Prawie dwanaście lat temu zaczynałam swoją pracę jako psychoterapeutka. Byłam wtedy matką rocznego dziecka, a miejscem, gdzie zaczynałam, była przychodnia w Warszawie. Ona była jedną z moich pierwszych pacjentek. Wysoka szatynka w okolicach trzydziestki. Przechodziła obok, gdy zobaczyła, że w przychodni przyjmuje psycholog. Przykryta licznymi luźnymi szalami (była zima) jawiła się w moich oczach jako kobieta, która zmaga się z nadwagą. Dopiero dwa miesiące później przyznała się, że to zaawansowana ciąża. Niechciana, z pigułki gwałtu – tyle wiem z jej opowieści, ale tylko ona miała dla mnie znaczenie. Cóż dałaby mi prawda, gdy jedna jedyna prawda tej sytuacji mówiła o tym, że ona tego dziecko nie chciała i nie zamierzała wychowywać? „Obcy”, „inny”, „intruz”, „ono” lub „to” – tak o nim/o niej mówiła. Obrzydzenie, wstręt mieszały się z głęboko ukrywanym cierpieniem. „Udaję, że go nie ma”- mówiła. „Gdy się rusza, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jest we mnie pasożyt, który prędzej czy później zniknie”. „Nigdy nie chciałam mieć dzieci i nigdy mieć ich nie będę”- to zdanie nie drgnęło nawet o milimetr mimo wielu rozmów.
Zniknęła nagle. Czy oddała dziecko do ośrodka adopcyjnego, jak zamierzała? Nie wiem. Czy zostawiła może w oknie życia? Nie wiem. Czy stało się coś gorszego? Nie wiem naprawdę. Wiem tylko, że wtedy nie było żadnej siły, nawet tej ponad moją własną niekompetencję, by wskrzesić pragnienie w kimś, kto tego nie chce. Prawie każdy zna podobną historię.
Od tego czasu minęło wiele lat, a ja spotkałam w swojej pracy wiele niechcianych ciąż, trochę niedobrych matek i wiele wspaniałych. Spotkałam matki chorych dzieci i dzieci niepełnosprawne w stopniu lekkim i ciężkim. Także dzieci, których życie było pasmem bólu, odrzucenia i samotności. Które może, jakimś cudem, nie oddadzą tego swoim dzieciom. Zastanawiałam się niejednokrotnie, co by było gdyby…? Nie mam śmiałości, by na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale…
Uważam, że kobieta powinna mieć WYBÓR. Wybór, który nie jest lekkomyślny, ale ten w najtrudniejszych sytuacjach, gdy rozstrzyga się sprawa życia i śmierci, wykorzystania seksualnego, a także podjęcia się roli rodzica w sytuacji upośledzenie płodu. To dla mnie OCZYWISTE. To właśnie ta decyzja, w tej jednej milisekundzie, gdy powiemy sobie tak lub nie, zmienia nasze życie na zawsze. Także naszych najbliższych, rodzeństwa, które zostanie obarczone odpowiedzialnością, i samego dziecka, które w mniejszym lub większym cierpieniu będzie żyć. A może jednak wszystko się poukłada? – podszeptuje nadzieja. A co jeśli nie? Kto weźmie odpowiedzialność za tę decyzję?
Kilka lat temu do głowy by mi nie przyszło, że będę pisać taki tekst, a w pracy brać urlop, by uczestniczyć w Ogólnopolskim Strajku Kobiet. W Polsce? W moim kochanym kraju, gdzie prawo aborcyjne miało iść w stronę większej liberalizacji, a kobiety stanowiły coraz silniejszą i wpływową grupę społeczną? Gdzie można było kochać jak się chce (prawie), wychowywać w duchu własnych wartości i mieć wolność w podejmowaniu najważniejszych dla mnie kobiety decyzji. A teraz od kilku miesięcy zastanawiam się, gdzie będziemy żyć, ja, a potem moja ukochana córka, której nigdy nie pozwolę zostać w kraju, gdzie jej podstawowe prawa są łamane. Myślę też o swoim synu, który ma uczyć się szacunku dla woli kobiety i który, jeśli stanie kiedyś wobec bardzo trudnego wyboru w swoim życiu, mam nadzieję, że będzie bardzo uważnie słuchał swojej kobiety, partnerki, czy żony. A decyzja będzie ich wspólną decyzją.
Wiele już zostało powiedziane. Powtórzę więc najważniejsze:
Są kobiety, które nie chcą mieć dzieci. Ich prawo.
Są kobiety, które są bite, poniżane i gwałcone. Ich prawa są łamane. Urodzenie dziecka może być traumą do końca życia.
Są dziewczynki, które są molestowane i zachodzą w ciąże. Kazać im rodzić to barbarzyństwo.
Są kobiety, które są w ciąży, ale ich życie lub dziecka jest zagrożone. Zakaz aborcji to także zakaz prawa do dalszego życia.
Są kobiety, których sytuacja nie jest opisana w żadnym z powyższych, ale nadal nie ma w niej miejsca na urodzenie dziecka.
Dziś w całej Polsce wszystkie kobiety, które myślą o sobie, swoich córkach, partnerkach swoich synów, przyjaciółkach, znajomych i nieznajomych, a także o tych kobietach, których historie znają i tych, których nie ma już z nami, a wiemy, że poświęciły swoje życie – strajkujemy w imię solidarności z wszystkim kobietami w naszym kraju. Mówi się, że jesteśmy sobie nieżyczliwe, obojętne na los innych, rywalizujące, cokolwiek to by nie było – dziś jesteśmy RAZEM jak nigdy przedtem. Dając wyraźny sygnał, że polska kobieta jest silna i że nie jest sama. Są nas tysiące.
W milczeniu. Lub głośno krzycząc. Z powagą tej sytuacji. Z szacunkiem dla każdej kobiety, która stała lub stanie kiedyś wobec tej decyzji. Z troską o nas wszystkie. Z miłością do innych kobiet. Z miłością do tego kraju. Z miłością do Boga, który nie ma nic wspólnego z tym, na którego się powołują.