K. i S. Znają się od liceum. „Papużki – nierozłączki” – mówili o nich już wtedy rodzice i znajomi. Lata mijały, przyjaźń kwitła. Wspólna szkolna ława, wspólne wakacje pod namiotem, wspólne wieczory i pierwsza butelka wina tuż przed maturą. Właściwie S. zawsze w głębi uważała się za trochę lepszą, a na pewno ładniejszą i bardziej interesującą. I o to przecież chodzi, bo przy skromnej K. łatwiej błyszczeć i samopoczucie jest. Trochę z siły rozpędu, trochę na zasadzie przyzwyczajenia, trwały tak razem wiedząc o sobie wszystko i zwierzając się sobie z najgłębszych sekretów.
„Żaden facet nas nie rozdzieli” – mówiła S. do K. i umawiała się z chłopakami. Bywała zakochana, wtedy „znikała” z życia K. na kilka tygodni. Fizycznie znikała, bo emocjonalnie wciąż była obok. Dzwoniła, mówiła, jak spędza czas, jaki on jest fajny i jak w końcu okazuje się idiotą, niedojrzałym dupkiem, pomyłką i maminsynkiem.
K. to rozumiała, miłość w końcu jest najważniejsza i na samym początku w końcu każda para potrzebuje intymności. Sama nie miała dużego doświadczenia w miłości. Była kochliwa, ale nieśmiała. W chwilach zakochania S., K. spędzała czas sama albo chodziła do kina na węgierskie filmy. Kochała węgierskie filmy. W ogóle świetnie znała się na kinie i jeszcze na wielu innych rzeczach, o których istnieniu S. nie miała zielonego pojęcia.
Przyjaciółka rzadko kiedy przedstawiała jej obiekty swoich uczuć. „Nie wiadomo co z tego wyjdzie” – mawiała i dodawała „Ty się lepiej nie zakochuj, aż ci powiem, że warto”. Ale jakoś nie było warto. K. miała to nieszczęście, że podobali jej się glównie „kretyni”, jak mówiła jej przyjaciółka. (Bo S. zawsze służyła K. radami sercowymi. A polegało to głównie na tym, że analizowała każdą nową znajomość przyjaciółki, by na końcu wydać wyrok, że nie warto się angażować.) Zmanipulowana K. nie angażowała się więc mocniej i niekiedy długo leczyła w ciszy smutne serce. Przyjaciółka musiała mieć nosa, bo żaden z obiektów uczuć K. nie walczył ani o nią, ani o związek.
Raz jednak sprawy wymknęły się spod kontroli. K. zakochała „na poważnie” i do tego z najprawdziwszą wzajemnością. Związek kwitł, rozwijał się, owocował godzinami interesujących rozmów o kinie, o sztuce i o górach. Udanym seksem i poczuciem szczęścia.
Jej ukochany jednak niewiele mówił o uczuciach. To znaczy K. wiedziała, czuła, że ją kocha. Ale S. jakoś inaczej przedstawiała jej, jak powinien wyglądać związek.
Pełna wątpliwości K. oczywiście natychmiast zwierzyła się przyjaciółce. Ta, byłe pewna – nic z tego nie będzie, on nie jest dla ciebie, nie kocha cię, tylko gra tobą, żeby cię wykorzystać i zostawić. Zobacz, jak on cię traktuje? Nawet złamanego kwiatka nie przyniesie. Co to za spotkania w ogóle? Spacery? Jakby myślał o tobie poważnie, mówiłby o jakiejś dalszej przyszłości. Zaproponowałw spólne mieszkanie. W ogóle to on jest „jakiś dziwny” i za mło mówi.
„Natychmiast rzucić” – zarządziła S. pewnego dnia. Więc K. rzuciła. Cierpiała długo, ale miała wsparcie w przyjaciółce. Wspólne wino, wypad za miasto, włoska pizza…
Trzy miesiące później K. szła na zajęcia fitness w innej dzielnicy, pierwszy raz. Pomyślała, że pora zacząć wprowadzić do życia zmiany, zadecydowała o tym sama. Zresztą K. była akurat zakochana i to chyba bardzo, nie odzywała się za wiele. Więc K. zetnie modniej włosy, pójdzie na zajęcia z wizażu, zacznie w końcu ćwiczyć. Musi postawić w końcu na siebie, obudzić w sobie więcej kobiecości.
Zobaczyła ich w parku naprzeciwko klubu, w którym jej instruktorka prowadziła zajecia. Objęci, zakochani. Jej przyjaciółka i były chłopak K. Uśmiechnięci, zakochani, całowali się bardzo nie po przyjacielsku na ławeczce pod pomnikiem lotnika.
Dzisiaj K. myśli, że S. właściwie miała rację. No bo co to za facet, który najpierw spotyka się z jedną, a potem jej przyjaciółką? S. nie jest zła, K. by tak w życiu o niej nie powiedziała. Zakochała się, tyle. Ale telefonu już więcej od niej nie odbierze, mimo, że przyjaciółka dzwoni i dzwoni. Wczoraj wysłała tylko jednego SMS-a, z wyjaśnieniem: „Wybacz, nie mogę patrzeć, jak spotykasz się z tym kretynem. Boli mnie serce ze strachu, że zmarnujesz sobie życie. Pa.”