Go to content

Wszystko jest powtarzalne, oni są tacy sami, schemat ten sam. Coraz częściej myślę, że nie ma już miłości

Fot. iStock/lolostock

„Jestem wypalona Tinderem” – to głos pani X, która powolnym ruchem nadziewa kawałek koziego sera na widelec. „Już mi się nie chce nawet odpisywać, wiecznie to samo. Jedno albo dwa spotkania, czasami trzecie zakończone seksem u mnie lub u niego. Poranne „dzień dobry”, wieczorne „dobranoc”, spacer po mieście, lunch w modnej restauracji, kino i każde w swoją stronę. Odpadam przy ciężkich rozmowach, nie chce mi się znów słuchać o byłej, walce o dziecko albo też samotnym życiu singla. Ble ble ble be”.

„Doskonale cię rozumiem” – głos pani Y, wiercącej otwór w sałacie, w który napycha pomidora, ogórka i ziarnko kukurydzy. „Moja ostatnia randka to noc kabaretowa. Najpierw jego twarz, która nic nie miała wspólnego z profilowym. Waga ciężka. Przyspieszony oddech, który wprowadzał mnie w napięcie. Co chwilę zerkał na telefon sprawdzić co na Tinderze. Luźna rozmowa o pracy, jak zwykle. Historie domowe, jakieś wspomnienie z dzieciństwa. W toalecie napisałam do tego drugiego. Po 22-ej byłam już w drugiej knajpie. A po północy z trzecim w klubie. Czy wiesz, że historię z kurczakiem opowiadałam tej nocy trzy razy? Niedługo zrobię z tego serial, mówię ci!”.

„To jest tak, jakby Pani zjadła całą torbę misio-żelek” – tłumaczy mi Y. „Różnią się kolorami, ale smak ten sam. Słodko-mdły. Mam prawie 34 lata i mam wrażenie, że nic mnie nie czeka. Wszystko jest powtarzalne, oni są tacy sami, schemat ten sam. Coraz częściej myślę, że nie ma już miłości”.

Wypaleni tinderowcy – tak ich nazywam. Mają charakterystyczny sygnał w telefonie, który nieustająco daje znać o nadchodzącej randce. Mają też puste oczy, bo cała nadzieja, która w nich była gdzieś przepadła w tysięcznej konwersacji. Portal randkowy zamienia się w supermarket, gdzie po kolei testuje się produkty. Na początku (to nowicjusze) z delikatnością bierzesz produkt do ręki, wąchasz, przyglądasz się, smakujesz. Po tysięcznej takiej eksploracji już na pierwszy rzut oka wiesz z czym (kim) masz do czynienia. – Ja to już chyba po trzech zdaniach orientuje się, czy warto rozmawiać dalej czy to strata czasu. Na metr wyczuwam wyświechtane frazesy, które metodą copy-past lądują u mnie i mi podobnych. Nauczyłam się szybko kończyć takie znajomości, choć nie ukrywam, że potrafię jednocześnie rozmawiać z kilkoma osobami- Pani X.

Niby nic nowego, bo przecież ludzie umawiali się na randki przez Internet od dawna. Mam wrażenie jednak, że rosnąca skala tego zjawiska powoduje pewnego rodzaju emocjonalne spustoszenie. Stajemy się powtarzalni, stajemy się kalką innych ludzi, innych doświadczeń, tracimy swoją wyjątkowość. Najlepszym tego obrazem są tak zwane „speed dating”, gdy jednego wieczoru bez żadnego skrępowania kupujesz udział w kilku lub kilkunastu randkach, odbywających się po kolei „na gwizdek”. Kim staje się człowiek w tym wszystkim? Dżemem na taśmie, która przesuwa tysiące nic nie odróżniających się od siebie słoików?

Może to naiwność, a może rodzaj niezrozumienia z mojej strony, ale gdy patrzę na to wszystko, towarzyszy mi smutek. Przypomina to topos miłości z „Lobstera”, w którym samotność człowieka jest zamykana w klatce i metodycznym schematem szuka rozwiązania w polowaniu. Stajemy się zwierzętami, a samotność sieje w naszych życiach spustoszenie i chaos.

Wypaleni są wszyscy ci, którzy zamieniają jakość na ilość. W gorączce poszukiwań mylą im się terminy, zacierają twarze, jedno wspomnienie zlewa z drugim. Łatwo w tym wszystkim przegapić coś (kogoś) wyjątkowego, kto nie zabłyśnie w pierwszych trzech zdaniach. Łatwo stracić świeżość i nadzieję, która jest niezbędna do zbudowania jakiejkolwiek relacji. Na poziomie emocjonalnym stajemy się ironicznymi starcami, którzy kręcą tylko pogardliwie siwymi głowami na hasło „miłość”.

Mój teść wypatrzył moją teściową w tłumie na paradzie w Lublinie. Była przebrana za kozła i miała pomalowaną na czarno twarz, ale nawet wtedy zobaczył, że to właśnie ta, spośród tysiąca innych wokół. Kochali się bardzo do końca życia. Rodzice mojego przyjaciela poznali się na prywatce, pies ojca wskoczył na kanapę, na której siedziała. Podarł jej rajstopy, które on próbował uratować. Od tego czasu są już jakieś 40 lat razem. Kto dziś zna takie historie?

Tylko człowiek może spotkać się z człowiekiem. Nie zapominajmy o tym. Ekran monitora? W porządku, nikt nie ma czasu. Ale spotkanie z drugim człowiekiem nie może być drogą na skróty, która zamienia się w jakiś algorytm. Ma być czymś wyjątkowym, bo tylko wtedy może zamienić się w coś wyjątkowego. A że facet nie ten? Trudno. Lepsza śmieszna historia dla potomnych, niż zamazana twarz, która zlewa się w jedno z tysiącem innych. Dżemów.