Go to content

Ślub z samym sobą? Sologamia? Sorry, ale ja tego nie kupuję!

fot. iStock/ SanneBerg

Stany Zjednoczone kolejny raz zaskakują zwykłych śmiertelników i przynoszą nam nową modę – tym razem coraz więcej obywateli USA decyduje się na ślub… z samym sobą! Ten nowy trend ma nawet swoją nazwę – panie i panowie, nadchodzi era sologamii! Nie wiem tylko, czy mamy się cieszyć, czy jednak zacząć martwić i zastanawiać…

Solo-co?

Kiedy zobaczyłam artykuł dotyczący ślubu solo jednej z Amerykanek pomyślałam sobie „what the fuck?” (no dobra, pomyślałam to samo, ale w tłumaczeniu na polski). Nie należę raczej do osób mało tolerancyjnych i zamkniętych na nowości, ale jednak nie umiałam sobie tego wyobrazić. Jaka sologamia? Co za ślub? Jak niby ma to wszystko wyglądać? I podstawowe pytanie – po co coś takiego robić?

Zaczęłam się więc zagłębiać w temat – jako Stara Panna poczułam się wręcz w obowiązku!-  i odkryłam stronę „I married me”, czyli po naszemu „ja poślubiłam siebie”. Nazwa odpowiednia i streszczająca całą ideologię nowego trendu. Założyciele owego portalu przekonują, że małżeństwo z samym sobą to symboliczna ceremonia, która ma na celu pokazanie jak ważni jesteśmy sami dla siebie, jak wiele dla siebie znaczymy, a obrączka, którą nakładamy w trakcie ślubu jest symbolem przypominającym o najważniejszym – o tym, że kochamy siebie. Oferta kierowana jest głównie do singli, ale ślub może wziąć także osoba będąca w związku, a nawet obecna żona czy mąż! Na stronie kupić można także obrączki, a kobiety, które zdecydowały się na ceremonię, często organizują ją w tradycyjnym stylu – z białą suknią, zaproszonymi gośćmi, bukietem i przysięgami przy ołtarzu. Wyjątkiem jest tylko to, że brakuje drugiej osoby.

Jesteś powodem do świętowania
Plan drogi do pozytywności, nasz zestaw ślubny, ma wszystko, czego potrzebujesz, aby stworzyć własną ceremonię, w tym obrączkę, przysięgi i codzienne karty afirmacyjne.
Ślub z samym sobą to symboliczna ceremonia – o ponownym połączeniu i pozostaniu w kontakcie z tobą. Noś pierścień, by przypominał Ci każdego dnia, aby KOCHAĆ SIEBIE.

fragment ze strony internetowej www.imarriedme.com

fot. iStock/ SanneBerg

fot. iStock/ SanneBerg

Biznes czy nowa fala?

Czytam to wszystko i odnoszę wrażenie, że ktoś tutaj trafił w dziesiątkę z pomysłem na biznes. W czasach, gdy nie umiemy odpoczywać i cieszyć się własnym życiem, mindfullness i hygge święcą tryumfy i zyskują na popularności, mamy trudności w relacjach z innymi lub nie potrafimy stworzyć stałych związków, z pewnością znajdą się osoby, które uwierzą, że taka ceremonia coś w ich życiu zmieni. Ale czy na pewno? Nie neguję tego, że sami dla siebie powinniśmy być ważni. Że musimy o siebie dbać, troszczyć się i kochać, być swoim najlepszym przyjacielem. Dobrze wiem, jak to jest żyć samemu, nosić miano starej panny i marzyc o kimś bliskim, o stworzeniu relacji, czuć się czasami źle i niewygodnie w swojej samotności – na dłuższa metę to nic fajnego. Ale żeby zaraz ubierać to w miano sologamii, dopisywać do tego ideologię i tworzyć szpanerskie ceremonie? Nie, sorry, ale ja tego w ogóle nie kupuję!

Czy to czasami nie jest ubieranie gówna w błyszczący papierek? (Przepraszam za wyrażenie, ale inaczej się nie da tego określić). Bo jak dla mnie mało jest tutaj miłości do samego siebie i autentycznej troski, a więcej krzyku rozpaczy z powodu samotności i braku bliskiej osoby oraz chęć udowodnienia sobie i światu, że jesteśmy ponad to, że w ogóle nas to nie obchodzi. A obchodzi, bo miłość, akceptacja i uznanie są podstawowymi potrzebami każdego człowieka i choćbyśmy nie wiem jak się oszukiwali, bez względu na to, jak dziwnie to nazwiemy, to niewiele to zmienia.

Zalety ślubu z samym sobą

Niewątpliwie jednak ślub z samą sobą ma jakieś zalety. Przede wszystkim już przy przygotowaniach do uroczystości nie będzie kłótni i wymówek, że ktoś jest za mało zaangażowany i w ogóle się nie stara – ten ktoś musi, bo oprócz niego nie ma nikogo. Po ślubie nie będzie awantur o rozrzucone skarpetki i źle zakręconą tubkę pasty do zębów, nikt nikomu nie wypomni zapomnianej rocznicy czy zignorowanych imienin. Nie będzie też narzekań, że kiedyś było inaczej, tam przybyło, tutaj ubyło i w ogóle to widziały gały, co brały, reklamacji nie ma. Prawdopodobnie to także jedyny rodzaj związków małżeńskich, które nie zakończą się rozwodem i sądowymi potyczkami o podział majątku, a więc statystyk można im już pozazdrościć!

Czy jednak ta moda przyjmie się na szerszą skalę? Szczerze, to bardzo w to wątpię, a przynajmniej nie w naszej szerokości geograficznej. I wcale nie chodzi tutaj o brak otwartości, przywiązanie do tradycyjnych uroczystości czy wąskie światopoglądy. Głęboko wierzę, że potrafimy być dla siebie dobrzy i kochać samych siebie bez dodatkowych atrakcji w postaci ślubów sologamicznych i tłumaczeń niczym żywcem zerżniętych z książek Paulo Coelho. Ufam, że potrafimy odróżnić autentyczne, szczere wartości, od biznesowych zagrywek i cynicznym bazowaniu na cudzych emocjach. Mam też nadzieję, że jest w nas odpowiednia dojrzałość i tolerancja dla życia solo na kocią łapę.

Żródłó: www.imarriedme.com