Chyba jestem pod względem zasadniczości dinozaurem, ale przysięgam, że w mojej 8-letniej karierze rodzica, NIGDY nie zdarzyło mi się przewieźć dziecka samochodem bez odpowiedniego zabezpieczenia. Naprawdę, nie jestem święta, ale słowo daję – ani jednego razu nie było. Dla mnie to granica nieprzekraczalna, choć nie ukrywam, że nie raz budziłam zdumienie, złość, niezrozumienie czy wychodziłam na kompletnego świra. No bo ktoś proponuje przysługę, ratunek z z odwiezieniem do domu, a ja z małym dzieckiem w deszczu zasuwam trzy kilometry piechotą? Wariatka jak nic!
Jakoś od samego początku mojego matkowania, było to dla mnie oczywiste: nie ma fotelika, nie ma jazdy. Ku mojemu zdziwieniu, bardzo wielu rodziców wozi dzieci bez zabezpieczenia, a odmówienie jazdy tych przysłowiowych dwóch kilometrów, budzi reakcję przypominającą głęboki szok. Wiele razy sama zastanawiałam się, czy nie jestem wariatką, za którą uchodzę. Ale skutecznie wyleczył mnie z tych obaw przed ostracyzmem wypadek, no właściwie kolizja, bo wszyscy wyszli ze zdarzenia cało (z wyjątkiem samochodu) z udziałem dwóch całkiem niezłych fotelików i ich pasażerów. Myślę, że dla części z nas, rodziców, dopiero zobaczenie na własne oczy, co się dzieje podczas zderzenia z fotelikami i dziećmi, pozwala uwolnić się od co najmniej kilku wymówek, które uspokoją nasze sumienia.
Co zobaczycie podczas zderzenia, gdy akurat będziecie obserwować swoje pociechy?
Zdecydowanie więcej, niż wasze rodzicielskie oczy są w stanie przyjąć, i przysięgam, że żaden wypasiony film z crash-testów, nie zrobi na was takiego wrażenia, jak widok bezwładnego ciała waszego dziecka. Co jeszcze przeszyje was na ułamek sekundy strachem, z którego trudno się potem pozbierać? Ano widok fotelika, daj boże, że nie był to widok fotelika po wypadku! Ale jeśli fotelik nie jest mocowany na tzw. isofix, jest taki moment (zanim zblokują się pasy bezpieczeństwa), że ów fotelik razem z dzieckiem podrywa się jak „szmatka” do lotu, na dobre kilkanaście centymetrów. Wszystko dzieje się, jak w zwolnionym tempie i trwa całą wieczność – wieczność strachu. Takiego widoku się nie zapomina, więc uwierzcie mi na słowo i przyjmijcie za nienaruszalną zasadę, że urządzenie przytrzymujące dziecko w samochodzie jest potrzebne jak powietrze do oddychania.
Będzie ostro, ale jestem zdania, że jeśli tego się z jakiegoś powodu nie chce zaakceptować, należy jak najszybciej pozbyć się samochodu! Wystarczy wyobrazić sobie, że tego fotelika by nie było… Przestańmy szukać wymówek i usprawiedliwień. Lata zajęło nam wprowadzenie zasady „zero tolerancji” wobec jazdy po alkoholu, najwyższa pora nauczyć się myśleć tak samo o jeździe bez fotelika czy specjalnych pasów adaptacyjnych dla dzieci! Czym to się tak naprawdę różni? Niczym! Nawet część wymówek się ze sobą pokrywa! Zobaczcie sami.
Idę o zakład, że nie ma wśród nas osoby, która by takiej wymówki nie użyła lub nie słyszała w formie namowy!
Ile razy użyliście, któregoś z tych zdań podczas wożenia dzieci (lub je usłyszeliście)?!
To tylko: kawałek, parę kilometrów, parę metrów, itd.
Przecież nic się nie stanie.
To tylko jeden raz.
Nie mam wyjścia, no co mam zrobić?
Nie mogę na to wydawać pieniędzy. To za drogie, a na co dzień nie mam samochodu… itp. itd.
Pojadę powoli…
Nie mam wyjścia, tak się czasem zdarza…
My nie mieliśmy w ogóle fotelików i jakoś żyjemy…
Do każdej z tych wymówek można znaleźć tysiąc historii, gdy właśnie „się stało”. I błagam, nie próbujcie kontrować ich zdaniem „no bez przesady”. Chyba nikt z nas nie powiedziałby tego, komuś, kogo taka tragedia spotkała… więc przesada, jest jak najbardziej uzasadniona! Mamy tendencję do takiego uspakajania się nawzajem, podtrzymywania tej niewinności grzechu. Nie róbmy tego. Nie warto.
Zero wymówek! Dlaczego???
Dlaczego nie ma wyjątków, nawet jeśli chcecie tylko przeparkować o 5 czy 20 metrów? Wystarczy, że odpowiecie sobie na te kilka pytań:
Kiedy ostatni raz słyszałeś o wypadku, w którym zginął człowiek (a może nawet dziecko)?
Jak często ten wypadek był spowodowany przez pijanego, naćpanego kierowcę, kogoś bez wyobraźni czy pirata drogowego lub nieszczęśliwy zbieg okoliczność (bo np. komuś wysiadły hamulce i zamiast zabić pieszego zdecydował rozbić się o samochód przed nim?)?
Czy to, że ofiara jechała tylko 5 metrów albo tylko 20 km/h albo była wybitnym kierowcą z wieloletnim stażem, miało to jakikolwiek wpływ na skutki tego, że ktoś w nią „wjechał”? Wskrzesiło ją to?…
Ile razy kręciłeś głową i mówiąc „ależ pech”, gdy wypadek gazety opisywały w podobny sposób: Wyjeżdżała z parkingu… / Nieszczęście, w zaparkowanych samochodzie znajdowało się „X” osób, gdy uderzył w nie… / Nieszczęśliwy wypadek, kierowca dostał ataku serca i zderzył się z… – itd.?
Właśnie… Możesz mówić sobie milion razy, że masz absolutną pewność, że nikogo nie skrzywdzisz (choć i tak nie możesz tej gwarancji mieć)… ale nic nie daje ci pewności, że ktoś nie skrzywdzi ciebie.
Walkę z przewożeniem dzieci bez zabezpieczenia wspiera Smart Kid Belt – legalne urządzenie do wyregulowania pasów bezpieczeństwa tak, aby bezpiecznie przewozić dzieci od 4 r.ż. – a dokładnie z grupy 2 i 3, czyli powyżej 15 kg masy ciała. Naprawdę, są rozwiązania, o których nasi rodzice i dziadkowie, mogli co najwyżej poczytać w komiksach science fiction. Więc przestańmy pielęgnować w sobie pobłażliwość.
Urządzenie jest banalnie proste. To regulowany pas zakończony po dwóch stronach klamrami do zapinania. Najpierw należy zapiąć dziecko zwykłym pasem, następnie zamontować jedną klamrę przy pasie biodrowym, po czym wyregulować wysokość górnej klamry tak, by był tuż nad ramieniem i na koniec zapiąć górną klamrę. To wszystko.
Jeśli naprawdę zapomnicie podkładki czy fotelika „ten jeden raz”, Smart Kid Belt możecie kupić na stacjach Orlen i Shell. I na miłość boską nie płaczcie nad pieniędzmi! SKB to koszt około 100 zł (w zasadzie 90!), pół biedy jeśli za jazdę bez zabezpieczenia dziecka zapłacić bolesny mandat, gorzej, gdy przyjdzie wam zapłacić najwyższą cenę…!
Szczegółowe informacje znajdziecie tutaj: https://smartkidbelt.com/#bezpieczenstwo
„Wiemy, że rodzice wierzą w bezpieczeństwo fotelików. I bardzo dobrze! Wiele z nich to wysokiej klasy urządzenia, które zapewniają najwyższe bezpieczeństwo dzieciom w trakcie podróży. Smart Kid Belt nie udaje i nie mówi, że jest lepszy od nich. Jest jednak urządzeniem, które spełnia swoje zadanie, a poświadczają to testy zderzeniowe przeprowadzone w Europejskich i Amerykańskich instytutach badawczych (PIMOT i CALSPAN). Producenci wielu urządzeń do przewozu dzieci dostępnych na rynku podają do ogólnej wiadomości jedynie fakt posiadania certyfikatu. Smart Kid Belt jest transparentny, dlatego chętnie dzielimy się z Wami wynikami jakie nasze urządzenie osiągnęło w testach zderzeniowych”.
Artykuł powstał we współpracy z Smart Kid Belt