Ktoś mi kiedyś powiedział, że porażka i upadek świadczą o tym, że próbujesz. Jasne, wszystko pięknie, tylko w końcu zabraknie sił na kolejną bitwę, i co wtedy? A może ty się bijesz niepotrzebnie? Bo nie umiesz odpuścić, dać sobie pocierpieć i zwariować. Nie umiesz pozwolić sobie pomyśleć, że może niekoniecznie wszystko jest twoją winą, a nawet jeśli coś sknociłaś, to znasz kogoś idealnego? Nikt nie zna. Starasz się, nie śpisz, chodzisz, prosisz i nic. Głową muru nie przebijesz – udajesz, że nie znasz tego powiedzenia. Robisz wszystko i spadasz w dół. W najlepszym przypadku stoisz w miejscu.
Każdego ranka udajesz, że otwierasz oczy. Każdego dnia przekonujesz innych, że oddychasz. Za każdym razem, gdy stawiasz kolejny krok, usiłujesz komuś udowodnić, że dokądś zmierzasz. Uśmiechasz się, bo wszyscy mówią, że tak lżej znieść to, co się dzieje. Patrzysz w lustro i usilnie wmawiasz sobie, że to odbicie to nadal ty. Wierzysz w niemożliwe, bo w coś trzeba wierzyć. Myślisz, że masz przyjaciół i rodzinę, żeby nagle się rozczarować. I że wszystko jest nie tak, bo zresztą to prawda.
Ale nadal w to brniesz, nie zatrzymasz się nawet na chwilę. Nie zastanowisz, nie odpoczniesz. Nie zapytasz siebie i innych, czy słusznie tak przesz i dźwigasz niemożliwe. I kompletnie, choć tobie wydaje się, że jest odwrotnie, nie dajesz sobie szansy na zmianę. Na życie. Sama się z tego obdzierasz, ciągle wszystkim coś udowadniając. Siląc się na coś ponad twoje możliwości, wmawiając, że dajesz radę. Pozwalasz sobą pomiatać, nie szanować się, krzywdzić. Nie widzisz drzwi, furtki, która okazuje się być tak niewiarygodnie blisko. I była tam zawsze! I łatwo przez nią przejść.
Aż któregoś pięknego dnia odpuszczasz. Nie dlatego, że nareszcie coś zrozumiałaś. Po prostu zaczyna ci być wszystko jedno, prawie się poddałaś. Prawie, bo co prawda już leżysz ale jeszcze oddychasz. I tak lewitujesz dobrą chwilę i bardzo powoli zauważasz, że przede wszystkim świat dalej istnieje. A przecież według ciebie, miało się stać inaczej. Obserwujesz, że się nie pali, wszyscy żyją, mają się dobrze. Ty zresztą również. Wcale nie zostałaś sama, wręcz przeciwnie, dostajesz najwięcej od tych, od których się najmniej spodziewałaś. Zaczynasz dostrzegać urok odsłaniania rolet w oknach. I lustro patrzy na ciebie łaskawiej. Zaczynasz myśleć, ale już nie tak, jak przez całe ostatnie lata.
Myślisz, co jeszcze możesz dla siebie zrobić. Tak, dla siebie. Ciągle na baczność, bo mąż i dzieci, bo rodzice i teściowie, bo sąsiedzi. Bo trzeba to zrobić i tamto, temu pomóc, o tego zadbać. A później i tak słyszysz za plecami, że jesteś nie taka, albo już niepotrzebna. I że się do niczego nie nadajesz, do pracy też nie. Więc po co? Nie lepiej być sobą? Skoro i tak jest byle jak? Założyć ulubione choć dziurawe jeansy, rozesłać kilka cv i przypomnieć ludzkości, jaka jesteś dobra. Odciąć się od każdego toksycznego istnienia, życząc wszystkiego dobrego. Przestać tracić siły na bezsensowne bójki i szarpaniny. Zadbać o siebie, wyjechać na chwilę, zakochać na krótko, ale intensywnie. Żeby przypomnieć sobie, że jesteś kobietą. Wrócić i działać ale bez spięcia i oczekiwań. Spać po trzy godziny i budzić się rano przed dzwonkiem. Bo szkoda spać. Życie przecież takie piękne!
Otwórz oczy. Naucz się patrzeć i dostrzegać. I słuchać, używając do tego więcej serca niż ucha. I ciesz się tym, co odkrywasz. Drobnostki, które tworzą piękną ogromną całość.
I śmiej się!
Chociażby z tego, że pytasz kolegę o motywację dla kogoś a on ci odpisuje, jak mój dziś: ” Mowa motywacyjna niekoniecznie . Bo weźmy takie przemówienia Gomułki – stanęliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy krok w przód i tak dalej”.
A już niech wam do głowy nie przyjdzie koleżankom w pracy się pożalić, że rozważacie skok z balkonu. Bo możecie usłyszeć, żeby koniecznie po drodze zdjęcia robić!
Udanego weekendu i każdego innego dnia.