Ty i twoje sekrety… Widzisz, dziś przyszedł dzień, kiedy nareszcie zrozumiałam: nie umiem ci pomóc, ale umiem pomóc sobie. To znaczy, umiem cię uratować – raz, drugi, trzeci. Umiem być wsparciem, umiem się poświęcać, zapewniać cię o swojej miłości i opowiadać, jak będzie pięknie, kiedy pojedziemy razem na Mazury. Ale nie uratuję cię. Sam musisz sobie poradzić ze swoimi problemami. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to uratować siebie przed tobą. Bo nie dostaję od ciebie nic w zamian. Bo cierpię, gdy raz po raz otwierasz się przede mną, by za chwilę wycofać się z przepraszającym uśmiechem.
Umiem tworzyć wizję naszego szczęścia, naszego domu, naszego „razem”. Tylko dla kogo? Dla siebie samej? Pamiętam, kiedy raz jeden jedyny, otworzyłeś się przede mną. A może wcale się nie otworzyłeś, tylko chciałeś mnie jeszcze mocniej ze sobą związać. Powiedziałeś wtedy: „marzę o domu nad jeziorem. I o tobie, bo tylko przy tobie mogę być sobą.” Wiesz, żyłam tymi słowami przez całe tygodnie. Przecież ty nie mówisz o uczuciach. Twoje „kocham cię” to wydarzenie. Taka deklaracja wtoich ustach musi znaczyć, że jestem dla ciebie ważna.
Minęło kilka tygodni. To był koniec wspólnego weekendu. Cudownego, wspólnego weekendu. Przypomniałam ci o domu nad jeziorem. O mnie. Trzymałeś mi głowę na kolanach, kiedy oświadczyłeś nagle: „Mówiłem, że nie wyobrażam, sobie przyszłości bez ciebie? Ale wiesz, to było w żartach. Ja nie wiem, czego tak naprawdę chcę. Ale Cię kocham”.
Zabolało, znowu. Nie wiem, co przeżyłeś w innych związkach, czego się boisz w naszym związku. Nie mówisz mi o tym. Wiem tylko, że twoje uczucia do mnie przypominają wahadło. Wychylasz się, by się do mnie zbliżyć, sięgnąć po bliskość i to, czego potrzebujesz, a potem wracasz do siebie, zamykasz w sobie na nowo. I jeszcze to, że ja sięgnąć po twoją bliskość, tę emocjonalną, nie mogę. Zbywasz mnie, gdy proszę o słowo wsparcia. „Poradzisz sobie” – słyszę.
Dziś znowu to się stało. Napisałeś kilka zdań, że się boisz, że nie spałeś całą noc. Idziesz na jakieś spotkanie ze znajomymi, ktoś się żeni, zaproszono cię. Że boli cię brzuch z nerwów, bo będziesz widział osoby, z którymi dawno nie rozmawiałeś. Myślę rozsądnie: normalny człowiek tak nie reaguje. Tu musi być „drugie dno”. Pytam. Wprost. Nie odpowiadasz, albo mówisz wymijająco: „to nic takiego, niz niezwykłego”. I jeszcze „nie łatwo mi o tym mówić”. Nie wiem, co się dzieje.
Boję się, coraz bardziej. Nie tak powinien wyglądać związek dwóch kochających się osób. Nie zagwarantujesz mi, że kiedy się wyleczysz ze swoich ran, nadal ze mną będziesz.
Tyle w tobie tajemnic. I nie chcesz się nimi dzielić. Rozumiem to i szanuję. Tylko zobacz, za każdym razem, gdy jest ci źle, bo coś do ciebie „wraca”, jakaś nieuporządkowana sprawa, jakieś emocje związane z wydarzeniami twojego życia, o których nigdy nie powiedziałeś mi nic konkretnego, wysyłasz mi krótkie sygnały: „cierpię, nie radzę sobie, potrzebuję cię”. Angażujesz mnie w swoje emocje, nie dając wiele w zamian i nie tłumacząc, co się z tobą dzieje.
Kochanie, zrób porządek ze swoją przeszłością. Zakończ swoje historie, które tego wymagają. Nie chcę być nagrodą pocieszenia, chwilowym plasterkiem na twoje rany. Nie chcę się domyślać i biec do ciebie „na sygnale”, wymyślać pokrzepiających SMS-ów i zapewniać cię o mojej miłości wiedząc, że i tak nic mi nie opowiesz.
Zasługuję na prawdę, na zaufanie, na szczerość. Na to, by wiedzieć. By móc robić plany.
Kochanie, skończ z przeszłością. Jeśli to zrobisz i poczujesz, że mnie kochasz, wróć. A jeśli uwolnisz się z sukcesem od ran, które ci zadano i zrozumiesz, że byłam w twoim życiu tylko po to, by ci w tym pomóc, bądź szczęśliwy. Dla mnie to o wiele za mało. Ja nie chcę być jedynie „pocieszycielką”.