Kto by pomyślał, że od pierwszej płyty Kayah minęło 20 lat. Dla mnie to tak, jakby „Fleciki”, „Jak liść”, czy „Jestem kamieniem”, dopiero co rozbrzmiewały w radiu. Dla was też? Z Kayah rozmawiamy o mężczyznach i… o kobietach. Kto, jaką rolę odegrał w jej życiu?
Przeczytajcie. Zapraszamy na wywiad z Kayah.
Ewa Raczyńska: 20 lat temu, na początku swojej kariery jaką Pani była kobietą? Tą, która myślała, że świat leży u jej stóp, czy z pokorą podchodząca do tego, co wokół? Czy odrzucenie przez środowisko muzyczne zachwiało Pani ówczesne poczucie wartości?
Kayah: Szczerze, to nawet nie wiem, czy czułam się kobietą. 20 lat temu myślałam o sobie – dziewczyna. Myślę, że kobietą stałam się czując motylki w brzuchu, które tak na prawdę były ruchami mojego dziecka. 20 lat temu nie miałam też pokory. Uważałam, że jeśli mnie ktoś nie akceptuje, to jest to tylko i wyłącznie jego problem. Bo pokorę zdobywa się z wiekiem. Z doświadczeniem. Czy nie jest tak, że stary we wszystko wątpi, dorosły się zastanawia, a młody wszystko wie? A poczucie mojej własnej wartości zostało zachwiane już w dzieciństwie, kiedy to musiałam stawić czoła bardzo trudnej relacji z ojcem. Myślę, że niosę ten bagaż do dziś.
Dlaczego ta relacja była trudna?
Mój tata… nie zaznał pokoju w samym sobie. Nie umiał go więc dać innym, w tym i mnie…
Odbiło się to na Pani związkach z mężczyznami? W jakich się Pani zakochiwała?
Cóż, zawsze z powodu odtrącenia w dzieciństwie miałam ogromną potrzebę akceptacji. Mężczyzna dopełniał mnie i zbyt często definiował. Otwarte serce musi mieć fundament. Ja ciągle przyciągałam ciężkie przypadki. Może jako skorpion odczuwałam potrzebę wiecznej walki. Dziś wiem, że nie o tym jest prawdziwe życie. Nawet żołnierz zdejmuje zbroję w sypialni. Wojować non stop jest bardzo ciężko. Kiedy ta walka staje się sensem naszego życia, to przepłakujemy je w większości. Skazywałam się na bycie ofiarą… Cóż, nie mam pretensji do nikogo, poza sobą samą, bo to ja dokonywałam takich wyborów.
Jakie to były związki?
Cierpiętnicze (śmiech). Ale tak, jak mówiłam, ja sama się skazywałam na właśnie takie. Powtarzany patent. Pewnie też dlatego, że nie miałam idealnego przykładu w swojej rodzinie. Ale, żeby nie było, nie nikogo za to nie winię. Uważam, że przychodzimy na ten świat z wielką szansą, by być przyczyną, a nie efektem.
A ten jedyny na całe życie, wierzyła Pani zakochując się, że takiego właśnie spotkała?
Za każdym razem w to wierzyłam. Ale codzienność szybko weryfikuje nasze wyobrażenia. Zdecydowanie mój mąż był najważniejszy. W końcu jest ojcem mojego syna. Ale może… the best is yet to come? Musimy pamiętać, że nigdy nie widzimy większego obrazka, naszego życia w całości. Taka perspektywa nie została nam dana, dlatego nasze porażki powinny być tylko okazją do wzrostu, a nie końcem świata, jaki przeżywamy wielokrotnie (śmiech).
Macierzyństwo Panią zmieniło?
Kiedy mój syn się urodził i położono mi go na piersi, pomyślałam – wszystko się skończyło, zamiast wszystko się zaczęło. Tak, skończył się spokój, lekkość bytu i beztroska. Niezależność i spokój. Bo jak masz dziecko, to niezależnie od tego w jakim jest wieku, czujesz strach, kiedy oglądasz wieczorne wiadomości. Czujesz strach ,gdy słyszysz karetkę. Kiedy położyli mi go na piersi zrozumiałam ,że nie ma „ja”, jesteśmy „my”. To zmienia wszystko.
Kobiety często idealizują swoich synów? Pani jest idealnym mężczyzną?
Jeszcze idealny nie jest. Matki siedemnastolatków doskonale wiedzą, o czym mówię. Mamy problemy w komunikacji, w prostych codziennych sytuacjach, kłopot w wyegzekwowaniu czegokolwiek, oj bo to bardzo krnąbrny wiek. Dzisiaj nie wiem, jaki będzie tego finał, pracuję nad tym , by nie tragiczny. Ale tak naprawdę nigdy nie wiemy, z jakim ciężarem i celem przychodzą nasze dusze na ten świat.
Śpiewała Pani „Jestem kamieniem”, a przecież o kobietach mówi się, że są jedną wielką emocją…
Jestem złożona z emocji i pozwalam im trwać, dlatego jestem artystką, a nie księgową. Choć można być niezłą artystką w księgowości (śmiech). Ja z moich silnych emocji, czy empatii uczyniłam atut. Jednak uważam, że nie wolno nam zapominać ,że to jednak rozum góruje nad emocjami. One są w stanie wystrzelić nas w kosmos i wdeptać w piekło. Zatracanie się w nich nie jest zdrowe. Tyle w teorii (śmiech), bo to wcale nie znaczy, że umiem nad nimi zapanować (śmiech).
Czy były momenty zwrotne w Pani życiu, które wpłynęły na to, jakim człowiekiem jest Pani dziś?
(śmiech) Każdy moment, mogłabym powiedzieć.
Kobiety są ważne w Pani życiu?
Kocham kobiety, żywię siostrzane uczucia do nich, co chyba też słychać w moich piosenkach. Nawet jeśli nie zasługują na to, często biorę ich stronę. Miałam cudowne babcie, mam też cudowną empatyczną matkę. Uważam, że każdy niesie swój krzyż, każdy jest cudem. Daleka jestem od walki płci, nie demonizuję jej już. Nawet jeśli moje piosenki, takie jak „Córeczka” Supermenka”, czy „Testosteron” mogą sugerować inaczej.
Które kobiety wpłynęły na to, jaką Pani jest kobietą?
Hmmm, nie wiem dlaczego, ale odebrałam to, jako bardzo osobiste pytanie. Proszę mi wierzyć, że wszystkie. Od mojej mamy, czy babci, przez Krystynę Jandę, po kasjerkę w supermarkecie. Każda ma ważną historię, nadzieje i zwątpienia.
Wierzy Pani w kobiecą siłę?
Szczerze, to brak mi kobiecej solidarności. Kobiety zbyt często czują się konkurentkami. A przecież ta więź do czegoś zobowiązuje. Czy czuję moc? Hmm, czy mężczyzna przeżyłby poród?
A przemijanie? Obawia się Pani mijającego czasu?
Przemijanie zawsze mnie smuciło. Odkąd pamiętam tęsknię za dzieciństwem i tym spokojem naiwnym… Czy martwię się przemijaniem urody? Tak. Mam zawód , w którym wszyscy mnie oceniają, to jak wyglądam. Ja nie chcę, by zamiast skupiać się nad tym, co robię, interpretowano mój wygląd , w ten sposób komentowano moje przemijanie. A z drugiej strony, cóż, generujemy dziwne standardy… Moje Hashimoto, które panuje nad ciałem i rysami twarzy bywa okropnym wrogiem w postrzeganiu mojej sztuki. A przecież to nie ona jest na wokandzie. Cóż.. masz wpływ na to, co mówisz, ale nie na to, jak to będzie zrozumiane. A co do upływającego czasu – często kobiety narzekają, że przybył im kolejny rok, ale co to by była za tragedia, gdyby nie przybył?
Za chwilę rozpocznie Pani trasę z okazji 20-lecia pracy artystycznej. Czy to moment na swojego rodzaju podsumowania nie tylko artystycznej drogi, ale także życiowej?
Mam tendencję do oglądania się za siebie. Ale tego, co było nie zmienię. Mam też tendencję do patrzenia w przód… z lękiem. Ale na to też nie mam wpływu. Żyjemy dziś. A jakie jest dziś? Dzisiejsze! (śmiech). Cieszę sie na tę trasę „Kamienia”, że znów zagram piosenki, od których wszystko sie zaczęło, że spotkam sie z fanami, często tymi, którzy są ze mną od samego początku i razem ze mną sie rozwijają. Przy okazji zapraszam wszystkich, to będą na pewno bardzo emocjonalne chwile. W niektórych miastach są jeszcze bilety do kupienia, jesli w twoim juz ich nie ma, to zapraszam do innego miasta, szczegóły na moim fb i na stronie www.kayah.pl