Tylko wam wojny potrzeba miała mawiać moja prababcia Joanna, urodzona w 1891 roku i mająca powody, żeby nie znosić takich czy innych przejawów marnotrawstwa albo niewdzięczności; ktoś wzdychał, że znowu kartofle na obiad i ciężko się żyje? Tylko wam wojny potrzeba, odpowiadała śląska kobieta nierozpieszczana przez życie i szła obierać kolejne ziemniaki, bo codziennie przygotowywała ciepły posiłek dla rodziny, nawet jeśli miała do wyboru tylko to, co można było kupić w sklepie (czyli nic) i myślę o niej czasem, kiedy idę dziś do marketu pełnego jedzenia albo krążę skrzyżowaniami ulic, którymi też chodziła – czy moja prababcia stała się oschła od wyzwań, jakie stawiała przed nią jej współczesność?
Tego nie wiem, ponieważ urodziłam się w 1992 roku – jedyny jej obraz, który mogę przywołać w swojej głowie, ulepiony jest ze strzępów opowieści i anegdot subiektywnie mi przedstawianych, ale czasem odnoszę irracjonalne wrażenie, że jednak pojmuję język dobroci, którym władała, bo władała: ziemniaki powracały w życiu jej bliskich jak temat muzyczny w skomplikowanym utworze ubiegłego wieku, a jednak nie byli nieszczęśliwi ci, którzy zasiadali z nią do stołu i jak jej się to udawało, okazywać im troskę, będąc tak powściągliwą w zakresie słów?
Najpewniej znała się na uprawianiu wirtuozerii, kreując po mistrzowsku codziennie nową wariację ziemniaczaną, moja prababcia Joanna, która wiedziała co mówi, nadmieniając o wojnie i która byłaby szalenie modna, gdyby żyła dzisiaj: jestem pewna, że w XXI wieku zdążałaby kursem zero waste, propagowałaby bycie eko i praktykowałaby wdzięczność, bo co jeszcze mogło oznaczać tylko wam wojny potrzeba? Cieszcie się najpierw, z tego, co macie – tak mogłoby brzmieć współczesne przesłanie prababci Joanny i może nawet nie musiałaby dodawać banalnie, że nic nie jest dane raz na zawsze, bo i bez tego zdołała zapisać się subtelnie w życiu następnych pokoleń, w takim czy innym powiedzonku, dobrym obyczaju albo skutecznym języku czynów: komu się świeci to światło w tym pustym pokoju, pytał pragmatycznie Sylwester, zięć Joanny Zero Waste, myjący zawsze ręce nad miską; czy w imię trendu albo ideologii?
Nie, w imię najzwyklejszego i najczystszego zdrowego rozsądku – jego nawyk gaszenia światła głosił pochwałę rozumu, a jego miska stanowiła podwaliny pod amatorski, domowy obieg wody szarej, tak po prostu, najnormalniej w świecie, bo jaki jest racjonalny powód, żeby zużywać energię i zasoby wtedy, kiedy nie trzeba?
Mój dziadek był eko, chociaż o tym nie widział, a moja prababcia Joanna praktykowała uważną wdzięczność i minimalizm na miarę swoich czasów, bo nasze potrzeby są uniwersalne: zmienia się sposób ich realizacji i intensywność niektórych z nich, ale w gruncie rzeczy pragniemy tego samego i próbujemy osiągnąć szczęście tym samym poszukiwaniem złotego środka i czy jest jeszcze coś, co łączy nas z naszymi prababciami i pradziadkami, urodzonymi prawie 130 lat temu?
Tak – tak samo jak oni moglibyśmy pytać dzisiaj, czy tylko wojny, czy tylko wojny ludzie nam trzeba, bo wojna naszych czasów może wybuchnąć szybciej niż nam się zdaje: o wodę albo kawałek przestrzeni do życia i nie tylko, bo znaleźliśmy się w kraju, w którym jedni coraz bardziej nienawidzą drugich, za to jak głosują albo dlaczego nie głosują, podczas gdy mogłoby być zupełnie inaczej, gdybyśmy faktycznie wszyscy celebrowali wolność naszego wyboru, zanim będzie za późno i gdybyśmy podążali za twardym prawem zdrowego rozsądku, przykład?
Bardzo proszę: znam wielu ludzi, którzy nie pozwoliliby swoim dzieciom na wypalanie paczki papierosów dziennie ani nie chcieliby dla nich pustych półek, jakie sami pamiętają i to ci sami ludzie, którzy mówią, że nie interesują się polityką, bo to nie ich świat, brzmi znajomo? Na pewno, skądś muszą się brać pazerni populiści u władzy, niewzruszeni wobec szlachetnych idei demokracji i smog, który sprawia, że wszystkie dzieci bardzo demokratycznie oddychają czymś, co przypomina skład wyrobów tytoniowych, słowem stoimy nad przepaścią i czy ja dramatyzuję, że już po nas?
Nie, moja śląska prababcia nie byłaby ze mnie dumna, a ja nie mogę jej zawieść, skoro była taka mądra, więc Wam mówię, obywatele otwartych umysłów i wdzięcznych serc, którzy wiecie, ile mamy do stracenia: jeszcze wszyscy stoimy przed szansą cofnięcia się o krok znad krawędzi, a potem zrobienia wiele, bardzo wiele, żeby zasypać inną przepaść – tę między nami.
W niedzielę, 13 października, od 7.00 do 21.00. Just sayin’.
Hanna Suchy