Dzwoni do mnie przyjaciółka: „Ratuj!” – wyrzuca z siebie. W panice myślę, co u diabła się stało, że mam ją ratować, dziecko chore, mąż nie wrócił z pracy już drugi dzień, czy może jej coś się stało?
Sprawa dość szybko się wyjaśniła. Otóż moja przyjaciółka została drugi raz mamą i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że jej starszy syn ma już 14 lat, a ona sama dobiega 40-tki. Dla niej drugie, to jakby pierwsze dziecko. „Nic nie pamiętam” – dzwoniła zaraz po porodzie. „Jestem jak dziecko we mgle, a podobno pewnych rzeczy się nie zapomina”. Śmiałyśmy się obie, jak macierzyństwo zmienia się wraz z wiekiem, ale też z z postępującym czasem. Ile dogodności mają teraz mamy, o których kiedyś byśmy nawet nie pomyślały.
Ale wracając do owego „ratuj”, okazało się, że chodzi o wózek. Co więcej – o spacerówkę. Faktycznie, mała ma już ponad rok, wiosna się zbliża, czas w końcu na porządny wózek, co to na spacerach się sprawdzi. Przyjaciółka wiedziała, do kogo zadzwonić, bo ja – gdy dzieci były małe, miałam fioła na punkcie dobrych wózków. Zwłaszcza spacerówek. Uwielbiam spacery, jak tylko robiło się cieplej, rzadko kiedy zostawałam z dziećmi w domu. W weekendy wyjeżdżaliśmy – nad morze, jezioro, w góry. Podstawą była świetna spacerówka. Starszy już zasuwał na nogach, a młodszego wkładaliśmy w wózek i nie było miejsca, w które byśmy się nie dostali.
Tak, spacerówka – jak się z czasem okazuje, to niezwykle ważna część naszego macierzyństwa i szczerze mówiąc, zawsze dziwiły mnie mamy, które korzystały z parasolek. Ja wiem, że to wygoda, lekkie, mało miejsca zajmuje. Ale z parasolką… Kurczę, to nawet do sklepu na zakupy trudno pójść, bo gdzie te wszystkie zakupy upchać?
Odkąd zostałam mamą, jestem zwolenniczką porządnych spacerówek. Takich, którym nie straszna żadna wyprawa.
Usiadłyśmy więc we dwie, najpierw ustalając do czego właściwie jest jej potrzebny wózek. „Wiesz, jak ja. Lubię chodzić, lubię być niezależna, nawet kiedy idę z dzieckiem, nie chcę, żeby coś mnie ograniczało, że gdzieś nie mogę z nim wejść, z czymś sobie poradzić. Chcę, żebyśmy, ja i Młoda, miały komfort. Ona będzie coraz większa, nie chcę jej zamykać w jakiejś małej spacerówce, żeby mi się kręciła i marudziła. Jej i mi ma być wygodnie”. No i to już był konkret.
Zaczęłyśmy przeglądać internet. Wózków jest cała masa. Od koloru do wyboru. Naprawdę, można dostać oczopląsu i, jeśli nie ma się jasno sprecyzowanego planu, ulec pokusie pierwszego wózka, który nam się spodoba.
My miałyśmy plan. Przede wszystkim spacerówka miała mieć pompowane koła. Tylko takie pozwalają się poruszać w każdym terenie – od piaszczystych plaż po nietrudne górskie szlaki. Wiem coś o tym, bo sama miałam spacerówkę, w której mój syn wjechał na Śnieżkę. Gdyby jeszcze wózek posiadał amortyzację tylnych kół… Skradłby moje serce.
Drugi punkt – obrotowe przednie koła, które można zablokować. Tylko tak wózek można bez problemu prowadzić nie pocąc się i nie męcząc. Zwłaszcza, gdy spieszysz się na ważne dla ciebie spotkanie. Takie wózki poza tym można pchać jedną ręką, co czasami bywa nie do przecenienia, kiedy dziecko zaśnie, a do ciebie dzwoni przyjaciółka, żeby porozmawiać. 😉
Trzeci – chodzi właśnie o to spanie. Dzieci nie śpią jedynie w gondoli, mój starszy syn spał w ciągu dnia do piątego roku życia. Zależało mi na tym, żeby, gdy jeszcze jeździł w spacerówce, mógł spokojnie, a co najważniejsze wygodnie, pospać. Wózek musiał mieć więc oparcie rozkładane do leżącej pozycji. Wtedy nie lecimy z wywieszonym językiem i jęczącym ze zmęczenia dzieckiem do domu, by położyć je spać. A jak jeszcze podnóżek jest dopasowany do rozwoju dziecka – cudownie.
Kolejny istotny, choć czasami bywa, że najistotniejszy, punkt – duży kosz na zakupy. Uwielbiam wózki, które takie kosze posiadają. Ile ja wózków odrzuciłam oglądając je właśnie pod tym kątem. Niby idealny – pompowane koła, duża spacerówka, a kosz… na dwie butelki wody mineralnej. Gdzie ta niezależność, o której mówiła przyjaciółka, gdzie ten komfort? Każda mama, która choć raz miała wózek z dużym koszem, nie zamieniłaby go na żaden inny. To niewiarygodne, ile rzeczy można tam zmieścić. A jak wózek ma jeszcze zupełnie niepozorne kieszonki, gdzie można włożyć portfel, ciasteczka, klucze i telefon? Marzenie.
I jeszcze ważne – żeby lekko się składał, by nie był zbyt ciężki przy swoich gabarytach i naszych wymaganiach. I żeby ładny był… oczywiście.
Spędziłyśmy dobrych kilka godzin przeglądając przeróżne oferty, odhaczając wózki, które na pewno się nam nie podobają i te, które ewentualnie wzięłybyśmy pod uwagę.
I wiecie co… Wybrałyśmy wózek firmy, w której ponad osiem lat temu jeździł mój syn. Wiadomo, tamtych modeli już nie ma. Za to znalazłyśmy idealną spacerówkę SONIC AIR. Nie dość, że spełniała ona wszystkie wymienione szczegółowo wymagania, które przyjaciółka spisała skrupulatnie, to jeszcze okazało się, że ma powiększaną budę, pod którą dziecko może się całkowicie schować przed deszczem czy słońcem. Złożyć ten wózek można właściwie jedną ręką. Pokrowiec na nogi i śpiwór na chłodniejsze dni, to już bonus, którego nawet się nie spodziewałyśmy. A wózek przepiękny, w różnych kolorach do wyboru.
Nie było co szukać więcej. Zamówiony, opłacony. Teraz czekam na pierwszy wspólny z dziewczynami spacer. „Będzie ci się podobał, ma regulowaną wysokość rączki” – dostałam SMS-a. To fakt nie należę do niskich osób, więc ta opcja, dla mnie samej także miałaby znaczenie.
Jeśli szukacie idealnego wózka… To sprawdźcie modele SONIC. Naprawdę polecam. Myślę, że żadna mama się na nich nie zawiedzie. Nie wierzycie – obejrzyjcie filmik.
Artykuł powstał we współpracy z Baby Design Group, właścicielem marek Espiro i Baby Design