Pożegnanie z człowiekiem, który był obecny w twoim życiu odkąd pamiętasz, z którym wiążą cię dobre emocje, wspomnienia – to, co dobre i piękne – jest bardzo trudnym doświadczeniem. „Trudne” jest tu wszystko: i ostateczność, i ta egoistyczna chęć zatrzymania go przy sobie „jeszcze na chwilę” i twoje zaprzeczanie prawdzie, że to się musi stać, że tak ten świat jest urządzony. A jednak. I mój i twój zaplanowano tak samo, by składał się z ciągłych powitań i pożegnań z tymi, których kochamy.
I nie wiem tylko co jest bardziej bolesne: świadomość, że tak bliska ci osoba, ktoś kogo nie tylko kochasz, ale uważasz za fundament twojego jestestwa, z kim masz tysiące najlepszych wspomnień z dzieciństwa i młodości, powoli zmienia się w obcą osobę, czy to że ją utracisz fizycznie. Starość nie udała się stwórcy – kimkolwiek on jest.
Zagadka człowieczeństwa, istota humanizmu. Jak w kimś, kto pod wpływem choroby, upływającego czasu i lęku przed nieuchronnością śmierci przeistacza się w rozgoryczoną i rozżaloną osobę targaną negatywnymi, złymi emocjami, ciągle jeszcze widzieć tego, kto kiedyś dał ci wszystko, co najlepsze? Jeśli opiekujecie się starszymi rodzicami, albo niedołężną babcią, czy dziadkiem, pewnie znacie to uczucie.
Bo starość bywa bardzo osobistym dramatem, mimo bliskości kochających dzieci i wnuków, mimo troski i najbardziej starannej opieki. Mimo całej miłości, którą w sobie macie.
Patrzę na bliską mi osobę i wiem, że jej już się na tym świecie nie podoba. Że wzbiera w niej żal i złość na swoje niesprawne nogi, na trzęsące się ręce, na odbicie w lustrze, które zamiast pięknej, roześmianej twarzy, pokazuje ciągle tę pomarszczoną, zapadłą i smutną. W jej głowie zapewne pytania: To już? Tak szybko to życie minęło? To wszystko i nic więcej? Dlaczego już?…
Kocham ją i rozumiem jej cierpienie. Jeszcze kilka lat temu, była panią swojego losu. Dziś brak jej sił, by odgrzać sobie obiad, by wyjść na spacer, do kina, ba, nawet na ławkę do pobliskiego parku. Ona znika, a wokół pulsuje życie. Rodzą się dzieci, wnuki, prawnuki. Młodzi zakochują się, są szczęśliwi, piękni. Zupełnie tak, jak ona kiedyś. I jej głos, teraz coraz słabszy, coraz mniej pewny, rozbrzmiewał kiedyś głośno, sprężyście, mocno. Tak jak jej życie. Wypełniało niewielką przestrzeń jej mieszkania przez kilkadziesiąt lat.
Dziś jest coraz mniejsza, zgarbiona, coraz lżejsza i bledsza. Coraz bardziej jest jej „wszystko jedno”. Dlatego cieszę się z każdego momentu, kiedy jeszcze chce „tu być”, kiedy odczuje ciekawość nowego smaku, radość z obecności prawnucząt…
Jak trudno mi patrzeć na nią, wiedząc, że powoli gaśnie. Jak źle mi z tym uczuciem, że gdy odejdzie, nie znajdę jej w jej fotelu bujanym, w pokoju pełnym zdjęć i pamiątek, w którym przeżyłam tak wiele szczęśliwych chwil, dzięki niej. Jak trudno zaakceptować fakt, że i ona już zaraz będzie wspomnieniem. I cieszę się, że jeszcze ciągle czasem bywa sobą, a nie tym kimś, kogo zabiera mi jej starość.
Znajoma opiekuje się swoją starszą, niedołężną mamą. Jest u kresu sił. Tych psychicznych i fizycznych. Fizycznych, bo opieka oznacza właściwie pełną obsługę: pranie, gotowanie, karmienie, mycie, zmianę pampersów…
Psychicznych, bo ciągle słyszy raniące, oskarżycielskie ostre słowa z ust swojej mamy, która pluje na nią jedzeniem, oskarża o to, że córka regularnie dolewa jej trucizny do zupy i że kradnie. Mama czasem kopie, często wykrzykuje słowa nienawiści. Rzadko kiedy wie na pewno gdzie jest, a kiedy już wie, cierpi i mówi o śmierci. O tym, że nikt jej tu nie chce, że jest przeszkodą. Ta starość boli jeszcze bardziej – i matkę i córkę.
– Nie mogę oddać mamy do zakładu – mówi znajoma – nie wybaczyłabym tego sobie. Moim obowiązkiem jest o nią zadbać, jak najlepiej potrafię. Zadbać o to, by te ostatnie lata jej życia upłynęły godnie.
Więc moja znajoma opiekuje się mamą, zaciska zęby, czuje bezsilność. Cierpi. Bo nawet jeśli człowiek tłumaczy sobie, że ten „obcy bliski” nie jest przykry i złośliwy intencjonalnie, że jego mózg nie działa już sprawnie, że słowa, które padają wypowiada pod wpływem żalu i emocji, jest ciężko, nie zawsze można oddzielić serce od rozumu.
Uczono nas szacunku do starszych, ale nie nauczono nas, że starość jest trudna. Dla obu stron – tych, którzy odchodzą i tych, którzy tu zostają. I to nie wszystko. Starość jest piękna i brzydka zarazem, nie można się tego wstydzić, ani przed tym uciekać. Starość jest doświadczeniem i wiedzą z jednej strony, ale jest też utratą pamięci i zacieraniem wspomnień, pomieszaniem zmysłów i nierozpoznawaniem bliskich. Starość jest pięknem pomarszczonej twarzy, ale też niesprawnymi nogami i rękami, które nie mogą utrzymać kubka z herbatą. Starość naszych najbliższych jest lekcją odchodzenia dla nas samych.
Nie osądzajcie tych, którzy oddają rodziców czy dziadków do domu seniorów, tam, gdzie opieka jest dobra, a warunki godne. Nie mówcie też, że wy nigdy nie postąpilibyście w ten sposób.