O równouprawnieniu między kobietami i mężczyznami, to sobie krzyczeć możemy jeszcze długo. Równouprawnienie to ciągle mit, i nie mam tu na myśli nawet różnicy w zarobkach i mniej lub bardziej otwartej ścieżki awansu zawodowego. Akurat dziś, w ciepły słoneczny dzień, przyszło mi do głowy, że na placu zabaw też równouprawnienia nie ma. I już.
No bo powiedzcie mi, skąd ten ślepy zachwyt nad (sądząc po stopniu fajtłapowatości) niedzielnymi tatusiami wysłanymi przez zapewne styraną po całym tygodniu opieki na maluchami matkę, na godzinkę, półtorej do piaskownicy?! Ojciec to jakiś inny rodzaj człowieka? Jakiś mniej sprawny intelektualnie, słabszy odpornościowo? Każde jego wyjście z dziećmi należy nagradzać brawami i medalem za odwagę i cierpliwość? Ojciec, który zajmuje się dzieckiem, wychodzi z nim na rower, odrobi lekcje, zagra w chińczyka, a wieczorem przeczyta książkę, a nie „spuści na drzewo”, rzucając przez zęby: „zmęczony jestem, głowa mnie boli” to naprawdę bohater? I to częściej ciągle jeszcze bohater z bajek dla dzieci, a nie postać z krwi i kości?
Wiem. Same sobie to robimy. Piejemy z zachwytu na widok tatusiów z wózkiem, bywa, że rozpływamy się z podziwem na widok mężczyzny, który potrafi zmienić swojej córce czy synowi pieluchę. Jeśli jeszcze nie tylko potrafi, ale i zmienia… Cóż to za filozofia zmienić dziecku pieluchę?! Wydawało mi się, że takie podejście do ojcostwa to specjalność pokoleń naszych mam czy babć. A jednak.
Park, plac zabaw. Drabinki. Wianuszek mam, dwóch, może trzech ojców. Panowie asekurują swoje pociechy, stawiają babki, huśtają… Jeden ma problem. Okazuje się, że cierpliwość kończy się wtedy, dziecko zasypie ci mokrym piaskiem ekran smartfona. Ale pozostali panowie spisują się świetnie. W pewnym momencie jeden z maluchów (ten „tatusiny”) zaczyna płakać. Zdecydowanie wymaga zmiany pieluchy. Jedna z pań nie wytrzymuje. Oferuje pomoc. Przecież to niemożliwe, żeby facet SAM dał sobie z TYM radę – uśmiecha się pani zalotnie. No jasne. Dawanie sobie rady SAMEMU to domena nasza, matek. Ale następuje coś, z czym pani poradzić sobie ni nie umie: odmowa. – Myśli pani, że sobie nie poradzę? To moje dziecko. – pada. – Nie, no wie pan… Faceci zazwyczaj mają z tym problem. – mówi pani przechodząc do defensywy. – Faceci może mają, ja nie – mówi ten facet i odchodzi by zająć się zmianą pieluchy. Brawo on. Za odpowiedź, nie za pieluchę.
Kilka dni temu wpadł mi w oko jeden artykuł. Zdjęcia znanego aktora na spacerze z dzieckiem, pewien dziennikarz opatrzył podpisem: To szczęście mieć takiego tatę… Wynika z tego, że opieka ojca to ciągle coś, co traktujemy jako szczęśliwy bonus, a nie normę… Przyznaję, sama się na tym złapałam, kiedy przez głowę, na widok jednego tatusia z nosidełkiem z trzymiesięcznym maluchem i rowerkiem dla kilkulatka, przeleciała mi myśl: o, ten to fajny, opiekuje się dziećmi. A to przecież, kurka wodna, powinna być norma. A ciągle nie jest. Bo od mężczyzn ciągle w tej sferze wymagamy mniej. No i dlaczego?
Skwerek przed moim blokiem, kilka starszych pań na ławeczce. Wszystkie wpatrzone rozmiłowanym wzrokiem w bohatera podwórka: tatę biegnącego za synem debiutującym właśnie na rowerku. – Ach, proszę, jaki tata – unosi się szmer zachwytu. No, naprawdę. Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby tak kibicowały mnie i mojej córce, kiedy obie uczyłyśmy się jeździć na rolkach. Nigdy nie słyszałam też, że macierzyństwo jest seksi, ale ciągle spotykam się z opinią, że nie ma bardziej seksownego widoku niż męskie ramię obejmujące niemowlę. Ach, ślinka leci, ależ to jest mężczyzna!
Wchodzę z wózkiem do pewnej popularnej drogerii. Ledwo udaje mi się otworzyć ciężkie drzwi, pan stojący tuż obok unosi tylko z politowaniem brwi. Pewnie myśli sobie: „Wybrała się z dzieciakiem na zakupy, to niech teraz ma”. No, przynajmniej taką ma minę. Tak samo większość współtowarzyszy moich porannych podróży metrem, kiedy to razem z synem odwożę córkę do szkoły. Wózek? W metrze? W godzinach szczytu? Trzeba było iść na piechotę. Czasem, widząc te miny, nerwy i słysząc cmokanie pana, któremu rączka wózka wcina się w pokaźny brzuch, mam ochotę się rozpłakać. Serio. Taka tam babska emocjonalność. I tylko przez myśl przemyka mi szybko: gdyby ten wózek prowadził facet, to pewnie nawet miejsce by się znalazło. Siedzące.
Panowie! (ci normalni, opiekujący się swoimi dziećmi.) Ode mnie braw nie będzie, bo i za co? Zdaje się, że w procesie tworzenia potomka braliście podobny udział co wasze żony i dziewczyny. A jak się coś stworzyło, to się bierze za to odpowiedzialność. I już.