Krystyna ma długie włosy. Plecie je w dwa warkocze. Sięgają jej do pasa. Wygląda w nich bardzo dziewczęco. Dziecinnie wręcz. Wolałaby poważniej, ale idzie do przedostatniej klasy dopiero. Matura za rok. Potem studia na tajnych kompletach. Jest świetna z biologii. Pan Profesor mówi, że ma szansę dostać się na medycynę. Poleci ją najlepszym wykładowcom, którzy uczą tylko tych najlepszych. Ale to dopiero za dwa lata. Po maturze, którą musi zdać.
Krysia jeszcze nie wie, że prawdziwy egzamin dojrzałości przyjdzie jej zdawać za kilka godzin.
Dzień jest upalny. Całe podziemie w stanie najwyższej gotowości. Powstanie planowane od dawna. Krysia jest taka dumna, że brat wprowadził ją w końcu do konspiracji. Przydzielono jej ważne zadanie. Będzie sanitariuszką. To dobra praktyka przed maturą i studiami. Da radę. Przecież są świetnie przygotowani. Wygrają. Raz dwa przepędzą Niemców, odzyskają Warszawę, a potem cały kraj. I ta wojna się skończy. Są młodzi i silni. Mają broń, młodzież szkolą najlepsi dowódcy. Każdy chce do powstania. Nawet tata, wujek, kuzyni i co niektórzy sąsiedzi. Ci wtajemniczeni, którzy dostąpili zaszczytu wejścia w podziemie.
Krysia wyszła po trzeciej. Oficjalnie na spotkanie z Zosią. W sumie nawet była to prawda. Zośka szła do powstania razem z nią. Też jako sanitariuszka. Miały iść niby nad Wisłę i tu znów czujne oko mamy kazało córce zmieniać buty. Bo Krysia chciała w sandałkach. Było przecież tak gorąco. Ale mama zarządziła te skórzane trzewiki. Wygodne i na kamienie lepsze. Krysia jak i brat też będzie jej wdzięczna za tę troskę, choć w pierwszej chwili złość ją ogarnęła. Ale że spieszyła się na zbiórkę to kłócić się nie chciała i szybko zdjęła sandałki.
Potem wszystko poleciało jak burza. O piątej zaczęło się piekło, którego nikt się nie spodziewał. Tadek, tegoroczny maturzysta strzelał ze łzami w oczach do niemieckich żołnierzy. Niektórzy byli niewiele starsi od niego. Inni w wieku ojca. Nie było czasu na wyrzuty sumienia. Chwila zawahania kosztowała życie. Jerzyk, chłopak z którym się wychowywał na jednym podwórku, zbyt wolno zmieniał amunicję i nie zdążył. Kula trafiła w szyję. Tadek zobaczył strach w oczach przyjaciela. Widział to tego dnia i w kolejnych jeszcze wiele razy. Każda kula, każdy granat, który nie trafił w niego, mógł być mu przeznaczony. Miał po prostu szczęście. I sprawność. Zawsze był szybki i zwinny. Trochę za chudy. Tylko dzięki temu przeżył, bo był lekki i miał kondycję. Trafiony w ramię mógł iść, a że ważył niewiele to nietrudno było go prowadzić w kanałach, gdy opadał z sił. Strzelał wiele razy. To już nie była zabawa. Albo i była, tylko że na śmierć i życie. Raz, dwa, trzy. Przeżyjesz ty.
Krysia dzięki butom była w stanie pomagać rannym dostać się do punktu sanitarnego. Przeszła wcześniej szkolenie, nie miała czasu na strach. Ręce były pełne roboty. Mnóstwo rannych, krwi, bolu, brudu, zapachu popalonych ciał. Zapomniała o głodzie i pragnieniu. Adrenalina tańczyła w żyłach. Kryśka ocierała pot z czoła, odrzucała warkocze na plecy i pomagała jak umiała. Dziewczyny w sandałkach miały poranione stopy, krew z nich ciekła ciurkiem. Cienkie sukienki całe brudne i poplamione nie przypominały dawnych siebie. Gdyby matki zobaczyły własne córki, płakałyby z przerażenia. Tak jak i same dziewczyny widząc koszmar powstania. Krysia pierwszy raz łkała do utraty tchu, gdy w ramionach trzymała Zośkę. Swoją Zośkę, z którą razem miała iść na studia, planowała przyszłość po wojnie, gdy obie znajdą sobie mężów, porodzą dzieci i będą dla siebie jak siostry. Pierwszy sierpnia 44 położył kres tej przyjaźni. Zosia umierała ciężko ranna w ramionach najlepszej przyjaciółki i prosiła, by ta walczyła dalej. Krysia poszła za kotarę, popłakała się. Wnętrze całe ją paliło. A gdy rannych przybywało poszła do przyjaciółki, nakryła ją i nadal całą noc opatrywała tych, którzy zdrowie poświęcili ojczyźnie. Płakała widząc małe dzieci. Dziesięcioletnich łączników, jedenastoletnie sanitariuszki. Poranione drobne ciałka, ale zacięte spojrzenia, bo przecież walczyć trzeba do ostatniej krwi.