Go to content

Nikt tak, jak inna kobieta, nie potrafi zniszczyć drugiej kobiety.

Fot. istock/izusek

Nie wiem, dlaczego tak jest. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, nie umiem pojąć, ogarnąć, zrozumieć. Staram się, jak mogę, myślę, przekonuję samą siebie, że to nie zjawisko masowe, a stereotyp. Że przesadzam i wyolbrzymiam. I za każdym razem, z kolejnych stron dostaję, jak kopniakiem, w twarz. Nikt tak, jak inna kobieta nie potrafi drugiej podciąć skrzydeł, nikt nie potrafi zgnębić i zabrać jej marzeń. Nikt nie potrafi drugiej tak zniszczyć jak „przyjaciółka”, szefowa, matka. Ona.

Pamiętam, jak moja przyjaciółka odchodziła od męża. Po kilku beznadziejnych latach beznadziejnego trwania w chorym związku i tworzenia iluzji na jego temat. Połamana emocjonalnie, przestraszona, przekonana, że to jej jedyna szansa, żeby w ogóle jeszcze kiedykolwiek pomyśleć o sobie dobrze. Ale z jakąś tlącą się głęboko nadzieją, że przecież nie jest sama.

Cios przyszedł, oczywiście, ze strony najmniej oczekiwanej. Kiedy głośno powiedziała, że jej ukochany jest domowym tyranem, własna matka wyzwała ją od dziwek. „Bo tylko dziwka odchodzi od męża”. Bo jak to będzie wyglądało, skoro brali ślub kościelny. Bo, co ludzie powiedzą…

Nieważne, że jej córka została przez ukochanego mężusia nie raz wyrzucona z domu. Nieważne, że uniemożliwiano jej kontakt z dzieckiem, że była kilkanaście razy poszarpana, że cierpiała, że bała się, że potrzebowała pomocy. Kto, jak nie matka, powinien taką pomoc nieść? Kto, jak nie matka powinien ją wspierać, przekonywać o jej wartości i prawie do walki o siebie i dziecko?

Skoro więzy krwi nie mają tu znaczenia, nie powinno nas dziwić okrucieństwo i bezduszność ze strony obcych kobiet. Jako studentka miałam bardzo silne bóle miesiączkowe. Pierwszy miesiąc na wydziale, na trudnych studiach – stres. Poczułam się słabo, coraz słabiej. Bolało tak, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ostatkiem sił przeprosiłam moją wykładowczynię, że muszę wyjść, bo zemdleję. Niewybredny żarcik dotyczący mojej delikatności, krytyczne spojrzenie. Ufff, wydostałam się z sali i… odpłynęłam. Do studenckiej przychodni zaniósł mnie kolega. Tam, wielka, obojętna „piguła” łaskawie dała mi zastrzyk przeciwbólowy i dobiła słowami, których nie zapomnę: „Słabeuszki, co się z wami dzieje, jak wy będziecie dzieci rodzić, panienki…”. Za chwilę pojawiła się wtórująca jej lekarka i jeszcze gorsze komentarze. „Cesarkę, by pewnie chciała, ale seksić to się można na prawo i lewo”. Zero empatii, zero wyczucia, zero zrozumienia czegoś, co jest przecież fizjologią… Uciekłam stamtąd z płaczem.

A złośliwe, zazdrosne komentarze koleżanek na temat dziewczyn, które nie mają idealnych kształtów? Te śmieszki i półśmieszki za placami „przyjaciółek”? Te intrygi, by je ośmieszyć, by każdy zwrócił uwagę na jej wagę albo brak urody? Czym to tłumaczyć? Czym tłumaczyć to, że w miłosnych trójkątach, winna jest zawsze „ta trzecia”, a rzadko kiedy on? Dlaczego łatwiej znienawidzić drugą kobietę, stracić przyjaciółkę niż odejść od złego mężczyzny? Klasycznym przykładem wyniszczającej i bezsensownej nienawiści między kobietami, są relacje synowa- teściowa, w której każda próbuje przeciągnąć na swoją stronę mężczyznę swojego życia… I tragicznie często okazuje się, że nie jest on wart ani jednej wylanej przez nie łzy, ani jednej zmarszczki i siwego włosa…

W liceum miałam polonistkę, która gnębiła co ładniejsze uczennice. Bezlitośnie komentowała ich wygląd, strój, a przede wszystkim na siłę udowadniała, że są… głupie. Tak, aby stawiając „pałę”, móc potem powiedzieć na cały głos: „no cóż, nie dała Bozia rozumku, ale dała figurę, to w życiu i tak nie zginiesz…”. Dlaczego zabrakło nam wtedy odwagi, by solidarnie stanąć w obronie koleżanek? Dziesięć lat później miałam podobną szefową.  „Królowa lodu” wobec kobiet, ciepła i sympatyczna, wspierająca menadżerka wobec panów. Niejedną z nas doprowadziła do łez, niejedną „w białych rękawiczkach” nakłoniła do odejścia z firmy.

Czy i mężczyźni tak otwarcie zazdroszczą sobie wieku, urody, udanego życia? Czy są wobec siebie nawzajem seksistowskimi świniami?

Kobiety, opanujcie się wreszcie. Tyle nas łączy: podobne historie, doświadczenia, emocje. Przeżycia z dzieciństwa, które naznaczyły nas na całe życie. Błędy w miłości, które wszystkie  popełniłyśmy chociaż raz. Relacje z matką, które tak bardzo chciałybyśmy naprawić, ale nie wiemy jak. Niech solidarność jajników przestanie być mitem.