– Kiedy rozstajesz się z ojcem dzieci, musisz ego schować do kieszeni. Tu chodzi o wycofanie urażonej dumy i emocji, co jest na początku cholernie trudne, bo wtedy jeszcze wszystko analizujemy i dopatrujemy się drugiego dna. Czasem kobietom wydaje się, że robiąc coś na złość, mogą dla siebie więcej ugrać, a jest wręcz odwrotnie. U nas sprawdza się szukanie kompromisu, który będzie najlepszy dla wszystkich dzieci w tej skomplikowanej, rodzinnej układance – mówi Monika Mrozowska, aktorka, instagramerka, autorka książek o gotowaniu. Rozmawiamy o życiu w rodzinie patchworkowej. Monika nie boi się najtrudniejszych pytań.
Uwielbiam twoją najnowszą książkę „Zdrowa kuchnia rodzinna”. Zaznaczyłam w niej kilka przepisów, które sprawiły, że moje życie stało się lepiej zorganizowane pod względem kulinarnym. Widać, że gotujesz sprawnie, z głową i szybko.
Ponieważ wszystkie moje dzieci mają różne upodobania kulinarne, wymyślam proste i błyskawiczne do przyrządzenia potrawy. Staram się gotować tak, by jeden posiłek móc wielokrotnie przetwarzać, czyli szykuję dwie, trzy wersje jakiegoś obiadu. W książce jest przepis np. na ziemniaki z soczewicą, które wykorzystuję na trzy sposoby: jako farsz do pierogów, jako bazę na kotlety albo jako pasty na kanapki. Jak coś zostaje nam z obiadu, staram się wykorzystać to następnego dnia, bo nienawidzę marnować jedzenia, a chcę, by każdy w moim domu jadł to, co lubi.
Uwielbiam twój przepis na ciasto na pizzę. Jest świetnie opracowany, bo proporcje podajesz w łyżkach i szklankach.
U nas wszyscy są fanami pizzy. Zmieniamy tylko mąki i dodatki, bo można ją przyrządzać na 2000 sposobów. Pizza to mój patent na jedzenie w podróży, jeśli wyjeżdżam gdzieś z dziećmi – kroję ją i pakuję na drogę.
Twoja najstarsza córka Karolina w jednym z wywiadów powiedziała, że ceni w tobie to, że jesteś nieprawdopodobnie dobrze zorganizowana. Matka czwórki dzieci, singielka, dbasz nie tylko o dzieci, ale też o siebie. Z przyjemnością obserwuję na Instagramie, że znajdujesz czas na jogę, wyjeżdżasz, spotykasz się ze znajomymi.
Słowa Karoliny były dla mnie mega komplementem. Pomyślałam, że to fajnie, że dzieciaki zauważają i doceniają moje starania. Muszę ci powiedzieć nieskromnie, że ja też uważam, że jestem nieźle zorganizowana. Każdego wieczora robię plany: zapisuję rzeczy do zrobienia w papierowym notesie lub telefonie na kolejny dzień i już na tym etapie widzę, z czym się nie wyrobię i co musi „wypaść” z planera. Nauczyłam się odpuszczać i czasem pozwalam sobie na opóźnienie, a jeśli czuję, że muszę się zdrzemnąć 15 min w ciągu dnia, bo jestem mega zmęczona, robię to już bez wyrzutów sumienia. Nauczyłam się też, że jeżeli będę działać ponad swoje siły, odchoruję to i wtedy moje zmęczenie przełoży się na funkcjonowanie całego domu i wszystkich dzieci.
Nie chcę mówić, że organizowanie życia patchworkowej rodziny jest proste, że wystarczy usiąść z kartką i sobie zrobić plan. Po prostu dziś uważam, że każda matka potrzebuje choć szczypty zdrowego egoizmu, którego ja się cały czas uczę. Bo też zwykle stawiam potrzeby dzieci ponad własne.
Zawsze jednak staram się w ciągu dnia poćwiczyć, czasem gdzieś wyjechać i to nie musi być nawet wyjazd dwutygodniowy na drugi koniec świata. To może być wyjazd na jeden dzień do przyjaciółki, jeśli wiem, że ona się w tym dniu mną zajmie i zrobi pyszny obiad oraz zadba o to, żebym się dobrze czuła, bo pójdziemy na fajny spacer i porozmawiamy. Chodzi o proste zabiegi, które nie wymagające dużego zaangażowania.
- Zobacz także: Robert Motyka z Paranienormalnych: modlę się, by przyśniła mi się mama i doceniam każdą chwilę z tatą
Jak udaje ci się dogadać z ojcami twoich dzieci?
Udaje się, choć logistyka jest trudna, ponieważ z każdym ojcem mam inny system podziału opieki. Lucek jest na tyle mały, że jego tata wychodzi z nim tylko na spacery. W pozostałych przypadkach to jest albo „opieka pół na pół”, albo „co drugi weekend”. Logistyka wymaga ode mnie dużej elastyczności. Wiem, że mam szczęście, bo ojcowie moich dzieci fantastycznie się nimi zajmują. Wiem, że wiele matek zostaje samych, ale myślę, że każda z nas powinna szukać sposobu, by zadbać o siebie, np. szukać niani, babci, dziadka, przyjaciół? Ja jestem przekonana, że dzięki tej pomocy mam szansę być lepszą mamą dla swoich córek i synów.
Zdradź nam, jak z czwórką dzieci udaje ci się ćwiczyć niemal codziennie?
Kiedy urodził się mój najmłodszy syn, wiedziałam, że z takim małym dzieckiem trudno będzie mi jeździć na zajęcia jogi. Gdy Lucek miał trzy miesiące, postanowiłam rozkładać matę w kuchni. Czasem udaje mi się ćwiczyć 40 minut, a czasem tylko 10. Bardzo zależy mi, by nie odpuszczać, ponieważ wiem, jak ten ruch jest mi potrzebny.
Co byś powiedziała kobietom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z rodziną patchworkową?
Nie wiem, czy to jest taka rzecz, którą kobiety najchętniej usłyszą. Natomiast ja uważam, że kiedy rozstajesz się z ojcem dzieci, musisz swoje ego schować do kieszeni. Już tłumaczę, dlaczego. Tu chodzi o wycofanie urażonej dumy i emocji, co jest na początku cholernie trudne, bo wtedy jeszcze wszystko analizujemy i dopatrujemy się drugiego dna. Czasem kobietom wydaje się, że robiąc coś na złość, mogą coś dla siebie ugrać, a jest wręcz odwrotnie. U nas sprawdza się wycofywanie własnych emocji i szukanie kompromisu, który będzie najlepszy dla wszystkich dzieci w tej skomplikowanej rodzinnej układance.
I znów nie powiem, że jestem tu idealna, bo zdarzało mi się krzyczeć, że będzie „po mojemu” i że ja mam już na jakieś rozwiązanie pomysł. Dlatego np. z Maćkiem, byłym mężem i ojcem Karoliny i Jadzi ustaliłam, że będziemy starać się trzymać jeden front i nie wychodzić przed szereg. Za każdym razem próbujemy najpierw dogadać się ze sobą i dopiero potem rozmawiamy z dziećmi, w miarę możliwości „jednym głosem”. Chcę jeszcze powiedzieć, że po rozwodzie musimy liczyć się z tym, że pod uwagę teraz trzeba brać dobro dzieci, ale nie tylko swoich, bo przecież zazwyczaj w tej układance pojawiają się dzieci partnera z poprzednich związków, albo dzieci nowych partnerów byłego partnera. Ich dobro jest również ważne.
Co ci pomaga w sytuacjach kryzysowych zachowywać zdrowy rozsądek?
Kiedyś usłyszałam zadnie, że zanim zrobisz (w swojej głowie!) z byłego partnera potwora, przypomnij sobie, dlaczego kiedyś z nim w ogóle zaczęłaś być. Wiadomo, że to nie jest proste, ale przecież kiedyś dogadywaliśmy się i byliśmy w stanie razem z nim podejmować ważne decyzje.
Jedna z terapeutek powiedziała mi, że matki często nie rozumieją tego, że ich relacja z partnerem, nie jest „tym samym”, co relacja „dziecka z ojcem”. Podobno mamy po rozwodzie niejako „zalewają” emocjami dzieci i wymagają od nich lojalności, a to jest toksyczne, choć częste w rodzinach patchworkowych.
Racja, jeśli mama czegoś takiego wymaga od dziecka, to przecież funduje mu niepotrzebny dodatkowy stres. Dlatego cieszę się, że kiedy moje dziewczyny wracają od taty, mogą opowiedzieć mi o wszystkim i vice versa, bo ja też niczego im nie zabraniam mówić. To działa w obie strony. Ufam, że moje dzieci, chociaż wychowują się w kilku domach, w każdym mogą czuć się na luzie i bezpiecznie.
Często kiedy ludzie rozstają się, myślą, że teraz im będzie łatwiej. Ale patchwork bywa też trudny. Powiedz, dlaczego?
Bo cały czas trzeba szukać kompromisów. Pamiętajmy, że jak się rozstaliśmy, to pewnie mieliśmy ważny powód, bo jednak nie po drodze nam było w podejściu do kluczowych spraw i niestety te odmienne poglądy byłych partnerów nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po rozwodzie czy rozstaniu. Plus jest taki, że na co dzień nie musimy się z tym zmagać, a jedynie szukać kompromisów w sprawie wspólnych dzieci. Nie mam kompetencji, by wypowiadać się o relacjach partnerskich, bo nie jestem w nich ekspertką, ale mogę mówić jako mama. Mam poczucie, że z ojcami moich dzieci gram do jednej bramki, bo wszystkim nam zależy, żeby dzieciaki świetnie się rozwijały, były szczęśliwe i miały jak najbardziej spokojne dzieciństwo.
Monika, czy ty jesteś dziś szczęśliwa?
Tak, z ręką na sercu. Muszę jednak powiedzieć, że mam szczęście, bo moje dzieci posiadają dobrych ojców, a ja wiem, że mogę na nich liczyć.
Czy twoje dzieci są szczęśliwe?
Musiałabyś je spytać. Powiem ci, że ja zawsze informowałam wychowawczynie w trudniejszych momentach rodzinnych i prosiłam, by baczniej przyglądały się dzieciom, które przecież w szkole i przedszkolu spędzają trzy czwarte swojego dnia. Nigdy jednak nie dostałam sygnału, że dzieje się coś niepokojącego. Być może dlatego, że staram się być uważna na ich potrzeby, pracuję z domu, dużo z nimi podróżuję, chętnie rozmawiam. Prywatnie uważam, że prawidłowo funkcjonujący samodzielni rodzice to lepsze rozwiązanie niż pełna napięcia i kłótni rodzina z mamą i tatą. Wiem, że wiele osób się z tym nie zgodzi.
Dlatego chcę podkreślić, że ja jestem i zawsze byłam fanką rodziny tradycyjnej i ona zawsze tak naprawdę była moim wielkim marzeniem. To ideał, gdy dzieci mogą w jednym momencie w razie kłopotów liczyć na oboje rodziców i cieszyć się codziennością – grać w gry, razem gotować, śmiać się i obserwować pełne miłości i ciepła relacje mamy i taty. Nie chcę tworzyć fikcji, że samodzielna mama to dla dziecka opcja potencjalnie lepsza, bo dla harmonijnego rozwoju potrzebujemy obojga rodziców.
Obserwując cię na Instagramie, doszłam do wniosku, że do wychowania dzieci potrzebna jest cała wioska. I ty jesteś chyba najlepszym tego przykładem, ponieważ otoczyłaś się armią życzliwych ludzi.
Dokładnie tak. Podróżuję z przyjaciółmi, z dużą ekipą wyjeżdżam na wakacje i cieszę się, że moje dzieci muszą się odnajdować w różnych towarzyskich sytuacjach. Kiedy urodził się Lucek, przyjaciółki potrafiły przyjechać do mnie z drugiego krańca Polski, by pomóc w godzinie W. Ale przyznaję, że przyjmowania tej pomocy nauczyłam się dopiero niedawno. Pomyślałam sobie, że ponieważ ja bardzo chętnie pomagam innym ludziom i to sprawia mi dużą przyjemność, to dlaczego nie pozwalam cieszyć się innym z obdarowywania mnie pomocą?
Racja, ja uważam, że do dekalogu powinny być dopisane nowe przykazania: „Dziel się i pomagaj!”
Tak, bo wtedy dobro mnoży się w nieskończoność!