, gdy masz dobry humor. Tylko, kurczę, jestem dorosła. Nie chcę wciąż znosić fochów innych i czekać na czyjś dobry humor – muszę znosić to już w pracy. Czemuż w domu muszę??