Go to content

Liczyła, że on sobie nagle zrobi dziarę z jej imieniem na klacie. Dlaczego nie jesteśmy w stanie zaakceptować rutyny?

Fot. iStock/Archv

Wczoraj odwiedziła mnie dawno niewidziana koleżanka ze szkoły. Kiedy jeszcze chodziliśmy do liceum związała się z naszym klasowym kolegą. Stanowili przez lata – jak mi się wydawało, dość zgodny związek… Aż tu wczoraj… rzuciłam go, bo on nie był w stanie niczym mnie już zaskoczyć. O ironio tego typu uzasadnienia rozstań słyszę ostatnimi czasy coraz częściej i nie jestem w stanie tego pojąć. O co ci chodzi? Jakie to miałoby być zaskoczenie? Dopytuję za każdym razem i nikt nie dał mi konkretnej odpowiedzi. Czego ona oczekiwała? Liczyła, że on sobie nagle zrobi dziarę z jej imieniem na klacie, albo przyjdzie pod biuro, w którym pracuje z biletami lotniczymi do do Tokio, albo odezwie się po baskijsku, żeby nagle wydało się, że po pracy wcale nie chodził z kumplami na browara, wcale nie wypacał się grając w squasha, tylko zgłębiał tajniki baskijskiego?

Albo rzuci się na nią w erotycznym szale, gdy właśnie kończy wypełniać PIT-y? Czy takie zaskoczenia nie wydają się wam infantylne, przesadzone, teatralne? A może jest to próba wyjścia naprzeciw jakimś wyobrażeniom z dzieciństwa, z bajek o pełnych werwy rycerzach na białym koniu, próba inscenizowania hollowoodzkich filmów?

Dlaczego tak wiele osób liczy, że ich partner, nagle będzie wykonywał magiczne triki, będzie wyciągał raz po raz asy z rękawa, kolejne króliki z kapelusza i będzie ich prywatnym rozbawiaczem? Czy tylko mi się wydawało, że gdy ludziom jest ze sobą dobrze, tak naprawdę dobrze, to wcale nie muszą tańczyć na linie, nie muszą próbować się niczym na siłę zaskakiwać, bo nawet, gdy wkradła się codzienność, gdy nie dzieje się nic specjalnego, to jest im razem dobrze? Po prostu dobrze… A łączące ich uczucie, chemia w związku sprawiają, że nawet ta codzienność wydaje nam się niecodzienna, wyjątkowa? Z kolei, gdy uczucie gaśnie, to nawet gdyby partnerka przywdziała krwistoczerwony jedwabny gorset i znała się na uranie lepiej od Richarda Feynmanna, to i tak związek skazany jest na niepowodzenie.

Od kilku dni jadam śniadania w mojej ulubionej krakowskiej knajpce. Zaobserwowałem, że zawsze o tej samej porze pojawia się tu pewna dość sympatyczna para. Dziewczyna jest tak zakochana w swoim wybranku, że dosłownie nie jest w stanie się od niego odkleić – śniadania jada jedną ręką, bo drugą bez przerwy wsuwa mu pod koszulkę i głaszcze go po plecach, głowie, przytulała się do niego. Co by ten młody brunet popijający do śniadania piwo w ilościach hurtowych nie powiedział, a mówił m.in. o tym, że rowerzyści są szkodliwi, że stanowią zagrożenie na drogach, i że w Polsce brakuje przewodników głosowych w muzeach i on nie ma pojęcia, co to za technika w danym dziele jest, zanudzał mnie przysłuchującego się ich rozmowie szczegółami swoich treningów na siłowni. Ona spijała każde słowo z jego ust z wyrazem błogiego uwielbienia.

W sumie ten sympatyczny piwosz nie powiedział ani razu nic szczególnie odkrywczego. Urody też zdecydowanie nie miał Apolla – sylwetka zdradzała raczej zamiłowanie do browarów, a nie do siłowni. Ale to o czym mówił, to co pijał i jak wyglądał nie miało zupełnie żadnego znaczenia, bowiem uczucie dziewczęcia było ogromne. Gdyby była w stanie, to by się do niego na stałe przykleiła, przywarłaby do niego jak huba do pnia drzewa.

Zastanawiam się czy pewnego dnia i ona się z nim rozstanie, bo ten nie będzie w stanie jej niczym zaskoczyć? Czy jego rozważania o rowerzystach zaczną jej grać na nerwach i chwyci za telefon i napisze sms do przyjaciółki, albo nowo poznanego, ciekawszego kolegi: „Jemy obiad, a ten tylko o tych rowerzystach gada. Brzuchol od piwska mu tylko rośnie i rośnie.”

Dlaczego nie jesteśmy w stanie zaakceptować rutyny? Może to efekt filmów? Może daliśmy się nabrać na propagandę „nowe jest lepsze”- każdy facet ma być wiecznym jajkiem z niespodzianką? Nie lepiej wiedzieć czego możemy się spodziewać po drugiej osobie?

Nie wyobrażam sobie sytuacji, bym spędzał na dłuższą metę 24 godzin na dobę z jakąś kobietą. Lubię sam wyjeżdżać. Patrząc na mój obecny tryb życia nie byłoby szans żeby podczas obiadu się mną znudziła, bo obiady poza weekendem byłyby pewnie wydarzeniem specjalnym – nikt nie jest w stanie stwierdzić, kiedy się trafi, jakie będzie menu (czy fasolka po bretońsku czy może mule po prowansalsku). Zastanawiam się, czy utrzymywanie takiego dystansu wynika wyłącznie z mojego trybu życia? A może to ukryty, podświadomy lęk przed rutyną? Może jak już się w jakiejś kobiecie zakocham, powinienem spróbować jak ta dziewczyna – jadać śniadania jedną ręką i zdecydowanie bardziej zatapiać się w moim obiekcie westchnień. Zastanawiam się, co lepsze – brak dystansu, który może skutkować poczuciem nudy, czy zbyt duży dystans, który może skutkować poczuciem wyobcowania. Z każdym kolejnym samotnym wyjazdem, samotnym śniadaniem, człowiek przyzwyczaja się do samotności… Czy odzwyczaja od partnera? Podobno im mniej się je, tym mniejsze jest odczucie łaknienia. Nie wiem, nigdy tego nie przetestowałem


autor listu: Maciej Rębisz, list ukazał się na prywatnym profilu autora i został opublikowany za jego zgodą