Niedziela, słoneczny dzień, ojciec z trzylatkiem wychodzą z kościoła. Tata trzyma dziecko za ucho i wykręca je mocno, za karę. Ma swoje powody: dziecko uciekało mu podczas mszy. Do mężczyzny podchodzi kobieta, mówi spokojnie, ale stanowczo: „Proszę pana, tak nie wolno, to potwornie boli.” Tata nie mówi nic, po chwili pojawiają się dziadkowie chłopca i biorą go na spacer. Ojciec oddycha głośno, wraca do kościoła na spotkanie komunijne starszego dziecka. Trzylatek ufnie chwyta za rękę babcię. Jest już spokojny.
Szarpanie, popychanie, krzyki, klapsy… Każdego dnia jesteśmy wobec naszych dzieci agresywni. Przelewamy na nie nasze frustracje, traktując jak katalizatory emocji. Dzieci są „wygodne” – nie mogą się obronić, nic nikomu nie powiedzą (nie wystąpią przeciw nam, bo jesteśmy dla nich najważniejsi, mimo wszystko) i można im wmówić, że są odpowiedzialne za nasze emocje. To okropnie smutne, to okrutne. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak nasza nieporadność wpłynie na życie tych osób, które kształtują się pod naszą opieką? Czy rozumiemy, że przekazujemy im błędną definicję miłości i troski o bliską osobę?
Jasne, że czasem puszczają nam nerwy. Widzę często zmęczone matki pchające wózki z niemowlęciem i prowadzące za rękę krzyczące przedszkolaki i zbuntowane, starsze dzieci. Słyszę rozmowy pełne agresji i braku szacunku. Uwagi, komentarze, zaczynające się od słów: „Ile razy jeszcze mam ci powtarzać…”, a kończące się stwierdzeniem „Jesteś… (niegrzeczny, okropny, beznadziejny, głupi).
Widzę ojców, którzy podczas spacerów krzyczą na swoje dzieci, bo: zepsuł się rowerek, bo dziecko spadło z rowerka, bo upuściło lody, po które on stał w kolejce całe dziesięć minut, bo dziecko jest śpiące i płacze, bo chciałoby się iść powspinać na placu zabaw, a on zaplanował coś innego, a córka się z tego nie cieszy tak, jak powinna, bo „znowu jest jakiś problem”.
Agresywni rodzice nie rozumieją, że dziecko potrzebuje czasu, cierpliwości, zrozumienia dla jego potrzeb i tego, żeby je wysłuchać. Nie pojmują, że to, co dasz, to i z powrotem dostaniesz. Wydaje im się, że dyscyplina i fizyczny bądź emocjonalny ból to klucz do wychowania, bo wychowanie dziecka to dla nich umiejętność sprawienia, by było posłuszne i dało im „święty spokój”. Nie, to nie jest zbyt surowa ocena.
Przedszkole mojego syna, kilka minut po ósmej. Zdenerwowana mama prowadzi bardzo zaspanego czterolatka na zajęcia. Właściwie nie prowadzi, tylko popycha mocno przed siebie. Za każdym razem, gdy dotyka ramienia syna, przelewa na niego całe napięcie, całą złość.
Tego dnia, po południu, gdy będzie odbierała dziecko do domu, wychowawczyni zwróci jej uwagę: „Franek znów dziś bił kolegów, kiedy tylko coś mu nie odpowiadało. Proszę zwrócić na to uwagę”. Zdziwiona wzruszy ramionami: „Naprawdę nie wiem, skąd u niego ta agresja. W domu trzymamy go krótko”…
Zanim kolejny raz szarpniesz, popchniesz, obrazisz swoje dziecko, zatrzymaj się, weź głęboki oddech. Pomyśl.