Go to content

„Tajemnice polskich fortun”. Złota era, przekręty i wielomilionowe intrygi lat 80.

"Tajemnice polskich fortun”. Złota era, przekręty i wielomilionowe intrygi lat 80.
fot. Dariusz Felis - Olbrycki

Już 27 grudnia na Netflixie będzie miała miejsce premiera nowego serialu „Tajemnice polskich fortun”, który powstał na podstawie filmu „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle”. Wkraczając w zakamarki największych polskich przekrętów z lat 80., serial „Tajemnice polskich fortun” zaprasza widzów do fascynującej podróży przez złotą erę, która jednocześnie była epoką ludzkich słabości, zdradzonych obietnic i sprzedanych ideałów. Świat, w którym niektórzy zarabiali więcej niż słynny Pablo Escobar na kokainie, stworzył klimat niebywałych możliwości, ale także skrywanych tajemnic…

Serial „Tajemnice polskich fortun” to nie tylko rozwinięcie fabuły filmu, ale zupełnie nowe spojrzenie na historię największych polskich przekrętów. Obejmuje on 8 odcinków trwających od 40. do 50. minut każdy, w przeciwieństwie do filmu, który ograniczał się do niecałych dwóch godzin. Tytuł filmu „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle” odnosi się do perspektywy jednej z bohaterek, Marzeny, która doświadczyła życiowej straty i zakochała się w jednym z członków „kartelu
poznańskiego”.

Serial krok po kroku odsłania kulisy zdobywania wielkich fortun w okresie transformacji. Widzimy rozwój kariery Kazimierza Bączka od ciecia do milionera, wchodzimy w jego świat manipulacji i wykorzystywania innych. Serial ukazuje więcej wątków z perspektywy głównego bohatera, który nie miał skrupułów, by sięgnąć po swoje. Podczas gdy film skupia się na fragmentach rzeczywistości z lat 80. i 90., patrząc na nie oczami kobiety.Te różnice stanowią istotny element w zrozumieniu dynamicznej narracji serialu, co wpływa na jego ton, atmosferę i głębokość przedstawianych postaci.

„Tajemnice polskich fortun” to opowieść o ludziach, którzy dorobili się prawdziwych fortun w kraju, w którym niemal wszystko było zakazane, a jednocześnie potrafili wypracować świetnie prosperujące nielegalne interesy. Jakie sekrety skrywają kulisy ich działalności? Na jakie przekręty decydowali się, by osiągnąć finansowy sukces w czasach, gdy Polska stała w obliczu największego kryzysu? Kto był architektem tych fortun, a kto pociągał za sznurki, kierując kuluarowymi machinacjami?

fot. Dariusz Felis – Obrycki

Wraz z każdym odcinkiem serialu, widzowie będą mogli odkrywać prawdziwe oblicze postaci, które kształtowały krajobraz polskiego biznesu w tamtych latach. Obejrzenie tego historii jest świetną podróżą w czasie, ukazującą unikalną mieszankę napięcia, intryg i historii, której dotąd nieznane detale wychodzą na światło dzienne.

O nowym serialu rozmawialiśmy z jego reżyserem i producentem – Januszem Iwanowskim.

Anna Borkowska, Ohme.pl: Rozpoczynał Pan karierę od produkowania komedii romantycznych. Jak zmieniła się Pana perspektywa w opowiadaniu historii, przechodząc od gatunku komediowego do thrilleru, takiego jak „Tajemnice polskich fortun”? Jakie wyzwania przyniosła dla Pana ta zmiana?

Janusz Iwanowski: Zaczynałem karierę od produkowania komedii romantycznych i te produkcje były moją szkołą filmową. Byłem producentem, który jako pierwszy wchodził na plan i jako ostatnio z niego schodził. Gatunek komedii romantycznej jest bardzo trudnym gatunkiem, mimo iż jest on często lekceważony. Tak naprawdę, dobrych komedii romantycznych jest niewiele. Oczywiście, ja też popełniałem błędy ucząc się, ale mimo wszystko te filmy znajdowały swoją publiczność, a nawet były numerem 1 w box office’ach. Jeżeli zaś chodzi o moje przejście do innych gatunków filmowych, to na pewno taką cezurą jest „Proceder”, który po części jest opowieścią o życiu Tomka Chady, ale tak naprawdę – filmem o Polsce.

Przedstawiłem ludzi, którzy byli w jakiś sposób wykluczeni z życia, z transformacji i pokazałem, jak żyli. To pierwszy obraz z gatunku filmów moralnego niepokoju, gdzie oglądamy polską biedę. Kolejnym filmem był „Crime Story”, który zrobiłem, żeby się nie nudzić pomiędzy „Procederem”, a „Gierkiem”, ponieważ z „Gierkiem” musieliśmy czekać 20 lat od jego śmierci, żebyśmy nie mieli konfliktu z rodziną. Tak naprawdę w ogóle nie konsultowaliśmy się z rodziną Edwarda Gierka, żeby nie było zarzutów, że mieli jakiś wpływ na film. „Gierek” również pokazuje, że Polacy potrafią.

Z kolei „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, jest kontynuacją opowieści tego, co się dalej stało po „Gierku” i próbą uwidocznienia pewnych patologii i pokazania, jak najbogatsi ludzie dorabiają się pieniędzy. Niestety, bardzo często jest tak, że osiągają to za pomocą nadużywania wpływów, służb specjalnych i państwa. I niestety to się do dzisiaj nie zmieniło. Widzimy to na przykładzie chociażby tego, co się działo w ciągu ostatnich ośmiu lat, więc cały serial „Tajemnice polskich fortun” jest cały czas aktualny.

Anna Borkowska, Ohme.pl: Widzowie widzieli już dwie części fabuły „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle”, a 27 grudnia czeka nas nie lada gratka – 8-odcinkowy serial – „Tajemnice polskich fortun”? Na jakiego „konia” postawił Pan w tej odsłonie?

Janusz Iwanowski: Zdjęcia do filmu realizowaliśmy od strony kobiecej. Przygotowywaliśmy od razu i serial, i film. Oczywiście, serial jest pełniejszą historią i opowieścią o czarnych bohaterach. Moim zamysłem podczas produkcji filmu było to, żeby ten czarny bohater był osobą, której widz nie może polubić. Takich ludzi nie można lubić i tacy ludzie nie powinni być naśladowani. Przykładowo „Ojciec chrzestny” także jest szkodliwym filmem, mimo iż to jeden z najlepszych filmów XX wieku. Niestety wychowali się na nim gangsterzy na całym świecie – w Nowym Jorku, w Polsce po transformacji…

W moim serialu nie można polubić żadnego bohatera, bo to jest film, który pokazuje całą historię i naganność takiego zachowania.

Anna Borkowska, Ohme.pl: Jakie są najmocniejsze punkty serialu, czym Pan jeszcze zaskoczy fanów wersji fabularnej?

Janusz Iwanowski: Po pierwsze – mamy zupełnie inne zakończenie tego filmu. Jest o wiele więcej wątków, np. Anny Muchy, która uczestniczy w przestępstwie jako kobieta z zimną krwią użyta przez głównego bohatera – Bączka. Serial kończy się wiele lat później niż te dwie fabuły. To jest pełna historia, a w filmie mieliśmy jedynie punkt widzenia, Są aktorzy i aktorki, którzy w ogóle się nie pojawili w fabule.

fot. Dariusz Felis – Obrycki

Anna Borkowska, Ohme.pl: Na plakacie serialu widzę Stankiewicza i Łukaszewicza. Czy to oznacza, że mamy spodziewać się raczej kina akcji niż komedii?

Janusz Iwanowski: W sumie jest to dramat, co uznał nawet sam Netflix. To mocny film, z kolei dwie części fabularne były komedią. Serial zawiera wyraziste sceny przesłuchań, zabójstw, różnego rodzaju negocjacji i przekupstw, których nie było w fabułach. To jest prawdziwa historia polskiej patologii, która ciągle ma miejsce i się nie kończy. Miejmy nadzieję, że wreszcie dobiegnie końca.

Anna Borkowska, Ohme.pl: W jednym z wywiadów, dotyczących Pana filmu „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle”, przyznał Pan, że za sukcesem każdego faceta stoi mądra kobieta. Pana opis roli kobiet w czasach PRL-u wskazuje na ich kluczową rolę w prowadzeniu biznesu, pomimo marginalizacji społecznej. Czy w serialu zobaczymy również tę ideę i „twarde babki”?

Janusz Iwanowski: Tak, tam się nic nie zmienia. Kobiety odgrywały kluczowe rolę, ale nie były za to potem wynagradzane, bo cały krem wyjadali faceci. Teraz to się szczęśliwie zaczyna zmieniać. I rzeczywiście, jest w tym prawda, ponieważ nawet jak spojrzymy na wielkich polityków światowych, takich jak np. Franklin Delano Roosevelt, który miał u swojego boku świetną Eleanorę Roosevelt, to był człowiek niepełnosprawny, nie osiągnąłby tego wszystkiego bez pomocy swojej żony.

Zawsze tak jest, że mężczyźni, którzy osiągnęli sukces, mieli u swojego boku wielkie kobiety, które ich wspierały i potrafiły stworzyć harmonijny dom, żeby oni mogli jakoś funkcjonować. Ale to działa w obie strony, ponieważ to samo dotyczy również kobiet w polityce. Kanclerz Angela Merkel ma męża, naukowca, który też wspaniale ją w tym wszystkim wspiera. Czasy się zmieniają i to działa obustronnie – że jeżeli w małżeństwie dwie osoby oprócz tego, że się kochają, to jeszcze się szanują, lubią i wspierają, to daje to pozytywny efekt w pracy, bez względu na to czy ktoś jest politykiem, zarządza firmą, czy wykonuje jakiś inny zawód.

fot. Dariusz Felis – Obrycki

Anna Borkowska, Ohme.pl: W serialu zobaczymy, jak zawsze u Pana, plejadę gwiazd, m.in Małgorzatę Kożuchowską, Agnieszkę Więdłochę, Sebastiana Stankiewicza, Macieja Zakościelnego, Cezarego Łukasiewicza czy Michała Koterskiego. Jak pracuje się z tak topową plejadą gwiazd na planie?

Janusz Iwanowski: Każda aktorka czy aktor to jest indywidualność i dla każdego z nich trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie i propozycję postaci. Najwięcej czasu spędziłem ze Stankiewiczem, który nigdy nie grał takiej roli, ani nigdy sam nie posiadał wielkich pieniędzy. Po pierwszym spotkaniu byłem trochę zaniepokojony, że to się może nie udać, ale potem zobaczyłem, że wszedł w tę rolę zupełnie. Dużo go to kosztowało zdrowia. Na planie był zupełnie innym człowiekiem, na co musiałem się jakoś godzić , jak i cała ekipa, ponieważ taki jest koszt dobra produkcji.

Ten stan trwał jakieś 2-3 miesiące, zanim wyszedł z tej roli. Bardzo fajnie zagrał też Maciek Zakościelny i była to bardzo nietypowa rola w jego karierze. Bardzo poważnie podszedł do tej roli, dokumentował też na ile mógł sam, jak tacy ludzie żyli, co ich interesowało. Maciek zagrał rolę naukowca i przekręciarza, który też bierze udział w całym procederze. Spędziliśmy razem dużo czasu – i przed zdjęciami i na planie – i zrodziła się nawet między nami przyjaźń. W serialu zagrała też Agnieszka Więdłocha, która zawsze jest znakomita i która jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Nie było na planie czuć żadnej konkurencji, czy rywalizacji, stworzył się zgrany zespół. Nikt nie ciągnął w swoją stronę. Rzadko kiedy jest tyle gwiazd w jednym filmie. Od początku wiedziałem, że porywam się na coś bardzo trudnego.

Anna Borkowska, Ohme.pl: Czy istnieje coś, co uważa Pan za najbardziej zaskakujące lub fascynujące, co odkrył Pan pracując nad serialem „Tajemnice polskich fortun”?

Janusz Iwanowski: Myślę, że do tej pory nie było takiego filmu, który by pokazywał, jak część ludzi w sposób nieuczciwy dorabia się w Polsce. Mamy też sprzedaną licencję na zagranicę, nie w Netflixie, tylko w różnych telewizjach na świecie. Tytuł dla tej produkcji to „How to be come crazy rich in eastern Europe?”. Więc tak naprawdę jest to przykład wielkich karier we wschodniej Europie, również w Rosji, jak się skończył komunizm, ilu ludzi skorzystało na tym, zupełnie gdzieś pozostawiając z boku, i w tyle, społeczeństwo, które ponosiło koszty transformacji. To wydarzyło się nie tylko w Polsce, to typowe dla całego bloku wschodniego. Takie rzeczy działy się również na Ukrainie, w Rosji, w Czechach, na Słowacji, czy na Węgrzech.

Obejrzyjcie „Tajemnice polskich fortun” na Netflixie! Premiera już 27 grudnia.