Odeszłam. To nie było trudne. Spakowałam tę małą walizkę, kota i zostawiłam list. Trochę jak w filmie albo w książce, w której główna bohaterka postanawia nagle zmienić swoje życie, bo orientuje się, że nie jest szczęśliwa. Ja przez chwilę też byłam tą bohaterką „Sorry, Kochanie, ale muszę postawić na siebie, odkryć czym jest prawdziwa miłość”. Inaczej przegram życie, spędzę je u boku kogoś, kto nie potrafi zatańczyć w deszczu by udowodnić mi swoje uczucie. Czy ty mnie w ogóle kochasz? Nie przynosisz mi już pomarańczy obranych małym nożykiem z plastikową, kolorową końcówką. Nie dzwonisz tak, jak kiedyś, z pracy po to tylko, żeby zapytać, jak mi mija dzień i jak sobie radzę, bo rano wyglądałam blado. Z całej twojej miłości została tylko kawa do łóżka i pudełka czekoladek, które raz na jakiś czas ukrywasz w różnych częściach mieszkania, żebym je odkryła przez przypadek. Żebym się uśmiechnęła.
Czy z tego może być szczęście? Pomyślałam, że nie. Ogarnął mnie lęk, okropny, paraliżujący. Że to już wszystko ta miłość? A gdzie w tym wszystkim ja? Czy to naprawdę musi być aż tak zwyczajne? Jesteś taki codzienny, taki zwykły, taki…prosty? Wspólne śniadanie, buziak w czoło, przed wyjściem do biura. Po południu telefon: „co kupić, na co masz dziś ochotę?”. I czasem kilka słów o tym, jak to będzie, gdy pojawi się dziecko. Czy ja w ogóle mówiłam, że chciałam mieć dziecko?
Miałeś prosty przepis na miłość, ale ja lubię komplikacje, więc uciekłam. Dałeś mi pewność i bezpieczeństwo, ale ja lubię szaleństwo i ryzyko, więc uciekłam. Dałeś wieczorne spotkania z przyjaciółmi i sam byłeś mi przyjacielem, a ja lubię bywać sama, więc uciekłam. Poprosiłeś mnie o rękę, a ja uciekłam. Planowałam to od dawna, co wieczór kładąc się z tobą do łóżka. Chciałam wiedzieć, jak jest tam, gdzie cię nie ma. Wydawało mi się, że pięć lat, które spędziliśmy razem, to za dużo.
Dokąd poszłam? Wynajęłam małe mieszkanie, kilka przystanków od naszego adresu. Widzisz, kiedy odchodziłam, nie miałam zamiaru wracać, a jednak zostawiłam sobie tę furtkę. Co robiłam? Nie odbierałam twoich telefonów. Po co? List miał wystarczyć, żebyś zrozumiał. Czego tu nie rozumieć? Duszę się tą normalnością, tą pewnością, że zawsze już będzie tak samo. Chcę czegoś więcej, chcę mocniej czuć. Chcę zacząć wszystko od nowa. Być sama, znów wsłuchać się w siebie.
Czy kogoś poznałam? Tak. Miałam namiętność i szaleństwo, ale kiedy poczułam, że kocham, nie miałam pewności. Miałam miłość pełną komplikacji. I samotność. Aż nadto samotności. Nadto łez. Odszedł, rzucając tajemniczo, że może kiedyś wróci. A może nie. Bo przecież jak kogoś kochasz, to dajesz mu wolność.
Wiele się dziś zmieniło. Wszystko. Obudziłam się pewnego dnia, pełna tej mojej wolności od ciebie, z bolącym, druzgocącą świadomością jak bardzo mi ciebie brakuje. Jak bardzo tęsknię do twojej nie-miłości, nie-kochania. Gestu, jakim odgarniasz mi włosy. Dwóch łyżeczek cukru do kawy, którą przygotowywałeś mi co rano.
Cichego zapewnienia, że cokolwiek się stanie, ty będziesz. Czy to jeszcze w ogóle możliwe?Proszę, czy mogę wrócić? Wiem, że złamałam ci serce. Wiem, że długo się po mnie „leczyłeś”. Że to był cios, którego się nie spodziewałeś, mimo, że od dawna się od ciebie odsuwałam, jak dziki kot. Ale ty nie znasz gier, podtekstów, nie umiesz czytać między wierszami. Widzisz, nawet tego, co zrobiłam, nie umiem ci wytłumaczyć.
Nie spotkam już nigdy nikogo takiego jak ty. Ani takiej miłości – szczerej, prosto z serca. Modlę się każdego dnia, byś wciąż mnie kochał i ciągle nie mam odwagi wybrać twojego numeru. Błagam, kochaj mnie jeszcze. Chcę naprawić swój błąd.