Podobno ci, którzy świadomie praktykują wdzięczność, lepiej radzą sobie ze smutkiem, depresją i stresem. Podobno też ich serce bije tak, jak spokojne serce bić powinno: dalekie od arytmicznego tempa nadciągającej zagłady zdrowotnej i emocjonalnej zawieruchy. Dzieje się tak poniekąd dlatego, że uczucie wdzięczności ma wibrację równą uczuciu miłości. I tak ludzie wdzięczni są jakby bardziej w skowronkach, czyli że jakby zakochani, choć po prostu tylko, a może aż wdzięczni.
Łatwo jest wdzięcznym być za rzeczy miłe
Za kochanych ludzi i piękne zdarzenia. Taka wdzięczność przychodzi bezwysiłkowo, choć i w tym temacie niektórzy przyjmują pozycje roszczeniowe i zamiast poczuć i ogarnąć wdzięczność, pławią się raczej w negatywnej wibracji, że oto więcej lub lepiej im się należy. Głupie to trochę podejście, bo odziera nas z absolutnie życiodajnej energii jaką niesie ze sobą radość, poczucie spełnienia i wielkie Dziękuję wydzierające się z piersi. Zamiast tego, serce nasze jest niespokojne, kiedy tylko łaknie, chce, żąda i czego nie dostanie, to nie czuje, nie widzi, nie docenia. Oto serce, które wiedzie żywot marny.
Trochę inaczej sprawy się mają, gdy pięknych ludzi i pięknych zdarzeń nie spotykamy na swojej drodze. Zamiast tego życie podrzuca nam ból, cierpienie i wyzwania, które czasami wydają się być ponad nasze siły. Za takie losu zrządzenia nie bywamy wdzięczni przecież. Stawiamy im czoła rzecz jasna i popadamy w wibrację pretensji i biadolenia. A te jak nas złapią, to nie ma zmiłuj się, w mig ściągną nas na dno do krainy rozpaczy i wiecznych narzekań. Serce takich ludzi, to dopiero ciężki ma żywot. No i pełne jest smutku niewypowiedzianego.
Nie wiem przy tym jak serce, ale kij ma zawsze dwa końce
Jeżeli zatem z takim zapałem potrafimy oddawać się negatywnym wibracjom, to czemuż na boga nie zaryzykujemy i, nawet w tych sytuacjach rzekomo bez wyjścia, nie staniemy przed wyzwaniem z pozytywnym nastawieniem? Nomen omen, od tego właśnie zaczyna się ów moment, w którym uczymy się praktykować wdzięczność… od nastawienia i od otwartego serca.
Niech więc będzie dla ułatwienia, że ową praktykę zaczniemy od rzeczy oczywiście dobrych. Choćbyśmy mieli dziennie jedną taką rzecz zobaczyć, poczuć, zidentyfikować. Zróbmy to. Zanotujmy na karteczce, za co wdzięczni jesteśmy losowi i wrzućmy taką notkę do wielkiego słoja wdzięczności. Niech się zbiera w tym słoju cała nasza wdzięczność miesiącami. Kiedy pod koniec roku wydobędziemy wszystkie zapiski ze słoja, możemy nagle ze zdumieniem zobaczyć, że życie mamy doprawdy niezwykłe! Z okazji zbliżających się Świąt zróbmy sobie taki prezent.
A kiedy ta praktyka wejdzie nam już w krew, spróbujmy wtedy być wdzięczni także za życiowe wyzwania. Łatwo nie będzie, zwłaszcza, że pretensja i biadolenie zawsze najczujniejsze są. Pierwsze w blokach startowych, zawsze do biegu gotowe. Z odwagą u nas, ludzi, bywa natomiast różnie. Bo żeby przyjąć ciężki los, trzeba właśnie odwagi, a ta jest jakże skromna, cicha i pokorna. Przyjmijmy jednak, że odwaga tym razem zdąży przed marazmem. Wtedy to, musimy przygotować się także i na to, że wraz z nią naszym nienawykłym oczom ukaże się prawdziwy ból, prawdziwy smutek, czysty i nieskażony. Ale uwaga! Tak właśnie dzieje się cud, bo obcowanie na poziomie prawdy z emocjami podobnego kalibru ma moc transformacji. Nie ma zmiłuj się po prostu.
Człowiek nagle odkrywa jakiś niepojęty wcześniej sens
I nagle całe jego życie układa się w najbardziej klarowną i oczywistą historię. Wtedy też człowiek uświadamia sobie, jak istotną częścią owej nagle oczywistej całości są owe historie smutne, zdarzenia przykre i w pierwszym odruchu niechciane. Bez nich nie byłoby życia, nie byłoby postępu. Nie moglibyśmy się rozwijać i przeć do przodu. Zamiast tego, tkwilibyśmy w jednym, znanym nam i od urodzenia niemalże praktykowanym wzorze. Mąż, który bije, bo zawsze bił, a i ojciec też miał ciężką rękę. Więc przemoc musi istnieć. Praca biurowa, która mózg nam rozmiękcza ale i tak nas nikt nie zatrudni gdzie indziej, a własny business to pomysł szalony. Więc gapię się w komputer i garb hoduję bo przecież nie jestem dobra dostatecznie by o siebie zawalczyć. Facet, który zdradza na prawo i lewo, traktuje mnie jak nie człowieka, ale cóż kiedy lepiej go mieć niż nie mieć. Książę z bajki i tak weźmie sobie królewnę, bo przecież nie mnie, dziewczynę z za dużym nosem.
Lepiej by było oczywiście, gdybyśmy potrafili uwalniać się z tych opresyjnych sytuacji bez potrzeby wstrząsających wydarzeń. Niestety najczęściej nie mamy tej siły, by wyrwać się z gęstej sieci, jaką plecie sytuacja tzw. znajoma. Bo chociaż dostarcza nam ona bólu, to jednak jest pewna i swojska po prostu. Na tym polega jej wątpliwy urok i niestety, ale także moc.
Jest jednak jeden sposób, na takie dictum niechciane
Owo przyjrzenie się swoim własnym, pokaleczonym emocjom na poziomie prawdy totalnej. Bardzo trudne jest to doświadczenie, bo wymaga konfrontacji z często nie do końca uświadomionymi i niejednokrotnie czarnymi aspektami nas samych. Wymaga też akceptacji tego co konfrontujemy i co dla niektórych może być wysiłkiem niewykonalnym. Na początku. Jeśli jednak nie czmychniemy od razu i damy sobie dodatkowy moment, okazać się może, że jednak się da, że można przyjąć i oswoić własny ból takim jakim on jest w swojej najbardziej autentycznej postaci. Nie przesadzę wcale, jeśli powiem, że jest to przeżycie z kategorii mistycznych. Transformuje nas w nowy byt.
W momencie takiego obcowania, człowiek spotyka sam siebie i widzi całą swoją prawdę, a wraz z nią cały ocean smutku tak przejmujący, że wręcz nie do zniesienia. Nie ma siły, aby człowiek po takim zajściu powrócił do sytuacji znajomej. Metaforycznie, przekroczył bowiem rzekę i stanął na drugim brzegu. Jeśli w takim momencie pozwoli sobie na serca otwarcie, zobaczy wówczas i zrozumie, że tamten świat, świat na drugim brzegu już nie jest jego światem. Że rola jaką miał odegrać została dopełniona, a Ty człowieku zrobiłeś kolejny krok. Krok do następnego rozdziału, w który wkraczasz niczym Alicja do Krainy Czarów. Gotowa na dalszy bieg wydarzeń ale i wolna od starych przekonań. Odnowiona i bezgranicznie wdzięczna. Za świat z tamtego brzegu i za nowe życie w Krainie Czarów. Oraz za serce, które teraz zna już spokój.
Praktykujmy zatem wdzięczność, bo to wibracja miłości, która jak miłość zmienia nasz świat. Postawmy wspomniany słój na komodzie i skrzętnie wypełniajmy go tym wszystkim, za co wdzięczni jesteśmy. I obserwujmy, co takiego dzieje się w naszym życiu, gdy tak ten słój wdzięcznością się wypełnia. Bo że dziać się będzie to nie ma dwóch zdań. Wesołych Świąt zatem i niech magia wdzięczności się zadzieje.