Go to content

Mimo tego, że boję się jak cholera to mam nadzieję, że kiedyś odejdzie do swojego życia, nie oglądając się na mnie

Fot. iStock/MilosStankovic

Prasuje mu koszulę, równo w kancik tak jak lubi, nie omijam żadnej fałdy łapiąc żelazkiem każde zagniecenia jak myśl o utraconym czasie. Od czternastu lat go kocham, miłością wielką, która rośnie razem z nim, dojrzewałam do bycia matką przez ten cały czas. Oboje byliśmy dziećmi, ja na studiach, on malutki, mój pierwszy, ja nieświadoma tego, co mnie spotka, a więc radosna, naiwna i otwarta na to co się między nami wydarzy.

Dopiero od kilku miesięcy ogarnia mnie ten paraliżujący lęk, że odejdzie. Nagle ma swoje sprawy, tajemnice, ucina krótkim „może być“, gdy pytam co słychać w nadziei, że cokolwiek poza „może być“ usłyszę. Zamyka się w łazience, w pokoju, we własnym świecie, do którego nie mam już dostępu, a ja myślę o tym, że go komuś oddam, nie wyrwę przecież, bo nie jest mój i nigdy nie był mój.

Mieć syna. Nie wiem nawet jak to opisać. Patrzę na niego każdego dnia jakby odbierał dyplom ukończenia Harvardu, tyle we mnie dumy pomieszanej z tkliwością. Odgarniam jego włosy z czoła (gdy moja ręka złapie je w locie), a on powie „oj, mamo“, to ten moment, gdy już nie mieścimy sie w naszej relacji, a nie mamy jeszcze całkiem nowej. Ale mam w sobie te pewność, że będzie ona pełna dobrych uczuć. Jestem dobrą matką.

Co do tego mam oczywiście czasami niepewność, lubię na przykład pastwić się nad przeszłością, że byłam młoda, że mi się spieszyło, że mogłam inaczej, lepiej, więcej. A potem kiedy płaczę to widzę, że rozszarpałby tego, który sprawił mi ból – jak kiedyś mój brat, gdy kolega z ulicy obok strzelił mi z procy w oko.

Nigdy nie byłam symbiotyczna, ale ten strach przed jego dorosłością pcha mnie w symbiozę. „Idziesz do Antka na noc? Nie wolicie u nas spać?“ – łapię się na tym, że przegrywam z większym telewizorem HD. Siedzę przy stole w kuchni i czekam aż zamelduje mi, że dojechał na miejsce. Chciałabym napisać, że czekam tak samo jak moi rodzice, ale to nieprawda. Nikt na mnie nie czekał, mama spała jak zabita.

Myślę o tym przed snem, że przed chwilą tu jeszcze był. Spał na małej poduszce i nie chciał się wynieść do siebie. Marzyłam wtedy o tym, by wyciągnąć nogi, dziś ileż bym dała za to, by zwinąć się przy nim w kulkę. „Dobranoc Mamo“ – krzyczy zamykając drzwi od łazienki. Niby to mało, ale za chwilę będę tęsknić za tym „dobranoc“, mam świadomość, że minie zaledwie sekunda, gdy tego nie usłyszę.

Czas, który pozostał- tak postrzegam życie. Siadamy przy stole a ja kadruję te chwile. Jemy makaron, gramy w „państwa-miasta“,wygłupiamy się przy kalamburach. Staję się fotografem naszego wspólnego życia, chcę jak najwięcej zapamiętać. Póki jest tu obok.

Co dzień prawie wraca z treningów i wysyła mi sms z drogi „Poproszę twarożek i wannę z kulką“ (to taki nasz skrót od kąpieli z pianą). Wiem, stary dziad mógłby sobie sam napuścić wodę, wlać płyn, wymieszać twaróg ze śmietaną, ale mu tego nie oddam. To moje dowody na potrzebność. Na istnienie mnie jako matki i jego jako dziecka. Trzymam się tego twarożku kurczowo.

Za chwilę kolejne urodziny. Pal licho moje. Jego. Mimo tego, że boję się jak cholera to mam nadzieję, że kiedyś odejdzie do swojego życia, nie oglądając się na mnie. Moja głupia egoistyczna część chciałaby żeby przynajmniej choć raz się na mnie obejrzał (niech ma chociaż smutne oczy). Ale ja wiem, wiem to na pewno, że wychowałam go w autonomii, odwadze i radości. W przekonaniu, że jego matka jest silna jak nikt. Pójdzie więc swobodny, wyprostowany, pełen nadziei. A ja?

Być mądrą matką – takie trudne.