Długie, ciemne włosy, modna bluza i oryginalne trampki. Nastolatka jakich wiele, może tylko wygląda dość dojrzale jak na swój wiek. W rozmowie raz uważna, za chwilę ucieka gdzieś myślami. Czasem się waha, czasem wyraźnie kluczy i waży słowa. Mówiąc, od czasu do czasu zanosi się charakterystycznym kaszlem… palacza. – Przepraszam – wyjaśnia bez skrępowania – próbuję rzucić, ale nie umiem. To mnie tak uspokaja. Ma 16 lat, od siedmiu mieszka jedynie z prababcią. Jest jedną z ok. 400 tys. eurosierot, czyli dzieci, których rodzice wyjechali „za pracą” zostawiając swoje pociechy pod opieką kogoś z rodziny.
Jej mama wyjechała do Anglii pracować jako pielęgniarka w londyńskim szpitalu. Bardzo dobra w swoim fachu, młoda i energiczna szybko oceniła, że tu nie zarobi tyle, by spokojnie utrzymać siebie i córkę (z ojcem Ali rozstali się jeszcze przed jej urodzeniem). Ambitna (tę cechę przekazała w genach swojej córce) w pół roku doszlifowała język i wsiadła w samolot łapać życiową szansę. Pozytywnie przeszła proces rekrutacyjny, zakwalifikowano ją do specjalnego programu adaptacyjnego. Dostała godne warunki pracy i dostęp do szkoleń, o których tu mogła tylko pomarzyć. Ma jasny plan: kiedy Ala skończy liceum, zabierze ją do siebie do Anglii. I tu jest punkt zapalny. Bo Ala nie chce zrozumieć, jaka to dla niej szansa. Bo Ali się ubzdurało, że jej życie jest w Polsce. Bo Ala ma tu przyjaciół i prababcię, z którą się bardzo zżyła.
Co cię wkurza
– Ala, a ty masz chłopaka? – pytam, kiedy dziewczyna sprawdza coś nerwowo w telefonie. Nieśmiały, piegowaty uśmiech pojawia się na jej twarzy. – Mam Kacpra. Już prawie rok. Teraz jest w równoległej klasie w tej samej szkole. Bardzo mi to pomaga, że mam kogoś bliskiego. Bunia (prababcia Ali dostała przydomek z ukochanej lektury obu pań – „Mikołajka” – przyp.red.) jest najukochańsza, ale ona już trochę nie ogarnia. Z nią można porozmawiać o tym, jak było kiedyś. I lubię, kiedy opowiada mi o tym, jak to było, kiedy się urodziłam. Bunia trzyma moje i mamy zdjęcia na stoliczku przy łóżku, wydrukowane i oprawione w ramki. Strasznie mnie to rozczula. Albo w takich starych albumach, które oglądamy zawsze w sobotę wieczorem. Czy mogę z nią porozmawiać o wszystkim? No o seksie na pewno nie. Bunia jest damą i TYCH rzeczach nie gada. Przepraszam: nie rozmawia. W zeszłym roku Bunia skończyła 85 lat. Czasem zachoruje i wtedy trzeba się nią zająć. Lubię się nią opiekować, wtedy czuję, jak bardzo jestem komuś potrzebna.
Mama nie lubi Kacpra, myślę, że jest zazdrosna. Jak przyjeżdża, zaraz ma pretensję, że chcę wyjść do niego zamiast z nią siedzieć albo lecieć do galerii po zakupy. Kiedyś mnie te zakupy z nią kręciły, dzisiaj nie mam z tego radości. Denerwuje mnie strasznie takie nadrabianie na siłę tego czasu, kiedy jej nie ma. I zaraz się zaczyna kontrola, latanie do nauczycieli, czy na pewno mam cały czas dobre wyniki, bo jak się opuściłam, to może będzie mniej punktów na maturze i cały misternie uknuty plan, żeby mnie TAM zabrać, weźmie w łeb. Nie lubię też rozmów przez Skype, takich „ to co u ciebie, córeczko, jak sobie radzicie, a co wam przywieźć…”. No radzimy sobie, już siedem lat. Nie zauważyłaś, mamo? Teraz to już bez sensu się dopytywać. A co możesz mi przywieźć? Może jeszcze jeden Tower Bridge do sklejania. Albo jeszcze jedną bluzę GAP-a, którą za twoje pieniądze mogę sobie kupić tutaj. Nic mi nie możesz dać, czego bym tu nie mogła dostać. Czasem po prostu Skype ustawiam na „niewidoczny” i mam spokój.
Co cię martwi
Pamiętam jak dostałam okres, pierwszy raz. Wiedziałam trochę od mamy, jak to będzie wyglądało, ale i tak byłam przerażona. Płakałam, myślałam, że umieram albo, że coś jest nie tak. Próbowałam się do niej dodzwonić, ale nie odpowiadała, miała coś ważnego w pracy. To wtedy chyba do mnie dotarło tak najmocniej, że ja mam mamę, ale nie tak jak moje koleżanki. Mam ją jak ładny obrazek na ścianie. Jest, mogę sobie na nią popatrzeć: na zdjęciu albo na ekranie komputera. Ale nie czuję jej obecności. Nie mogę przytulić, kiedy nie mam siły albo jest mi bardzo smutno. Nie naklei mi plasterka na zdarte kolano. Ja wiem, że dzięki niej mamy wszystko. Ale przytulam Bunię i to nie to samo. I babskie gadanie z Bunią nie jest takie, jak u mojej przyjaciółki w domu. Jak byłam młodsza często wołałam mamę przez sen. Teraz się budzę i myślę: Alka, sama jesteś, ogarnij się. Musisz z tym żyć.
Martwię się, że nie umiem już z mamą rozmawiać. Kiedyś to było prostsze. Czekałam tylko na to, jak będzie mogła wyrwać się stamtąd i przyjechać. Wyjeżdżałyśmy po nią z Bunią na lotnisko. A teraz wolę, kiedy jest tam, dalej. Łatwiej mi wysłać do niej SMS: wszystko w porządku, Kocham Cię. I jej chyba też jest tak łatwiej. „Kocham cię, córeczko, niedługo będziemy razem” – napisała dwa dni temu. A ja właśnie nie chcę być z nią tam.
Czego nie mówisz
Nie zwierzam się mamie. Ona pytała długo o koleżanki, o Kacpra, o to, czy mam jakieś problemy. Mówi, że zawsze mogę na nią liczyć. Ale to tylko słowa, bo przecież nie wsiądzie w kapciach do samolotu i nie zjawi się tu za chwilę. Dlatego, jak coś się dzieje, nie mówię. Po co? Myślę, że ma o to do mnie pretensję. Wydaje jej się, że ma nad wszystkim kontrolę, tak naprawdę coraz mniej o mnie wie. I nie powiedziałam jej nigdy jak bardzo płakałam, kiedy nie dojechała na święta. Ale nie będę o tym mówić, bo nie umiem.
I jeszcze tego, jak kilka dziewczyn z klasy w gimnazjum zabrało mi ciuchy od niej. Zagroziły, że utrudnią mi życie. To była ostatnia klasa, nie chciałam kłopotów. Zawsze wybieram spokój.
Jak się zakochałam, zadzwoniłam powiedzieć o tym mamie. Była przerażona. Pierwsze o co spytała, to czy się zabezpieczam. A my wcale nie chodzimy ze sobą do łóżka!
I nie mówię jej, że bardzo tęsknie. Czasem zakładam jej sweter, taki za kolana i pryskam się jej perfumami Be Delicious. Zawsze jak przyjeżdża to się dziwi, że ubywa. A to ja się psikam. Zakładam na siebie po troszeczku jej zapachu. Jakbym się w nią ubierała na chwilę.
Polskie eurosieroty to nie fikcja. Aż jedna piąta polskich uczniów ma przynajmniej jednego z rodziców, który wyjechał do pracy za granicę na co najmniej kilka tygodni. *
www.wyjechali.pl – strona internetowa, która powstała po to, by wspierać dzieci i młodzież, których rodzice wyemigrowali za granicę.