To nie jest tak, że każdy nadaje się do korporacji. Miejsca, gdzie jest twarda gra i brak skrupułów. Gdzie nie patrzy się na nikogo, tylko na siebie. Podobno takie są zasady prawdziwego życia. A przecież każdy kto przychodzi na ten świat jest cudem. To potem nasiąkamy tymi różnymi, mniej lub bardziej fajnymi, rzeczami po drodze. Mamy zasiewane nasionka, które trafiają na mniej lub bardziej podatny grunt: zarządzania i rządzenia rzędem dusz!
Zapraszamy na pierwszy odcinek cyklu #PracującaDziewczyna!
My, menadżerki, najczęściej pochodzimy z małych miast i miasteczek… Czasem mamy rodziców: mamę lub tatę, którzy mają wysokie oczekiwania względem dziecka. Właśnie, oczekiwania, aby spełniało się ich niespełnione ambicje. Są też tacy rodzice, którzy udowadniają, że ich ukochana pociecha w życiu sobie z niczym nie poradzi.
Otóż ja trafiłam na wszystkie trzy czynniki na raz. Szczęściara. Mama, wiecznie tęskniąca za wielkim światem i przez to wymagająca, aby córka była światowa, „na poziomie” i pokazała wszystkim, ile znaczy. No i tato, który stwierdził, że świetnie się sprawdzę, ale w konserwacji powierzchni płaskich i to mi wystarczy. Do tego przeniesiona z dużego miasta na pipidówkę, grzałam opony do jak najszybszego skoku na głęboką wodę. Byle jak najdalej dalej stąd. Już teraz.
Brak skrupułów i zimna krew u menadżerek nie są wyssane z mlekiem matki. To długi proces. Od dziewczyny bardzo empatycznej do żyjącej jak bezduszny robot, to u mnie czas około dwudziestu lat. Zaczynałam od stanowiska pracownika szeregowego, skończyłam jako członek zarządu w jednej z największych grup kapitałowych. Osiągnęłam to dzięki: ambicji, ludziom, szczęściu, wytrwałości i potrzebie spełnienie marzeń. Bo o tym mimo wszystko marzyłam na tym etapie życia.
Miałam kiedyś, w jednej z międzynarodowych firm, w których pracowałam przygotowaną przez moich przełożonych ocenę. Mnie jako pracownika. Pisało ją trzech moich menadżerów, co podobno było ewenementem, niemniej jednak każdy chciał się wypowiedzieć na mój temat. Wow. Oprócz podkreślenia, że szybko się adaptuję i umiem doskonale współpracować, napisano że „zbyt łatwo się mnie czyta”. Oznaczało to, że zdradzam zbyt wiele emocji, szczególnie na twarzy, co jest w korpo sporą wadą. Ciekawe, że nawet mój eksmąż mi o tym mówił, że ta moja otwartość i empatia to jest coś złego. A chyba to właśnie jest ludzkie i autentyczne? No więc wracając do wątku, mam ćwiczyć „poker face”. Tak dosłownie napisano. Od „poker face” do przedmiotowego traktowania ludzi i wykonywania zadań jak żołnierz – na rozkaz i bez zastanowienia – jeden krok.
Wyćwiczyłam sobie twarz. Nie tylko ten „poker face”, ale i „uśmiech jokera”. I nie chodzi tu o nieudane powiększenie ust. Bez względu na sytuację byłam jak skała. O tym jak wracałam do siebie po latach i na drogę normalności, napiszę w kolejnych odcinkach. Trafiłam do branż, podobno przypadek nie istnieje, ściśle męskich. Przemysł, energetyka, ropa i gaz. Sami faceci. Kobiet co kot napłakał, a jeśli już były, to wywiązywała się niezwykła konkurencja. Kobieta kobiecie wrogiem. I to mściwym i pamiętliwym.
Królowa jest jedna! Każda chciała być najlepsza, po to aby „zasłużyć”… i przypodobać się pryncypałom. Kocham to słowo szczególnie gdy rozbija się je na części pierwsze. Zadziwiające, że kiedyś kobiety były razem i się wspierały, a teraz jest konkurs piękności i przebiegłości, która którą wyautuje.
Nawet nie sądzę, że to jest wpływ mężczyzn, bardziej same sobie to robimy. Bo ciągle nam się wydaje, że jesteśmy niewystarczające, nie akceptujemy siebie, porównujemy się do innych. Wciąż chcemy coś udowadniać i pokazywać naszą zajebistość i wyjątkowość. Uff. W ten sposób kobieta właśnie staję się powoli mężczyzną. Zaczyna żyć i działać w męskiej energii. Od nie szanowania siebie i innych kobiet jest jeden krok do konkurencji na ringu z mężczyznami. Jeden do jednego. A następnie do braku szacunku także do mężczyzn. Od szefa po męża. Nie czujemy tego, że firmy to też takie zamknięte kręgi, gdzie kobiety powinny się integrować, móc się sobie wzajemnie zwierzać i ufać, wspierać. Niestety tam uczymy się zdradzać siebie i swoje ideały oraz pokazywać swoje, hodowane mięśnie. Wzajemnego zaufania zero, a wszystko wynika ze strachu i braku pewności siebie. Bo praca i to co powie przełożony jest najważniejsze.
Gdy zaczynałam pracę to moje branże były mocno seksistowskie, co dla młodej dziewczyny, atrakcyjnej i z ambicjami nie raz było trudne do przejścia obojętnie. Nie jedna łza poleciała, a koleżanki z pracy wykazywały się taką empatią, że za chwilę cała firma wiedziała co i kto mnie gnębi. Takie sytuacje betonują z czasem. Uodparniają, a z delikatnej kobiety zaczyna się robić babochłop, do którego bez kija nie podchodź. Trudno. Trzeba to przełknąć i iść dalej.
Miło było patrzeć jak mamusia klaskała z zachwytu, że córeczka awansowała i jeździła po świecie… a znajomi zazdrościli. Stawałam się gwiazdą domowych i towarzyskich spotkań. Pojawia się wtedy ego, które karmi się tymi sukcesami i chce więcej. To ono nas motywuje do tego, by: szybciej, więcej i lepiej. Nota bene, po latach zrozumiałam, że moje dwadzieścia lat kariery dedykowałam podświadomie mojej mamie, realizując jej wszystkie niespełnione ambicje i oczekiwania. A tacie chciałam udowodnić, że nie miał racji. To, jak nas rodzice potrafią zaprogramować jest lepsze niż jakakolwiek gra komputerowa. To zgrabny system, który pokazuje jaki ma być cel i jakie poszczególne etapy mają być zrealizowane. I są tylko dwie opcje: wygrasz lub przegrasz. Zasadą jest to, kto kogo „przeskoczy”? Nie chcę używać bardziej dosadnego słownictwa.
W korpo określenie „wyścig szczurów” jest jak najbardziej na miejscu i prawdziwy. Ważne, kto będzie prowadził, a kto zostanie z tyłu. Nie ma skrupułów. Trzeba być cwanym i sprytnym. Serce zostawisz w domu, choć z czasem w ogóle o nim zapominasz. Za serce są komputer, excel i power point. Ważne są strategie, chwyty – a wszystkie chwyty są dozwolone, sojusze, obozy władzy. Dla mnie pisanie o wysokiej etyce firmy, to jak banał korporacyjny, ponieważ większość ludzi w ogóle nie rozumie znaczenia tego słowa.
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy tworzyli własne biznesy. Podziwiałam za odwagę i konsekwencję. Dla mnie to są zwycięzcy. Bez względu czy się udało czy nie. Liczy się odwaga i wizja. Korpo to dla mnie piramida i nieodłącznie kojarzy mi się z Mordorem i Orkami. W Warszawie jest nawet takie określenie na jedno z największych centrów biznesowych. Swojego czasu, gdy tam pracowałam – tak też byłam Orkiem pod okiem Saurona – wydawano gazetę
„Głos Mordoru – gazeta dla korpoludków żyjących na ASAPie” (as soon is possible). Hihihi. O pośpiechu w korpo i w życiu będzie w kolejnym odcinku. A w gazetce, o ironio, pisali głównie jak zwiać z korpo.
No i najważniejsze w korpo KONTROLA i PLAN. Plan i kalendarz muszą być zgodne. Plan ma być wykonany. Jak to mówią biznesowi coache „plan jest jak okrąg, jak cykl. Musi być dopięty. Choćby skały s…y. Wtedy widać efektywność. Po co jesteś.”. Rano się człowiek budzi i już wie co ma robić i to biegusiem. Nie myślenie i planowanie pysznego śniadanka, i smacznej kawusi tylko to co firma chce. Tym bardziej, że za chwilę rozdzwonią się telefony, na pewno pierwszy będzie ten od szefa, i trzeba coś zaraportować i pokazać że „się kontroluje sytuację”. Moim ulubionym był telefon o trzeciej w nocy – nie jedyny w moim życiu – z pytaniem „czy ty kontrolujesz sytuację zgodnie z planem?”. Miodzio. Do rana już się nie śpi.
Dlatego Kochani, menadżerka, a może czasem wręcz korposuka, to proces sukcesywnego tworzenia samo – dzieła. Dzieła podszytego strachem, brakiem poczucia własnej wartości, niewolnictwa, braku miłości do siebie. To człowiek człowiekowi ten los… Sami sobie to fundujemy i zgadzamy się na przesuwanie naszych granic wytrzymałości psychicznej, moralnej, wartości. Możliwe, że są samorodki, ale ja takich nie znam. Gdy po długim czasie spotykamy jakąś naszą koleżankę, która właśnie weszła na najwyższy szczebel kariery w korpo, a znamy ją z czasów kiedy była fajną i skromną dziewczyną… To jakoś jest znajoma, a jednocześnie już bardzo obca i oficjalna. Ciśnie nam się na usta „ale się zmieniłaś” i nie chodzi o wygląd i nowe zęby.
Agnieszka W Sioła, Fundacja Projekt Szczęście oraz Inkubator Sukcesu, to autorskie inicjatywy fundatorki Fundacji. Na co dzień pisze na swoim funpagu Agnieszka W Sioła Fundacja Projekt Szczęście o potrzebach kobiet i ich drodze do odzyskania siebie, prawdzie, autentyczności, kobiecości i miłości. Dla Oh Me o świecie intymnym i delikatności wnętrza kobiecego, a także o życiu i o pracy w korporacjach. O tym jak praca dla innych, często ponad nasze siły, wpływa na nasze ciało i życie. Tworzy projekty, które pomagają ludziom dotrzeć do swojej świadomości, akceptacji aby zrozumieć swój cel życiowej podróży. Tworzy przestrzeń szczególnie dla tych, którzy po wyjściu z korpo chcą odzyskać siebie i żyć na swoich warunkach szczęścia. Jej projekty są szczególnym miejscem dla ludzi, bez względu na wiek, którzy po różnych związkach, relacjach i tych rodzinnych, i z pracą i z domem pragną ponownie doświadczyć szczęścia znaleźć swoje nowe miejsce na Ziemi.
Gromadzi wokół siebie szlachetnych i doświadczonych przez życie ludzi, którzy chcą się dzielić swoją wiedzą i kompetencjami dla dobra innych, dając unikatowe wartości i szczodrość swojego doświadczenia.