Najgłośniejsza argumentacja, to ta na temat zdrowia, urodzonego dziecka. Późniejsze macierzyństwo, niesie za sobą duże ryzyko chorób i upośledzeń. I to głównie przez ten fakt, kobiety często rezygnują już w pewnym wieku z zachodzenia w ciążę. Ale czy to jedyny powód, przez który wiele z nas, zaprzepaszcza marzenia o byciu mamą? Joanna, twierdzi, że urodziła, bo czuła presję rodziny. Kocha swoją córeczkę, stara się jej dać jak najwięcej, ale wie, że już nie ma tych 20 lat, kiedy na świat przychodzili jej synowie. Odczuwa to, na każdym kroku. – Nie planowaliśmy z mężem jeszcze jednego dziecka, mieliśmy już dwóch prawie dorosłych synów, dobrą pracę i poczucie coraz większej niezależności. Na 41-wsze urodziny okazało się, że los podarował mi jeszcze jeden prezent, oprócz kwiatów i biletów na lot do Paryża. Miesiączka mi się spóźniała, zrobiłam test i… godzinę płakałam z przerażenia. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że ja już przecież nawet nie pamiętam, jak się zmienia te cholerne pieluchy, a mąż mnie pytał, czy chcę urodzić. Jakby to było takie proste, ta odpowiedzialność za czyjeś życie. A przecież to głównie na tym polega, bo bycie rodzicami, to kawał ciężkiej roboty, do której potrzeba nie lada wysiłku i energii. A ja czułam, że z wiekiem ją tracę i bałam się, że malutkie dziecko, to wysiłek, z którym mogę sobie nie poradzić. I co wtedy? Przecież to nie rzecz, którą można oddać do reklamacji.
Kobiety, które świadomie decydują się na macierzyństwo dużo później niż ich koleżanki, mówią, że wszystko jest kwestią organizacji, chęci i podejścia do życia. Uważają, że właśnie wtedy są bardziej świadome i otwarte na doświadczenie, jakie zdobywały przez lata, pozwalają im, czuć się bardziej komfortowo i bezpiecznie. – Bo już mam wszystkie głupoty za sobą, nie popełniam tych samych błędów, jestem mądrzejsza i rozważniejsza. Wykształciłam się, zapracowałam na dobre stanowisko w pracy. Sporo zarabiam i nie muszę się martwić, skąd wezmę na utrzymanie, jak większość młodych mam. Monika, ma 49 lat, jej synek prawie trzy. – Ja tam nawet uważam, że ciąża w tym wieku, to świetne lekarstwo na starość. To nie tak, że zdecydowałam się na nią, bo poszukiwałam sposobu na uniknięcie zmarszczek, ale odkąd Michaś się pojawił, jakbym odżyła na nowo. Znajomi mnie nie poznają, a ci którzy dopiero poznali, nie wierzą, kiedy słyszą ile mam wiosen. Oczywiście, że się bałam i to nie tylko komplikacji i chorób, o których się mówi najczęściej. Sama ciąża przebiegała spokojnie, poród za cięciem cesarskim, bez powikłań i problemów. Schody, zaczęły się godzinę, po powrocie do domu. Teraz, wydaję mi się to śmieszne ale wtedy, czułam, że mnie to przerasta. Położyłam małego do łóżeczka, chciałam sobie zrobić coś do jedzenia i trochę posprzątać ale on co chwilę o coś płakał. W końcu wyszło na to, że nawet swoje potrzeby szłam załatwić z nim na rękach. Okazało się, że mój rozsądek prysł, a cierpliwość poszła spać. Chodziłam zmęczona i zła, i długo trwało, zanim to wszystko jakoś poukładałam i zaczęłam się cieszyć.
Myślę, że to wszystko zależy od wielu czynników. Ktoś może stwierdzić, że bzdury opowiadam, ale to prawda, że z wiekiem, nawet jeśli o siebie dbamy, uprawiamy sport i żyjemy intensywnie, zmienia się wiele. Stajemy się co prawda coraz mądrzejsi i bardziej odpowiedzialni ale nasza fizyczność, zwyczajnie na nadąża. Tak jak czasem ja, za moim dzieckiem. Różnica polega na tym, że inaczej jest, kiedy sama zdecydujesz, a co innego, gdy nagle się dowiadujesz, że za 9 miesięcy, wszystko stanie na głowie. Ja od zawsze tak zakładałam, że dziecko wtedy, gdy już cała reszta, nie będzie miała większego znaczenia. Bo moje konto w banku, jest pełne, bo teraz już chcę, i czuję się na siłach. Niestety, mam znajome, które czują się bardziej babciami ale muszą, pchać wózek ze swoim dzieckiem. ” Z naciskiem na „muszą” – a nie ma chyba, niczego gorszego. To dlatego potem, słyszymy, że jak się ma 50 lat, powinno się zapomnieć o brzuchu. Bo bycie mamą w tym wieku, to dramat. Myślę czasami o tym, że może mnie na przykład, zabraknąć na ślubie mojego syna. Ale wiem, że chcieć to móc, dbam o siebie i wierzę, że jeszcze długo będę, kochającą mamą.
A dzieci, które rodzą się gdy mama nie jest już młodą dziewczyną?
Dagmara, choć dziś jest już dorosła, mówi otwarcie, że nie wspomina szczególnie dobrze czasu, kiedy była dzieckiem i nastolatką. – Gdy się urodziłam, mama miała już ponad 40 lat, i brakowało jej cierpliwości do wszystkiego. Sama mi się kiedyś przyznała, że późne macierzyństwo jest i może bardziej dojrzałe, ale to już nie jest ta werwa i zapał, co 20 lat wcześniej. I faktycznie, pamiętam, że rodzice byli ciągle zmęczeni albo woleli spokojne kino, niż rolki czy rower. Moje koleżanki, miały młode i pełne energii mamy, ciągle jakoś z nimi spędzały czas, jeździły na wycieczki, chodziły na koncerty. A w mojej szkole już później, połowa klasy była pewna, że mama to moja babcia a starszy brat, to mój tata. Zresztą, miałam wrażenie, że trochę przeszkadzam i tylko czekają, aż się trochę usamodzielnię i nie trzeba będzie, się mną aż tak zajmować. Moi rodzice nie byli czy nie są źli, nie zniszczyli mi życia, dali dużo ciepła i miłości, starali się jak mogli. I jestem im, za wszystko bardzo wdzięczna. Ale z perspektywy czasu i tego, co wtedy czułam, gdy na basenie szalała ze mną młodsza ciotka, bo mama nie bardzo miała na to siły, to wiem, że ja bym się nie zdecydowała. Bo uważam, że dzieci powinno się rodzić wtedy, gdy wiek nie przyćmiewa radości, jakie powinno dawać macierzyństwo.
Nie przekonuje mnie gadanie, że świadomość bycia rodzicem, rośnie wraz z wiekiem. Oczywiście, to prawda, że gdy masz dwadzieścia parę lat, to zazwyczaj, jesteś dopiero na początku drogi. Kończysz szkołę, znajdujesz pracę i zaczynasz się dorabiać. A pojawienie się dziecka wszystko komplikuje i zaprzepaszcza, bo trzeba sobie odmawiać i myśleć, nie tylko o sobie. Że trzeba godzić obowiązki służbowe z wychowywaniem i poświęcaniem czasu. A przecież to właśnie wtedy, jest to w pełni możliwe, gdy twojemu organizmowi, wystarcza 4 godziny snu a płacz dziecka, nie doprowadza cię do szału. Nie dam się przekonać, że „mamusiowanie”, gdy powinno się już raczej myśleć o wnukach, to coś dobrego. Co z tego, że mieliśmy piękny dom, że stać nas było, na wakacje za granicą? Skoro często, dorastałam w poczuciu, że się zdarzyłam, że mnie kochają ale nie są w stanie, biegać za mną po placu zabaw, czy szaleć w parku linowym.
Oglądałam albumy ze zdjęciami i widzię, jak ojciec grał w piłkę z moimi braćmi. Albo, jak mama jest z nimi na spływie kajakowym. Byli młodzi, chciało im się i jakoś nic, nie przeszkadzało, w zarabianiu i budowaniu domu. Miałam o to żal, przez całe swoje dzieciństwo. Bo gdy patrzyłam na te fotografie albo słuchałam, jak brat coś wspominał, opowiadał zabawne historie z przeszłości, to czułam się tak, jakby mnie wychował, ktoś zupełnie inny. Jakbyśmy byli, od zupełnie innych rodziców.
Jestem zdecydowaną przeciwniczką rodzenia w „każdym wieku” i gadaniu, że jakoś będzie albo, że nie ma różnicy. Jest i to kolosalna, szczególnie z naszej perspektywy. Z punktu widzenia dziecka, które nie siedziało w piaskownicy ze swoimi rodzicami, choć tego potrzebowało. Mama mówiła, że mogę sama albo z koleżankami, bo jej, trochę już nie wypada tak się bawić.