Świat zawsze i dla wszystkich, jednakowo staje w miejscu, choć na chwilę, kiedy obca z reguły osoba mówi nam: „ma pani raka”.
Rozpędzona ziemia, kręcąca się niestrudzenie dookoła własnej osi i nadająca rytm także naszemu życiu, staje nagle w miejscu jak wryta. To jest ten moment, w którym w głowie pojawia się na ułamek sekundy totalna pustka po to tylko, by w chwilę potem zamienić nasz mózg w komorę szczelnie wypełnioną strachem. Jakakolwiek odtąd myśl nie zrodzi się w naszej głowie, jest ona niczym innym jak tylko jedną z wielu twarzy, które nosi ludzki strach. Wraz z nim, który króluje w naszych emocjach, na poziomie fizycznym zalewa nas bulgocząca fala nasączona hormonem stresu, w rezultacie czego przyjmujemy najbardziej pierwotną z postaw: walcz albo bierz nogi za pas.
Niestety, panika jaka nas w takim momencie ogarnia, to nie dzika zwierzyna, która choćby i najbardziej bestialska z bestii, ale przynajmniej egzystuje w świecie od nas odseparowanym, czyli zewnętrznym. Ten strach dla odmiany jest w nas, w samym naszym środeczku, w głowie, której nie możemy zdjąć, zniszczyć, wyrzucić do śmieci. A to tylko pogarsza całą sytuację, bo nie dość, że rak to jeszcze ta przerażająca zdrada. Zdrada, której same na sobie się dopuściłyśmy. Bo tak się czujemy. Zdradzone, sponiewierane, wykiwane przez własne ciało, przez własne komórki, przez nas same. I nawet nie możemy dać sobie w twarz, tak by miało to jakiś sens i przyniosło, choć minimalną ulgę. Zamykamy się, więc w sobie, zwijamy w przerażony kłębuszek i bezradne, wystraszone, z twarzą ukrytą w dłoniach, odpływamy w mentalną bezsilność. Tak nas zastaje i zaczyna trawić strach.
Każda z nas ma taki moment. Diagnozy: rak piersi, nie da się, bowiem przyjąć inaczej. Nasza reakcja na nią jest częścią naszego oprogramowania. Żyjemy przecież w świecie, który wykreował raka w pewien określony sposób. Rak ma wizerunek, image, a tenże, zbudowany został na strachu. Czarny PR zrobił z raka złowieszczego celebrytę. Rak to czarny charakter, przybysz z Królestwa Śmierci. Nic, więc dziwnego, że naturalną naszą reakcją na diagnozę jest panika. Przez lata z różnych źródeł słyszałyśmy, czym jest rak, więc teraz to my doskonale wiemy, co diagnoza rakowa oznacza. Mechanizm jest zadziwiająco prosty. Kod, który mamy w głowie działa bowiem bezbłędnie. Zawsze i u wszystkich włącza się w tej dokładnie sekundzie, w której mówią nam: ma pani raka. Bam. I już jest.
Na poziomie intelektualnym, oczywiście jesteśmy w stanie ogarnąć całą tą sytuację. Rozumiemy bowiem, że nie jesteśmy nieśmiertelne. Tego, co jak co, ale nikt nam nigdy wmówić nie próbował. Wiemy, bo tak nas nauczyli, że śmierć jest częścią życia, a nasze ciała, jak wszystko, co żyje, podlegają starzeniu, zaczynają się wypaczać, psuć, chorować po prostu. Tak oto człowiek zmierza ku swemu końcowi i czyni to od dnia swoich narodzin. Życie takie już jest po prostu. Wiemy to, rozumiemy, ale dziwnym jakimś trafem, gdy zdarza nam się rakowa diagnoza, zrozumienie jak skowronek, ulatuje w przestworza. Bam! Intelekt ulatnia się jak kamfora, a my wpadamy w wielką bańkę strachu.
Celowo tak się tutaj rozpisuję na ten temat. Celowo próbuję mówić obrazkami, aby koncept, który chcę tu przekazać stał się oczywisty. Uświadomienie sobie bowiem, w jaki schemat wpadamy w chwili, w której dostajemy diagnozę jest pierwszym drogowskazem na drodze, na której znalazłyśmy się za sprawą dwóch słów: rak piersi. Wiedza, o tym, że jesteśmy nie tylko w szponach raka, ale i w społecznie ukartowanej pułapce rakowego strachu, daje nam tą przewagę, że oto przynajmniej w tej drugiej kwestii możemy podjąć decyzję i to zaraz na samym wstępie choroby. Możemy otrząsnąć się z pierwszego szoku i w pełni świadomie zdecydować, że przeżyjemy tego raka w inny sposób, może nie wiemy jeszcze, w jaki, ale przynajmniej wyzbyty z narzuconego nam odgórnie strachu. Przeżyjemy go na własnych warunkach i bez tej zaczernionej wizji, która naprawdę niczego w tę chorobę nie wnosi, poza mentalnym sparaliżowaniem pacjentki. Czarny wizerunek raka to najgorsza sprawa, na jaką wystawia się chorą kobietę, bo to właśnie za jego sprawą wchodzimy w chorobę osłabione na dzień dobry. Na tyłach głowy kołacze się nam jakaś koszmarna wizja, w której tworzeniu nie miałyśmy żadnego udziału, ale pomimo tego pozbyć się nijak jej nie możemy. Jest to wizja, która przejmuje kontrolę nad naszym życiem, która stawia nas pod murem, która krzyczy do nas drukowanymi literami, przemawia do nas całymi sekwencjami obrazów. A przy tym ciągle jest to obca wizja. Cudza. Spreparowana przez jakiś społeczny i medyczny element, choć zarazem wyposażona w siłę rażenia, która kładzie nas na łopatki.
Nie. Oczywiście, że nie próbuję tutaj wmawiać ludziom, że rak piersi to pestka. Sama tam przecież byłam i wiem, że tak nie jest. Żałuję jednak bardzo, że nikt mi nie powiedział zaraz jak tylko zaczęłam chorować, że strach to nie jest żaden na raka sposób. Że nie powinnam tracić energii na strach, na banie się, na przerażenie, na myśli o śmierci, bólu, niepowodzeniu leczenia. To wszytko było mi absolutne niepotrzebne. Problem, z jakim przychodzi nam się zmierzyć przy takiej diagnozie, a więc sama choroba i jej leczenie, jest już wystarczająco ciężkim orzechem do zgryzienia. Po co więc jeszcze wzmacniać ją negatywnym podejściem i myślami, które zaciskają nam emocjonalną obrożę na szyi. Tym bardziej, że te myśli, to nawet nasze za bardzo nie są. Zostały nam zaszczepione. Wywodzą się ze schematu funkcjonującego w naszym społeczeństwie. Słyszymy: rak jak strach ma wielkie oczy, a więc rak to strach – myślimy. Taki przekaz przyczepia się do diagnozy rakowej i rzuca się tym w pacjentkę jak jakimś surowym mięsem. Jak bardzo jest to nie fair wiedzą tylko te kobiety, które diagnozę swoją dostały. One bowiem wiedzą, że strach, to najgorsza część tej choroby. Niejednokrotnie tak silna, że silniejsza od samego raka.
Cóż… o strachu jeszcze pisać będziemy nie raz, bo to niezwykle ważny jest aspekt rakowej choroby. Ten wpis miał za zadanie zaledwie poruszyć ten temat, zwrócić uwagę na to, co z reguły umyka całkowicie naszej świadomości. Jest dotknięciem czubka lodowej góry strachu, na którą wspinamy się niejako z automatu. Uświadomiony jednak, staje się w pewnym sensie oswajalny. A stąd już jest bliżej do tego by warstewka po warstewce, obedrzeć raka ze strachu. Wtedy też, cała ta energia, cała drzemiąca w nas moc, będzie mogła zostać skierowana tam, gdzie naprawdę jest niezbędna. Na raka piersi i związaną z nim terapię. Ale po kolei…
Amazonka w Dżungli to portal dla kobiet i o kobietach, w których życiu pojawił się RAK. To miejsce, w którym piszemy o tym jak przeżyć raka i nie zwariować; co zrobić by życie pomimo choroby nie straciło na jakości; jak odzyskać grunt, który utraciłyśmy z powodu jednej, obezwładniającej diagnozy. To portal, w którym odkodowujemy raka, odzieramy go z czarnego PR’u i uczymy jak budować w sobie moc.
Odwiedź Amazonkę w Dżungli na blogu oraz na Facebooku.