Go to content

Czasem uratować można tylko jedną osobę, siebie. „Każda kobieta zasługuje na to, by być szanowaną”

Fot. iStock / francescoch

Podjęłam trudną, ale konieczną dla mnie decyzję. Czułam się winna odchodząc, przecież przyrzekałam w zdrowiu i w chorobie. Wyrzuciłam męża z życia, by stać się na nowo bardziej zdecydowaną, stanowczą, odważną. Złamałam daną przysięgę, by móc ratować siebie samą.

Akt odwagi

Mam na imię Iwona, mam trzydzieści sześć lat i od roku jestem rozwódką, która odeszła od męża alkoholika. Nasze małżeństwo trwało prawie dziesięć lat, na przełomie których toczyłam o nas ciągłą walkę. Mój mąż jest członkiem weselnego zespołu, weekendy i święta często spędzał poza domem. Pomagałam mu, woziłam go, montowałam sprzęt, w gorszych okresach przestoju wspierałam. Pracowałam wspomagając domowy budżet, dbając o dom i rodzinę. Kiedy wniosłam pozew o rozwód, usłyszałam, że wraz z niezbędnymi do rozprawy aktami załączyłam jeden najważniejszy. Mój akt odwagi.

Jedna pora roku

Gdyby ktoś zapytał mnie jakiej pory roku nienawidzę, powiedziałabym, że jest to zima. Chłód i zlodowaciałe serce męża towarzyszyło mi przez większą część mojego małżeństwa. Nigdy mnie nie chwalił, nie przytulał, nie całował. Nawet w łóżku wszystko odbywało się schematycznie, niczym dobrze działający mechanizm. Nie miałam prawa głosu, możliwości decydowania o mniej lub bardziej ważnych sprawach. Nawet o wyborze koloru paznokci decydował mój małżonek. Obrażanie mnie i wyzwiska były na porządku dziennym, a powodów było mnóstwo. Kiedyś gdy wróciłam później z pracy oberwałam rzuconym w moją stronę słoikiem z ogórkami. Kiedy tuż przed rozwodem opowiadałam o wszystkim pani psycholog skwitował to krótkim – gdybym chciał, to bym celniej trafił.

I ślubuję ci…

Wychodząc za mąż nie byłam jakoś strasznie młoda, poznaliśmy się na uczelni gdzie byliśmy równoległymi rocznikami. Wszystko było jak trzeba, po kolei, odebrane dyplomy, ślub, wesele, pierwsze wynajęte mieszkanie, moja ciąża. Myślałam, że złapałam pana Boga za nogi, choć moja babcia tuż przed ślubem zapytała mnie, czy jestem pewna, że wiem za kogo wychodzę. Mój mąż jak każdy lubił się czasem napić. Widziałam, że momentami przesadza, ale tak jego zdaniem miała wyglądać młodość. Pierwszy raz ubliżył mi przed chrzcinami córki. Świadkiem tego zajścia była moja dalsza rodzina, bardzo się wstydziłam i natychmiast ich przepraszałam. Całą uroczystość dumny tatuś przespał na zapleczu restauracji, taki był szczęściem z powodu narodzin dziecka pijany. Kolejne imprezy wyglądały jak tamta, były jej odbiciem lustrzanym. Wraz z każdym wyjściem z domu lub zaproszeniem gości do nas doznawałam silnego poczucia lęku, gdyż bałam się, że będę znów psychicznie zmaltretowana.

Mogę wszystko, nic nie muszę

Kiedy wyrzucono mojego męża z pracy uznałam, że czas na poważną rozmowę i postawienie ultimatum. Skończyło się picie weekendami, a zaczęła – jak to elegancko nazywał codzienna degustacja, kończąca się na butelce wódki, kilku drinkach bądź sześciopaku piwa. Mąż początkowo twierdził, że nie musi się leczyć, bo jest przecież zdrowy. Nie pracował, nadal grał weekendami więc okazji i kompanów do kieliszka nigdy nie brakowało. Po moich namowach uległ i trzy razy pojawił się w ośrodku dla uzależnionych. Tylko po to, żeby następnie wykrzyczeć mi, że piorą mu tam mózg i opowiadają głupoty. Ciągle podkreślał, że wszystko może i nic nie musi. Pani psycholog skierowała mnie na terapię dla współuzależnionych. Po dziś dzień tam chodzę. Czasem tak sobie myślę, że gdyby mój mąż choć spróbował podjąć próbę wyjścia z choroby alkoholowej moglibyśmy być ze sobą.

Wakacje moich koszmarów

Ubiegłoroczne wakacje spędziliśmy w Międzyzdrojach. Wynajęliśmy domek na obrzeżach opuszczonej dzielnicy. Do centrum i nad morze mieliśmy spory kawałek, na obiad szliśmy kolejne kilometry, tylko po to, by móc zjeść w najtańszym barze. Na plaży leżałam w sukience, bo według mojego męża wstydem było pokazywać ‘takie ciało’. Nie mogłam czytać książek, bo jak twierdził naczytam się a potem mi się głupoty głowy trzymają. Nie mogłam zjeść gofra, bo wydziwiam a jestem już wystarczająco gruba. Jednego dnia bardzo źle się czułam. Strasznie się pociłam, dostałam wysokiej temperatury, wylądowałam u lekarza. Po powrocie do naszej kwatery usłyszałam, że dziś robiłam za klauna, i skoro tak chcę, to mój prawdziwy cyrk będzie się dopiero zaczynał.

Wyrzuty sumienia

Po powrocie z wakacji poczułam ogromny przypływ sił, zdecydowałam, że odchodzę. Przy pomocy przyjaciół wniosłam pozew o rozwód, chcąc załatwić sprawę polubownie wybrałam opcję bez orzekania o winie. Nocą śniły mi się koszmary. Podjęłam trudną, ale konieczną dla mnie decyzje. Czułam się winna odchodząc, przecież przyrzekałam w zdrowiu i w chorobie. Wyrzuciłam męża z życia by stać się na nowo bardziej zdecydowaną, stanowczą, odważną. Złamałam daną przysięgę by móc ratować siebie samą

Wstyd w rodzinie

Moi najbliżsi stwierdzili, że mój rozwód przyniesie wstyd i hańbę naszej rodzinie. Nikt nie rozumiał, że trwanie w tym małżeństwie odbiera mi godność i szansę na zwyczajne spokojne życie. Nikt nie wiedział, że mój mąż załatwia się czasem pod siebie, kiedy z dawką alkoholu totalnie przesadzi. Że mnie gnębi i mi ubliża. Że biorę leki, a lekarz zdiagnozował u mnie początkową nerwicę. Że chcę się budzić bez poczucia winy, pozbyć myśli samobójczych a skutków choroby męża nie chcę przypłacić własnym życiem.

Nie dostaniesz rozwodu

Chęć polubownego rozstania mijała się z celem. Mąż wyraźnie mi zakomunikował, że nie dostanę rozwodu. Myślałam, że przez wzgląd na naszą córkę zachowamy choć namiastkę przyjaźni. Bardzo się myliłam. Zaczęły się SMS-y z wyzwiskami i pogróżkami. Telefony do córki, którymi była zastraszana. Po ludziach mój mąż opowiadał, że pozbawiłam go dachu nad głową, mimo iż to ja się przecież wyprowadziłam. Żalił się, że go zawiodłam i opuściłam. Miał pracę, dach nad głową, ulica mu nie groziła. Buntował się, raz krzyczał, że mnie kocha, chwilę później, że jestem jego życiowym błędem i największym koszmarem. Bolało. Wiem jednak, że nie był w stanie racjonalnie podejść do zaistniałej sytuacji. Brakowało mu empatii, by móc zrozumieć to, że nie on a to ja zostałam skrzywdzona. Doprowadził mnie do współuzależnienia, i mimo, że alkoholu w ogóle nie pijam musiałam się poddać długiemu leczeniu.

Ktoś nowy

W nowo wynajętym mieszkaniu moja córka zaczęła zasypiać ze spokojem. Zdecydowanie poprawiła wyniki w szkole. Moja bratowa na jednym z rodzinnych spotkań powiedziała, że pierwszy raz w życiu widzi, żeby Marta się tak szczerze, prawdziwie śmiała. Na początku lutego poznałam Romka. Patrzył na mnie jak nikt nigdy – tak jakoś inaczej. Małymi krokami zaczął pokazywać mi, że wiele znaczę dla niego, dokopywał się do moich wszystkich wartości. Okazywał mi dużo czułości, troski, ciepła, którego nieświadomie tak bardzo łaknęłam. Zakochałam się zupełnie nie będąc tego świadomą.

Wolność

Mimo powierzchownego szczęścia odczuwałam ból. No bo jak to – formalnie wciąż jestem mężatką, która niczym nastolatka się zakochała. Moje życie się strasznie skomplikowało. Bałam się, że ktoś się dowie, że spotykam się z Romkiem, bałam się, że wywlecze to w sądzie. Jednak się udało. Po piętnastu minutach ostatniej rozprawy oficjalnie byłam wolna. Momentalnie spojrzałam na życie inaczej. Mój mąż na rozprawie płakał, zaklinając się, jak bardzo mnie kocha. Miałam szereg dowodów na to, że zwyczajnie kłamie. Przygotowałam się, miałam zgrane jego SMS-y, odtworzono nasze rozmowy, które skrupulatnie nagrywałam. W mowie końcowej sędzina podkreśliła, że każda kobieta zasługuje na to, by być szanowaną.

Pamiętasz o mnie?

Przez lata zaniedbałam relacje z przyjaciółmi i znajomymi. Musiałam przełamać wstyd, za radą pani psycholog odnowić stare znajomości, powrócić do nich. Poszłam do fryzjera, zmieniłam uczesanie i kolor włosów. Zapisałam się na basen i na siłownię. Krok po kroku coraz bardziej dopuszczam Romka do swojego życia, do siebie. Powoli uczę się, czym są pokłady emocji, ciepła, wzruszeń. Kupiłam córce psa, co wieczór wychodzimy na bardzo długi spacer. Kilkanaście razy byłam już ze znajomymi w kawiarni pijąc pyszną kawę bez pośpiechu i bez stresu o dodatkowo wydany grosz. Zaliczyłam studencki zjazd w Bieszczadach pielęgnując dobre wspomnienia. Moja córka była wówczas u mamy, a ja wracałam bez lęku, że już od progu poczuję zapach alkoholu, a potem zostanę zbrukana.

Któregoś dnia mój mąż zapytał w krótkiej wiadomości, czy o nim jeszcze pamiętam. Nie odpisałam. Jest ojcem mojego dziecka, człowiekiem chorym. Odeszłam, żeby ratować siebie. Mimo czarnych barw namalował pewną część mojego życia. Nigdy o nim nie zapomnę, ani nie zapomniałam.

Każdy kij ma dwa końce

To nie jest tak, że byłam złą, niedobrą żoną, która zostawia męża w potrzebie biegnąc tym samym do innego. Postawiłam mężowi warunki, proponowałam leczenie, terapię. Liczyłam na jego gest, mały progres, na dłoń wyciągniętą w moją stronę. Zamiast tego, za jego sprawą zapukałam do bram samych piekieł. Moja znajoma powiedziała kiedyś takie zdanie, że nie można uzależniać szczęścia bądź jego braku za sprawą jednego człowieka chodzącego po tej ziemi. Był moment, że było to dla mnie totalną abstrakcją, którą z biegiem czasu zrozumiałam. Mnie, tobie, każdemu z nas należy się szacunek. Każdy kij ma dwa końce. Niektórym zdarza się z jednego z nich niefortunnie z impetem spadać. Ciągle pływam jeszcze po emocjonalnym morzu, wsparta przyjacielskim kołem ratunkowym.

Ze swojej strony wiem, że zrobiłam wszystko, by nas ratować. Moja babcia tydzień temu szepnęła mi na ucho, że podziwia mnie, że wytrzymałam tak długo.