Kiedy w piątkowy poranek dzwoni budzik, ostatkiem silnej woli zrywam się z łóżka. Dla matki, żony i dziennikarki z aspiracjami na „pracownika miesiąca”, koniec tygodnia to tylko – i nie zawsze – koniec tygodnia w pracy, bo przecież dom, kot i wychowywanie dzieci weekendów nie uznają. Taka kolej rzeczy, tak się życie układa, kiedy masz rodzinę i próbujesz być dla nich, a chwilami także jeszcze dla siebie. Przynajmniej tak by wynikało ze wszystkich porad, których moim czytelniczkom zdarzyło mi się udzielać…
Hmmm. No właśnie, w tym momencie dociera do mnie, że mam najlepszą pracę na świecie. Piszę bardzo mądrze i zachęcam do pracy nad sobą, nad emocjami, do zadbania o siebie. Przekonuję, że życie może być po prostu lepsze, a wszystko zależy od odpowiedniego nastawienia. Aż dziwne, że sama jeszcze nie skorzystałam ze swoich rad, takie są wspaniałe. Po omacku prawie siadam do komputera. Otwieram pierwszy z brzegu, napisany przeze mnie artykuł. To będzie coś o opanowywaniu stresu, w pięciu punktach. Wydaje się być w sam raz: jest piątek, nie będę się za bardzo stresować, z resztą czym, w ten akurat dzień tygodnia, zwłaszcza kiedy mąż w delegacji.
Jejku, jak ja to ładnie napisałam, jak to zgrabnie wyszło. Wszystko prosto, jasno, można czerpać garściami i to – od ręki. Wydrukuje sobie tylko i gotowe. A więc dziś – dzień eksperymentalny. Zastosuję zasady, które od miesięcy wpajam setkom innych kobiet, które skusi piękna ilustracja i chwytliwy tytuł moich artykułów.
Punkt pierwszy: Nie wierz w złośliwość rzeczy martwych – świat jest ci przyjacielem
Tanecznym, nieco uroczystym krokiem wchodzę do kuchni. Wpływam właściwie, bo okazuje się, że kot przewrócił w nocy niedokręcona butelkę z wodą. Ale nic, nie będę się przecież przejmować taką drobnostką. To się przecież może zdarzyć. Mop, gdzie jest mop? Energicznie przecieram kuchenne kafelki. Zbyt energicznie. Dolna cześć mopa odpada, lądując pod szafką. Nic to, dziś dzień bez stresu! Szybko chwytam ręcznik papierowy. Trzeba było w ogóle tak od razu. I poranna gimnastyka przy okazji zaliczona. Wrzucam kapsułkę z kawą do ekspresu. Zaraz napiję się pysznej, aromatycznej latte. Zaraz. Za troszkę dłuższy raz. Chyba. Albo wcale. Super sprzęt zawodzi, kolejny raz od początku roku. Przyciskam święcący guziczek nieco mocniej, bardziej znacząco. Po kilku minutach zaklęć i gróźb do kubeczka spływa brązowa, dziwna maź, przywołująca skojarzenia z krowim plackiem na łące. Ale za to na zielonej i pachnącej.
Punkt drugi: Uśmiechaj się, uśmiech koi nerwy i zjednuje serca innych ludzi
Otwieram drzwi do pokoju córki i podchodzę do łóżka. – Kochanie – mówię radośnie – pora wstawać, idziemy do szkoły. Zaspane oczy patrzą na mój uśmiech krytycznie. Z czego tu się śmiać, kiedy mały, zmęczony tygodniem ciężkiej pracy w szkole człowiek najwyraźniej nie ma dziś ochoty na współpracę. – Nie śmiej się tak dziwnie – słyszę. – Ale ja uśmiecham się do ciebie – przekonuję chyba niezbyt przekonująco, bo dziecko odwraca się do mnie tyłem i zakrywa kołdrą po uszy. – Uśmiechnij się – mówię jeszcze – zobaczysz, będzie ci o wiele łatwiej zacząć dzień. – Mamo. Jestem zmęczona – słyszę spod kołdry, obrażony i bardzo pewny siebie głosik. – Kochanie – uśmiecham się już lekko nerwowo – Jeśli nie wstaniesz w ciągu najbliższych pięciu minut, spóźnisz się do szkoły. – No to, co? Jak zaspałaś ostatnio to napisałaś mi w dzienniczku, że bolał mnie brzuch i dlatego się spóźniłam, to teraz też możesz tak napisać. – Wstawaj w tej chwili – mówię zdecydowanym tonem, przez zęby. To przez uśmiech, który jakoś nie może mi się odkleić od twarzy.
„Mama!” – słyszę ryk mojego syna z drugiego pokoju – Już wstałem. Gdzie moje auto?!”. Uśmiech synku, uśmiech. Uśmiech zjednuje ludzi.
Punkt trzeci: Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być traktowana
Kiedy jakimś cudem, o godzinie 7:40 udaje mi się zapakować mało uśmiechniętą, ale bardzo bliską mojemu sercu dwójkę młodych ludzi do samochodu, nic już nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Jest piątek, mam dobre nastawienie, stosuje najlepsze na świecie zasady. Z tym optymistycznym założeniem wyjeżdżam z parkingu. Wyjeżdżam i trafiam w sam środek stada wygłodniałych rekinów. W większości samców. Może nie jestem mistrzem kierownicy, ale to nie znaczy, że trzeba mi zaraz kręcić na głowie kółko, wykrzykiwać dziwne wyrazy i zajeżdżać drogę. „Traktuj innych, traktuj innych… – jak to było? – kołacze mi się gdzieś w głębi. Więc znowu uśmiecham się przepraszająco, biję brawo panu (spojrzał się dziwnie), który zatrzymuje się na pasach zgodnie z przepisami, a nie pędzi na oślep do przodu, bo „tu nie ma świateł”.
Kiedy jednak jakiś łysy facet w czarnym, wielkim BMW stuka mi znacząco w głowę, bo zablokowałam mu pas do skrętu (przecież tylko na chwilę), nie wytrzymuję. Najdyskretniej jak się da (dzieci!) wywalam język w jego stronę. I …nie uwierzycie. Facet stosuje punkt drugi. Uśmiech. Czyli coś tu jednak działa. Tylko tak jakoś dziwnie, na odwrót.
Punkt czwarty: Zadzwoń do przyjaciółki, porozmawiaj o czymś przyjemnym, odwróć uwagę od sytuacji stresowej
Kiedy dzieci trafiają do odpowiednich placówek (starsze do szkoły, młodsze do przedszkola, a nie na odwrót, jak to się zdarzyło jednemu tacie), a ja mam za sobą rozmowę z wychowawczynią i innymi rodzicami („Teraz rozmawiamy o emocjach z dziećmi, więc proszę się w domu hamować, a jeśli państwo nie z tych, co potrafią się zachować, to na zebraniu będzie pogadanka o agresji, można się czegoś nauczyć”), wybieram numer do A. Odbiera, nie od razu, po kilku sygnałach i krzyczy do słuchawki: Cholera jasna, nie mogę teraz, jakiś pacan specjalnie zajechał mi drogę, bo mu podobno coś przyblokowałam!
Do biura dojeżdżam spocona, zmęczona. Jeszcze nie mam pomysłu jakie tematy zgłoszę na dzisiejszym kolegium, ale jedno jest pewne: to nie będzie poradnik. Idąc do kuchni po pierwszą poranną kawę, w zębach trzymam pomiętą kartkę z moim artykułem. Punkt piąty, lekko rozmyty, jest jeszcze ciągle widoczny: Podejdź do wszystkich niefortunnych zdarzeń z humorem. Wylewając więc ulubione latte na jasne, letnie spodnie śmieję się do łez, z tego jaka ze mnie gapa. Ubaw po pachy. Jak to dobrze, że mam przy sobie takie świetne porady.