Najpierw poznajesz JEGO: swój „prawie-ideał”, na widok którego pewnego lata zmiękły ci kolana. Na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka wydaje się podejrzanie cudowny. Przynosi kwiaty i czekoladki, zakochujesz się, jest pięknie, zaczynacie snuć plany. Sielanka jak z filmu. Aż któregoś dnia pada zdanie: „ A może chciałabyś poznać moją rodzinę?” i kolana miękną ci po raz drugi. To na poważnie, na serio jest.
Nadchodzi moment, w którym stajesz oko w oko (a raczej oko w 10 par oczu) z krewnymi i znajomymi Królika. Jeżeli JEGO rodzina przypomina ogromną włoską familię masz dwa wyjścia: do końca życia (lub związku) próbować zachować swoją tożsamość, albo dać się wchłonąć i porwać przez sam środek tego cyklonu.
Pierwsze koty za płoty
Okazja zdarza się niebawem. 101- wsze rodziny dziadka, seniora rodu. Tego, o którym słyszałaś setki opowieści. Szukasz więc prezentów „90+” i przeglądasz swoją garderobę.
– Po prostu załóż to, co masz najlepszego – podpowiada ci mądra i doświadczona w tej kwestii przyjaciółka, a ty nierozsądnie wybierasz zaledwie elegancką wygodę. Jeszcze nie przemawia do ciebie jej komentarz, że „to będzie na 100% stado hien”. Żałujesz już w progu. Gwar, krzyki i wybuchy śmiechu, które słyszałaś jeszcze stojąc na wycieraczce cichną nieco i co drugi krewny biegnie się przywitać. Twój ukochany wpada w wir namiętnych pocałunków cioć i babć (naprawdę jest ich aż tyle?!) rzucających ci ciekawskie spojrzenia niczym tabliczki z punktacją od 0 do 10. Czujesz, że gdybyś wybrała bluzkę z dekoltem choć w połowie tak głębokim jak ten ciotki ze złotym krzyżykiem między piersiami, zdecydowanie podniosłoby to twoją samoocenę. Przynajmniej na mocną czwórkę.
Pierwsze uprzejmości (czy oni wszyscy muszą się całować, nie wystarczy uścisk dłoni?!) zostały wymienione, krążysz wokół bufetu w poszukiwaniu kieliszka wina. STOP! – zapala ci się czerwone światełko. Lepiej nie dawać powodu do plotek. Wybierasz szklankę zimnej wody i za chwilę wraca ci pewność siebie. No, przynajmniej jakieś namiastki. Uśmiechnięta, udająca rozluźnioną prowadzisz uprzejmą konwersację, poznajesz kolejnych członków rodziny. „Dziadka nie denerwuj, dziadek jest przygłuchy, ciotki – tej grubej w okularach – nie pytaj o pierwszego męża (nawet by ci to do głowy nie przyszło!)” – przypominasz sobie gorączkowo instrukcje.
Twoja pamięć postanawia jednak akurat tego dnia spłatać ci figla. Grubą ciotkę w okularach zagadujesz o wiszący na ścianie portret pewnego przystojniaka z mundurze wojskowym. Los sprawia, że to ów rzeczony „pierwszy mąż”. Wspomnienia z 1944 wracają, ciotka zalewa się łzami, przygłuchy dziadek denerwuje się tak, że zaczyna rytmicznie stukać laską o podłogę. Matka twojego W. przybiega natychmiast, wydając dźwięki takie jak syrena alarmowa. „Tatusiu, nie w parkiet, dziurę tatuś zrobi, jak na górze, w sypialni” – pada z jej czerwonych, umalowanych ust.
Już do końca imprezy czujesz na sobie ciekawskie lub krytyczne, a czasem nawet rozbawione spojrzenia. Ta jedna jedyna, co patrzy życzliwie, to żona brata twojego ukochanego. Ona cię rozumie. Ona też nie jest „stąd”.
Do domu wracasz ze spuchniętą od bólu głową. Następnego dnia zostajesz w łóżku do południa i ratujesz się ziółkami, jak po niezapomnianej nocy sylwestrowej.
M jak… matka
We włoskiej rodzinie najważniejsza. W tej, typowo polskiej, również. Skoro już się znacie, któregoś dnia odbierasz od niej telefon („Kochanie, mama chciała do ciebie zadzwonić, prawda, jak miło, podałem jej numer”) z propozycją nie do odrzucenia. Takie rodzinne „babskie” spotkanie. Będzie tylko ona i kilka dziewczyn z rodziny. Kiedy się zjawiasz na miejscu, okazuje się, ze te kilka dziewczyn to także dwie siostry twojego faceta, trzy całkiem młode kuzynki i gruba ciotka w okularach (teoretycznie już ci wybaczyła niewybaczalne „faux-pas” z portretem, , ale dystans zostanie już na zawsze. Jest miło, rozmawiacie sobie. Głównie o NIM. O TWOIM mężczyźnie.
Przychodzi pora na rodzinny album. A w albumie mnóstwo JEJ (tej ostatniej „byłej”) zdjęć. „Taka ładna, fajna była, myślałam, że się z nią ożeni. Pytałam go nawet, dlaczego się jeszcze nie oświadczył” – pada nie raz, ale chyba ze trzy razy. „O tu byli razem na wakacjach, ze trzy lata temu” – mama pod nos prawie podsuwa ci zdjęcie objętej i uśmiechniętej pary. – Nie przejmuj się, ciebie też wkleimy – słyszysz pokrzepiające słowa jednej z sióstr W. i od razu ci lepiej. Musiałaś chyba zrobić jakąś bardzo wymowną minę. Szybko opanowujesz emocje i znów robisz „pokerową twarz”.
Wpada ci do głowy, że to może jakiś dziwny test na wytrzymałość. Tym razem dajesz się namówić na kieliszek czerwonego i postanawiasz podjąć wyzwanie. Atmosfera rozluźnia się na chwilę przy zdjęciach z dzieciństwa. Mama rozczula się do łez nad fotografiami synka w pieluszce, bez pieluszki, nago w piasku i w przebraniu Batmana na balu maskowym w przedszkolu. – Dbaj o to moje oczko w głowie – tyle słyszysz. W domyśle pobrzmiewa jeszcze: „ bo jak nie, to cię znajdę, włosy powyrywam i żywcem przerobię na bigos”.
Jest tylko jedno „ale”. Cokolwiek zrobisz, nigdy nie zadbasz o W. tak jak ona. Przez następne lata tego związku, będzie ci to udowadniała na każdym kroku, nawet nieświadomie i nawet wtedy, gdy (na tyle, na ile potrafi) zaufa ci i okaże dowody jakiejś „można powiedzieć” życzliwości.
U nas to się robi inaczej
Słyszysz to od samego początku. „U nas rodzina jest na pierwszym miejscu”. Z resztą ten podział na „u nas” i „u ciebie” jest szalenie deprymujący. Czujesz już, że może być dobrze, że uda się wypracować jakiś zdrowy kompromis, a potem dzieje się coś, co przypomina ci, że dla nich zawsze będziesz „obca”.
Na TĘ rodzinę możesz liczyć. Nawet wtedy, kiedy nie chcesz. Rodzina ci pomoże rozwiązać problemy, o których nie wiedziałaś, że istnieją. Znajdą wszystkie dziury w całym i zaszyją je własnoręcznie.
Święta spędzacie tak, jak to się „u nich robiło od zawsze”. Jeśli spróbujesz nieśmiało zaproponować zmiany, zostaniesz uprzejmie i z sympatią wysłuchana, a potem po prostu przydzieli ci się zadanie („ciasto zrób, jak umiesz”). Masz problem z dopasowaniem? Chcesz wyjechać na święta? Nie żartuj. U nas nigdy się tak nie robiło. W święta TRZEBA być razem. Na prezenty urodzinowe zrzucacie się razem, nie wyłamuj się z jakimiś oryginalnymi pomysłami.
W (waszą) rocznicę ślubu wpadną kupą i niezapowiedziani (lub zapowiedziani pół godziny przed faktem) nie bacząc, że to WASZE, a nie ICH święto. Wszelkie WASZE życiowe decyzje (ślub, kupno domu, zmiana miejsca zamieszkania, wybór szpitala położniczego) zostaną omówione w szerokim, rodzinnym gronie i choć usłyszysz „rób jak uważasz” (wiadomo, że tylko mieszasz W. w głowie), nawet nie próbuj robić tak, jak uważasz.
Ile osób w tej ogromnej rodzinie tylu ekspertów od wychowania. I tylu gości na porodówce. Bo już kilka godzin po porodzie możesz liczyć na wizytę. Przeczuwasz to, do torby do szpitala podświadomie pakujesz korektor pod oczy i byle jaki tusz od rzęs. Podczas gdy oni bez skrępowania cykają fotki TWOJEMU dziecku (właściwie to dziecko W., więc należy już do FAMILII), ty zmęczona i półprzytomna czekasz aż się domyślą, że tak intymne chwile chciałabyś teraz dzielić jedynie ze swoim mężem. Nie domyślą się. U nich przecież jest inaczej. Wysłuchujesz więc wspomnień okołoporodowych swojej teściowej, ciotek i kuzynek, dowiadujesz się, że DZIECKO jest oczywiście podobne do NIEGO, a w ogóle to ma nos dziadka, a gesty (noworodek!) babci. Przez następne lata słyszysz to tyle razy, że zastanawiasz się czy w ogóle miałaś jakiś udział w stworzeniu tego potomka.
Ale o co ci chodzi?
Spytacie gdzie w tym wszystkim facet. Powiecie, że z niego trąba, że nie umie powiedzieć STOP i powstrzymać zapędów mamusi, cioci i reszty rodziny. Ale bądźmy sprawiedliwi. Po pierwsze, jemu też łatwo nie jest. On dopiero uczy się innych relacji rodzinnych niż te, w których funkcjonował przez 20, 30 lat swojego życia. Nie stawał do tej pory przed tak istotnymi dylematami jak „pierwszy i drugi dzień świąt z całą rodziną, czy tylko pierwszy, a potem wyjazd”.
Po drugie, mężczyźni w przeważającej większości są mało domyślni. Drugą, uprzykrzającą nam życie cechą jest ich konformizm, czyli dążenie do „świętego spokoju”. Jeśli więc próbujesz ukochanemu (może już mężowi, jeśli sprawy zaszły na tyle daleko) robić wyrzuty z powodu zachowania członków jego rodziny, z dużym prawdopodobieństwem będzie się próbował od rozwiązania tego problemu wykpić. No bo o co właściwie ci chodzi? Przecież ONI chcą dobrze…
Życie pisze różne scenariusze. Na trzy moje koleżanki, które związały się z JEGO WIELKĄ RODZINĄ każda wybrała inne rozwiązanie. Pierwsza, po spowodowanym rodzinnymi ingerencjami kryzysie, wyjechała za granicę. Mąż pojechał za nią. Są szczęśliwi, rodzinę oglądają via Skype, a do Polski wracają na święta. Druga dusi się i tłumi w sobie narastającą frustrację, ale stale próbuje się dostosować, być „jak oni”. Trzecia zaś, od początku dała wszystkim do rozmienia, że dopasowywać się nie zamierza. I może jej nie kochają, ale na pewno liczą się z jej zdaniem.
Jeśli JEGO rodzina przypomina tę, opisaną powyżej, nie martw się. Pierwsze 5 lat jest najgorsze. Przez następne 5 zaczynasz nabierać odwagi, a po 15 latach jesteś w stanie powiedzieć: ”Dajcie mi wszyscy święty spokój. Będzie tak, jak ja chcę.” A wtedy usłyszysz zdziwione: „Przecież nie mówiłaś, że ci nie pasuje…”.