Kiedy kobieta musi wybierać pomiędzy mężem a dziećmi wie, że poniosła klęskę. Bo nie tak miało wyglądać jej życie. Miała być pełna rodzina, wszyscy razem. 47-letnia Wioletta przez cztery lata latała między Polską a Chicago, gdzie pracował jej mąż. Pierwszy raz wyjechała na pół roku. W Polsce zostawiła 10-letnią Anię i 7-letniego Piotrka. Od tego czasu kilka miesięcy w roku spędzała na emigracji. Co było dla niej najtrudniejsze? Dlaczego czuła się winna podczas chwil, w których była szczęśliwa?
Jeden telefon wszystko zmienił
Już jako mała dziewczynka marzyłam o pełnej rodzinie. O domu na wsi, mężu i dwójce dzieci, najlepiej parce. I miałam to wszystko. Do momentu, kiedy nie odebraliśmy tamtego telefonu. Po tamtej rozmowie wszystko się zmieniło. Nic już nie było takie samo.
Byliśmy szczęśliwą rodziną. A przede wszystkim rodziną pełną. Z mamą, tatą i dwójką dzieci – Anią i Piotrkiem. Tak było do 2010 roku. W lutym – ja oglądałam serial, mąż grał z dziećmi w Eurobiznes. Zadzwonił telefon. Nie chciałam stracić wątku, dlatego odebrał mąż. Nawet nie zwróciłam uwagi, że rozmawiał ponad pół godziny. Dopiero, gdy ruszyłam się z kanapy, zobaczyłam, że siedzi przy stole zamyślony. Odezwał się do niego kolega, jeszcze ze szkoły. Otworzył w Chicago firmę budowlaną. Potrzebował pracowników, a że mąż skończył budowlankę i miał ważną wizę, zaproponował mu pracę. Przedstawił warunki, zaoferował mieszkanie. Siadłam obok niego zszokowana. To była jedna z tych propozycji, której nie można było nie przyjąć. Zwłaszcza w sytuacji, w której się wtedy znaleźliśmy.
Mieliśmy kłopoty. Prowadziliśmy firmę, ale nie przynosiła większych zysków i musieliśmy ją zamknąć. Formalności były koszmarne, włóczyliśmy się po urzędach, oboje zostaliśmy bez pracy. Oszczędności przy dwójce dzieci szybko topniały. Dlatego rozważaliśmy propozycję wyjazdu męża. Kiedy Ania i Piotrek już spali, prowadziliśmy szczere rozmowy siedząc obok siebie przytuleni przy kuchennym stole. Chyba nigdy wcześniej nie byliśmy ze sobą tak blisko jak wtedy.
Witek miał wyjechać tylko na pół roku. Tak, niby tylko pół roku, ale jednak to mnóstwo czasu i wiele rzeczy się w życiu zmienia – dzieci skończą rok szkolny i odbiorą świadectwa, którymi będą się chwalić, a Piotrkowi wyleci kolejny mleczak. Mąż zdawał sobie sprawę z tego, co go ominie. Ale w naszej sytuacji nie mógł odmówić. Potrzebowaliśmy tych pieniędzy.
To był dla naszej rodziny ciężki czas. Budziłam się w nocy, a jego nie było w łóżku. Stał w ciemności i patrzył w okno. Narzucałam szlafrok i podchodziłam do niego, mocno obejmowałam. Staliśmy tak przez chwilę tuląc się do siebie. Płakaliśmy oboje. On nad tym, co go ominie. A ja nad tym, jak on to wszystko zniesie. Poza tym martwił się o mnie. Czy sobie poradzę, czy dam radę sama opiekować się Anią i Piotrkiem. Zapewniałam go, że jestem silna i sobie poradzę. To wtedy zapadła decyzja, że wyjeżdża.
Dzieci przyjęły tę wiadomość ze spokojem. Nie zdawały sobie sprawy z tego, jak bardzo zmieni się ich życie. Cieszyły się, że będą miały nowe zabawki, a tata zobaczy nowe miejsca i prześle im mnóstwo zdjęć. Po podjęciu decyzji nasz świat pozornie się nie zmienił. Dalej graliśmy w chińczyka i toczyliśmy karciane bitwy. Choć nie mówiłam tego głośno, dla mnie jako matki i żony, nadszedł koniec mojego bezpiecznego świata.
Był ciepły, marcowy poranek. Wstaliśmy rano, zjedliśmy ostatnie wspólne śniadanie. Jajka na twardo i kanapki z warzywami. O 9-tej musieliśmy się zbierać, żeby zdążyć na samolot. Nie wzięliśmy dzieci, chcieliśmy im zaoszczędzić widoku znikającego ojca. Zostały z moją mamą w domu. Żegnały się z tatą, który wróci po wakacjach i pójdzie z nimi na rozpoczęcie roku szkolnego. Piotruś dał mu na szczęście słonika z podniesioną trąbą, a Ania rysunek, na którym była cała nasza rodzina.
A on długo trzymał je w ramionach. Jakby już wtedy przeczuwał, że jego pobyt się przedłuży…
Trudna próba dla naszej rodziny
O tym, że Witek nie wraca, oznajmił po pięciu miesiącach pobytu w Stanach. Ciężko mu było podjąć taką decyzję, bo bardzo za nami tęsknił, ale miał dobrą pracę, dzięki której zarabiał niezłe pieniądze. Robił przelewy regularnie, dzięki czemu dzieciom i mi niczego nie brakowało. Wysyłał także paczki pełne słodyczy. Nieraz przychodziły po trzy tego samego dnia. Dzieciaki jako pierwsze w klasie jadły malutkie Twixy, Ania miała najnowsze lalki Barbie, a Piotrek oryginalne klocki Leggo. Cholera, ale co z tego?! Przecież to nie mogło zastąpić im ojca. Jednak nie byłam na niego zła. Mimo iż mocno tęskniliśmy za nim, żyło nam się na dobrym poziomie.
Dzieci mocno przeżyły to, że tata nie wraca. Dla Ani znaczył więcej niż ja, wiedziałam o tym zawsze. Widziałam jak wącha jego koszulę w kratkę, jego ulubioną. Trzymała ją pod poduszką i wyciągała przed snem, żeby przytulić się do niej. Tylko tak mogła zasnąć. Piotruś zniósł to lepiej. Kiedy pytał o to, kiedy zobaczy tatę, odpowiadałam mu, że na ferie polecimy wszyscy razem do Stanów i pojedziemy do najfajnieszego wesołego miasteczka, takiego jak na filmach. Niestety, nie stało się tak. Dzieci nie dostały wizy.
Witek dzwonił codziennie, ale ja znałam go na tyle, że wiedziałam, że coś jest nie tak, że coś dzieje i nie wszystko jest w porządku. Czułam, że mój mąż się podłamał, że jest mu źle. Kochałam go i musiałam być przy nim, żeby go nie stracić. Byłam rozdarta. Z jednej strony miałam dzieci, które mnie teraz potrzebowały jak nigdy wcześniej, ale z drugiej był mój mąż, który też potrzebował mojej pomocy. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Mój mąż był tam sam, a ja miałam ten komfort, że mogłam zostawić dzieci ze swoją mamą. Do tej pory jestem jej wdzięczna.
Kiedy powiedziałam dzieciom, że wyjeżdżam na trzy miesiące, Ania przestała się do mnie odzywać. Piotruś nie odstępował mnie na krok i ciągle się przytulał. Podchodził blisko, czułam bicie jego serduszka. Podnosił wzrok i pytał, czy już przestałam go kochać, bo go zostawiam.
W ostatnią noc przed wylotem, spaliśmy w trójkę w naszym małżeńskim łóżku. Piotruś tulił się do mnie mocno, zasnął wtulony. Ania nic nie mówiła. Odsuwała się, kiedy się do niej zbliżałam. Nie zasnęłam tamtej nocy. Patrzyłam na moje śpiące dzieci i wiedziałam, że poniosłam klęskę jako matka. Nad ranem dzieci myślały, że śpię. Piotruś gładził moją twarz małymi rączkami, a Ania objęła mnie mocno od tyłu. Cicho płakała.
Inny świat
Kiedy wylądowałam na lotnisku w Chicago i zobaczyłam mojego męża, wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję. Schudł, zmizerniał. Był przepracowany, miał zniszczone ręce. Nie mogliśmy się nagadać, opowiadałam mu o dzieciach, a on o tym, jak ciężko mu bez nas. Mocno go przytuliłam i zapewniłam, że już jestem przy nim i że wszystko się ułoży.
Chicago zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Kiedy jechaliśmy samochodem do mieszkania, czułam straszny wyrzut, że dzieci tego nie widzą. Tych świateł, ogromnych budynków i piekielnie drogich domów. Na początku byłam w szoku. Nie mogłam nacieszyć się mężem. Wstyd się przyznać, ale nie myślałam wtedy o dzieciach. Cieszyłam się nowym miejscem, to był zupełnie inny świat niż ten w Polsce.
Pierwsze tygodnie pobytu w Ameryce wspominam fantastycznie. Moja codzienność została w ojczyźnie, a teraz poczułam, jakby życie nabrało barw. Codziennie dzwoniłam do dzieci, słuchałam opowieści o koleżankach, o nauczycielach oraz co jedli na obiad. To były chwile, kiedy chciałam się do nich mocno przytulić i pocałować.
Tęskniłam za nimi. Ale tu miałam inne wrażenia. Czułam się winna, że im mnie tam brakuje, a ja tu fajnie spędzam czas. Jednak wiedziałam, że są w dobrych rękach i moja mama się nimi troskliwie opiekuje. Dlatego było mi dużo lżej.
Po miesiącu postanowiłam pójść do pracy. Nudziło mi się, bo męża nie było całymi dniami. Zaczęłam opiekować się staruszką, której miałam wyłącznie dotrzymywać towarzystwa. Poznałam wielu Polaków, nowych znajomych męża. Urządzaliśmy wycieczki do parku i do innych miast. Zwiedziłam kilka naprawdę pięknych miejsc. Tych wspomnień nikt mi nie odbierze. Był przy mnie Witek, czuliśmy się jak za narzeczeństwa. Byłam szczęśliwa, ale czułam, że nie mam prawa, nie mam prawa jako matka, która zostawiła swoje dzieci.
One były w Polsce, tęskniły za mną. Codziennie musiałam je zapewniać, że wrócę i ich nigdy nie zostawię. Dlatego – czy miałam prawo do szczęścia? Do cieszenia się widokiem jeziora? Dlaczego miałam wyrzuty, że wychodzę na drinka z koleżanką, która przyleciała do Stanów z Zakopanego?
Miejsce, które uzależnia
Tak spędziałam trzy miesiące. Witek nie chciał wracać do Polski, pogodziłam się z tym. Dzieci miały do niego żal, wiedziałam, że nigdy mu nie wybaczą i nie będą mieć dobrego kontaktu. Byłam świadoma, że jego nieobecność odbije się na ich psychice, ale nie dałam rady go przekonać do powrotu.
Poza tym zakochałam się w Ameryce. Pokochałam panujący tam luz, przyglądałam się uśmiechniętym ludziom na ulicach. Ich optymizm był zaraźliwy i tak inny od postawy Polaków. Pragnęłam tego więcej. Wiedziałam, że od teraz będę żyła w dwóch światach.
Ciągnąc walizki z prezentami, na lotnisku przywitały mnie dzieci. Rzuciły się na mnie i o mało nie przewróciły. Ania dała mi malutki bukiet róż, a Piotruś mocno się we mnie wtulił. Przyciągnęłam do siebie córkę. Nie chciałam ich wypuścić.
Po pół roku, znowu poleciałam na kilka miesięcy do Ameryki. Przez te kilka lat, moje życie było ciągłą zmianą i rozterką. Latałam między Polską a Ameryką. Na każdym kontynencie spędzałam na zmianę po kilka miesięcy. Będąc z dziećmi tęskniłam za mężem, będąc z nim ciągle myślałam o dzieciach. Po 4 latach takiego życia powiedziałam dość i postawiłam Witkowi ultimatum. Że ma wybierać – albo rozwód i Ameryka, albo wraca do rodziny.
To nim wstrząsnęło. Zrozumiał, że nie żartuję i razem wróciliśmy do Polski. Znowu jesteśmy pełną rodziną. Jednak dzieci nigdy mu nie wybaczyły. Widzę, że chcą dać mu szansę, ale jest w nich zbyt duży żal. Ale ja ciągle wierzę, że jeszcze uda się nam być tą szczęśliwą rodziną, przed odebraniem tamtego telefonu cztery lata wcześniej.