Jeszcze do niedawna wybieraliśmy miejsca odpoczynku według naszych (czyt. moich i Pana Męża) upodobań. Nie braliśmy pod uwagę dzieci, ponieważ było im po prostu wszystko jedno – ważne, że przytulone, nakarmione i przewinięte. Starszy syn nam wyrósł i priorytety mocno się zmieniły.
Wprawdzie nie uważamy dzieci za kule u nogi, ale wyprawa na hamburgera o 21:00 nie przychodzi nam teraz z taką łatwością, jak w epoce przed narodzinami pierwszego syna.
Już na ostatni zimowy wyjazd wybraliśmy ośrodek z kompleksem basenów oferujący przede wszystkim atrakcje dla 2-letniego malucha. Przy okazji było SPA? Na taki efekt uboczny mogłam się zgodzić… Staramy się naszemu starszemu synowi (młodszy jest na etapie: przytulony, nakarmiony, przewinięty) pokazać, gdzie mieszkamy. Objeżdżamy więc lokalne (zachodnia Polska) atrakcje, poznajemy smaki w restauracjach, odwiedzamy miejsca, w których dziecko choć przez chwilę może zawiesić wzrok na czymś, czego jeszcze nie widziało. Za chwilę zalegniemy na pobliskiej miejskiej plaży i jedynie czołgiem będzie można nas stamtąd wyciągnąć. Pogoda jednak płata figle i trzeba nadal szukać atrakcji na spędzanie większej ilości wolnego czasu poza kąpieliskami.
Operacja, którą niedawno przeszedł Pan Mąż, sprawiła, że na kolejne tygodnie musimy odpuścić sobie baseny, dlatego szukamy innych lokalizacji, gdzie dziecię nasze może się zmęczyć na tyle, żeby zasnąć w drodze powrotnej. Niestety zazwyczaj jest tak, że obiekty, które dla syna są rajem na ziemi, my postrzegamy jako siedzibę szatana. Dziś odwiedziliśmy miejsce, o którym tak myślałam, kiedy sprawdzałam cennik. Lubię się dziwić, lubię się też pozytywnie rozczarować.
Kraina zabaw… na pierwszej dmuchanej atrakcji omal nie zmiażdżyłam własnego syna swoim cielskiem. Na szczęście później było już tylko lepiej. Już na wstępie zaznaczę, że polecam i będę polecać ten wyjątkowy plac zabaw wszystkim rodzicom – bez względu na wiek dzieci.
Nie wiem, czy w okolicy jest inna taka sala zabaw. Ja nie słyszałam o istnieniu takowej. Spodobała mi się koncepcja otwartych namiotów. Dzieci mogą biegać w skarpetkach lub na boso niemal po całym obiekcie pod dachem, a kiedy już poznają wszystkie atrakcje wewnątrz namiotów, czeka na nie niemało wabików na zewnątrz. Nasz dwulatek był zachwycony. Mimo upału, także dorośli nie byli skazani na niebyt. Otwarte boczne ściany, możliwość wyjścia „pod chmurkę”, całkiem atrakcyjna oferta gastronomiczna (zjedliśmy nawet obiad) i, co dla nas było dziś bardzo ważne, możliwość płacenia kartą.
Wybraliśmy się na wycieczkę po drugim śniadaniu i to nas prawdopodobnie uratowało. Kiedy wychodziliśmy (godzina 16:00 – 17:00), na parkingu nie było wolnego miejsca, a w wejściu do parku mijały nas tłumy.
Park znajduje się w województwie wielkopolskim. Ze Świebodzina, gdzie mieszkamy, trzeba poświęcić około 50 minut na dojazd. Koszt pobytu nie przeraża. Za jednorazową opłatę mogliśmy się bawić przez cały dzień. Nasze starsze dziecię było zachwycone. Nie do końca mógł uwierzyć, że wszystkie jeździki, autka, huśtawki, dmuchane zamki, baseny z kulkami, zjeżdżalnie są dostępne bez zbędnych kolejek. Puściliśmy smycz nieco luźniej niż zwykle, żeby zobaczyć, jak sobie poradzi ta nasza pociecha w starciu z zupełnie obcymi, często starszymi dziećmi. Dzikich tłumów nie było, więc i o obserwacje łatwiej.
Wychodziłam naprawdę zadowolona. Odpoczęłam, nie musiałam się zbędnie napocić. Doceniam podział stref na te dla dzieci starszych i maluszków (połączona z gastronomią, więc podczas obiadu można spokojnie obserwować, co robią dzieci), daję wielki plus za cały plac zabaw na zewnątrz. Nie wiem, jak o przetrwanie walczyły dzieci po południu. Na pewno odwiedzających było więcej, ale też rodzice muszą się liczyć z tym, że „po obiedzie” niemal wszędzie jest ciaśniej.
Opisaną krainę zabaw poleciła na jednej z facebookowej grup dla mam, mieszkanka Zielonej Góry. „Wygooglałam” sobie, sprawdziłam, co i jak i nie żałuję. To była wyprawa, którą na pewno będziemy chcieli powtórzyć.
Nie odwiedziliśmy strefy z grami 3D i go-kartami. Pewnie kolejny raz już się nie uda. Dziś atrakcji było wystarczająco dużo, a i upał potęgował zmęczenie.
Czy dostrzegłam minusy? Jasne (zawsze dostrzegam…), ale pojechaliśmy się bawić, a nie szukać dziury w całym. Od właścicieli obiektu wymagałabym jedynie większego nacisku na czystość w toaletach (choć bywałam w znacznie bardziej odrzucających toaletach – choćby w niektórych restauracjach), nie wiem, czy jest przewijak dla niemowląt, ponieważ nie musieliśmy korzystać. Nie mogę też zrozumieć, dlaczego mała cola i woda muszą łącznie kosztować 7 zł, ale ja generalnie jestem za bezpłatnym dostępem do wody pitnej wszędzie i zawsze (mało przedsiębiorcze podejście, wiem). Więcej uwag miałabym do odwiedzających, konkretnie do rodziców: nie pozwalajcie swoim pociechom psuć zabawek, zwłaszcza jeśli nie są to zabawki waszych dzieci i nie wy za nie zapłaciliście – dzięki temu przy kolejnej wizycie wasze dziecko znowu będzie mogło z nich korzystać; uczcie dzieci, że wodę należy spuścić przed wyjściem z toalety, deskę wytrzeć (aj, przepraszam, dorośli też tego nie robią, więc dzieci uznają to za normę); tłumaczcie dzieciom, że kolejka to nie jest walka o przetrwanie, a oczekiwanie na odpowiedni moment do skorzystania z atrakcji; uczcie pomagać młodszym i słabszym, a przynajmniej zwracać na takie osoby uwagę, żeby obeszło się bez interwencji lekarza i rękoczynów co bardziej krewkich tatusiów.
Nikt mi za ten artykuł nie zapłacił. Napisałam, co widziałam. Teraz powinnam napisać, o czym była mowa. Odwiedziliśmy dziś Krainę Zabaw Bogilu w Wiosce koło Nowego Tomyśla w województwie wielkopolskim. Polecamy i może do zobaczenia na huśtawce następnym razem…
Chętnie poznam miejsca w zachodniej Polsce, które wy odwiedzacie z dziećmi.