Bycie kobietą to nieustanne wyzwania. Większość z nich wynika z presji otoczenia, środowiska w którym przyszło nam dorastać, żyć, pracować. O sytuacji współczesnych młodszych i starszych kobiet, ciągłym braku pewności siebie i lęku przed przed przemijaniem urody rozmawiamy z psychologiem Ewą Woydyłło.
Anna Frydrychewicz: Mam córeczkę, niedużą, siedmioletnią. I ona wczoraj wraca ze szkoły do domu i pyta: „Mamo, czy ja jestem ładna? Dziewczynki mówią, że Zosia jest brzydka i że nie będziemy się z nią bawić”. Jak z małą dziewczynką rozmawiać o tym, że uroda nie jest w życiu ważna?
Ewa Woydyłło: To niech pani jej powie tak. Masz ładniejsze i brzydsze koleżanki. Wybierz, z którą spędziłabyś cały tydzień, w deszczową pogodę nad morzem, gdzieś przy bezludnej plaży. Z kimś kto jest piękny? Czy z kimś kto jest ciekawy? Z kimś, kto czyta dużo książek, pięknie opowiada, ma niesamowitą fantazję, jest pomysłowy? Pomyśl i zastanów się, czy chciałabyś być tam z tą osoba, która ma nieprzeciętną urodę, czy nieprzeciętne wnętrze. Nawet mała dziewczynka odpowie na to pytanie tak, jakby pani chciała. Proszę zapytać nawet: Czy wolałabyś żeby babcia była śliczna i młoda, czy żeby zawsze na każde twoje pytanie szukała z tobą odpowiedzi w encyklopedii czy internecie?
Czasem babcie same mają problem z tą urodą. Z przemijaniem urody. Da się jakoś „oswoić” ten proces starzenia?
Sposobów na to, żeby nie ulegać panice na myśl o starzeniu, czy swoim, czy kogoś bliskiego jest bardzo dużo. Przede wszystkim, jeśli wychowujemy się w rodzinach wielopokoleniowych, to przemijanie jest czymś naturalnym. Bycie „w kontakcie” przyzwyczaja nas, że taka jest normalna kolej rzeczy. Teraz pani o tym napisze, ktoś to przeczyta i może go to zainspiruje? Zacznie się zastanawiać: skąd się bierze lęk przed ujawnieniem wieku, przed świadomością, ze pewnego dnia ta uroda minie? Przecież nie można się obrażać na naturę. Jeżeli ktoś to robi, to jest dowód na brak racjonalności, na brak dojrzałej refleksji, na wielką niedojrzałość.
A jednak ciągle chcemy ten czas zatrzymać, korzystamy z zabiegów…
Nie zamkniemy sklepów z kosmetykami albo klinik kosmetologicznych. Natomiast korzystając z tych dobrodziejstw, musimy mieć jedną świadomość. Obsesyjna pasja zaprzeczania swojemu wiekowi, dbania o wygląd aż do przesady to jest z góry przegrana bitwa. Przez setki tysięcy lat funkcjonowania ludzkości jeszcze nigdy nikogo nie było kto by nie umarł. W Internecie widziałam niedawno zdjęcie pewnej osoby, niegdyś bardzo pięknej. Dzisiaj, ta bardzo piękna kiedyś kobieta jest po 70tce i ma usta rozciągnięte, wypchane silikonem. Wygląda karykaturalnie. Ale sama taką decyzję podjęła.
Telewizja nie lubi zmarszczek. My też ich nie lubimy.
Oczywiście, zmarszczki nie są atrakcyjne, ale jeżeli człowiek tylko tę jedną stronę swojej tożsamości respektuje, a ona się akurat starzeje, to dość nieszczęśliwie wypada. Bo można też respektować drugą stronę swojej tożsamości. Tę, która polega na tym, że na przykład łatwo się uczymy, mamy zdolności do śpiewu, bardzo pięknie urządzamy przyjęcia… Tę stronę niezależną od wyglądu. Można mieć 84 lata i nadal te zdolności pielęgnować. Natomiast uroda to jest tylko dekoracja. Coś co samo w sobie nie jest treścią. Przecież jedyną radością, jaką sprawia uroda, jest to, że się człowiek podoba innym.
Ale uroda daje nam czasem pewność siebie. A z tym brakiem pewności siebie, to my kobiety, zwłaszcza młodsze, ciągle mamy problem.
Ogromną rolę w tym jak się czujemy ze sobą, w sobie, w kontakcie ze społeczeństwem, ma nasza kultura, mentalność, obyczaj. Są wokół nas przykłady nieco innego modelu funkcjonowania w tym społeczeństwie, ale ciągle jeszcze dostajemy międzyludzkie sygnały, że kobieta jest gorsza od mężczyzny. Że nie zasługuje na tyle samo względów. Wielkie gwiazdy biznesu, kobiety, mówią często, że musiały skończyć cztery fakultety i osiem kursów zawodowych, żeby zauważono ich doskonałe umiejętności, przygotowanie. Mężczyźni nie muszą się tak starać, ponieważ oni już to miejsce mają „wygrzane”. Na wszystkich dobrych pozycjach.
Kobiety muszą się bardziej starać.
Kobiety muszą się bardzo starać. Bardzo dużo młodych dziewczynek to czuje. Nawet w telewizji mamy przewagę mężczyzn nad kobietami. Dziewczynka widzi i czuje, że kobiety nie są takie „pożądane” w tym życiu. A jeszcze jeśli ciągle słyszy od cioć, babć, albo w kościele, że dla kobiety największą rolą jest urodzić dziecko? A jak już urodzi, niech z nim będzie cały czas, bo po co żłobek? Dziecko powinno być z mamą. Jakoś dziwnie nikt nie mówi, że z tatą, zauważyła pani?
No i tacie łatwiej odejść od tego dziecka, żony.
Więc mężczyźni odchodzą, zostawiają kobiety same. I to do tych kobiet ma się pretensje. Bo mężczyzna by nie odszedł, gdyby ona była świetną kochanką, kucharką, niańką, pielęgniarką i jeszcze na dodatek psychologiem. Ona musi przecież rozpoznawać, jak jemu coś się nie podoba.
Dziewczynki chłoną tę postawę?
Bystre dziewczynki i kobiety szybko łapią, że „żebym była OK” to muszę się niesamowicie postarać. Jeśli młoda osoba ma poczucie, że ciągle musi się sprawdzać, to oczywiście wpływa to na jej brak pewności siebie. I na postawę: ostrożną, niewychylającą się. Takie poczucie wartości nie mierzy się tym, jakie dziewczynka ma stopnie w szkole. Ono mierzy się tym, czy to, że ona ma takie stopnie plasuje ją wysoko na drabinie społeczności szkolnej.
Jest jakieś światełko w tunelu? Czy coś się powoli zmienia?
Gdzieniegdzie to „pęka”. Jest coraz więcej kobiet, które tupnęły nogą i powiedziały: dość, teraz my. I jest wiele fajnych przykładów, że to jest możliwe. Ale ciągle jeszcze jesteśmy odbiorcami obrazu, w którym przeważa koloryt męski. Nie mówimy tu o Warszawie, o kobietach spełniających się zawodowo w wielkich korporacjach, czy naukowo na uniwersytecie. Mówimy o dziewczynach z tak zwanych „mniejszych” miejscowości. Tam (choć i Warszawie często też) nawet niezwykle utalentowane, dzielne i doskonale przygotowane kobiety cofną się o krok. Widzą, że wymagania w stosunku do nich są dużo wyższe niż w stosunku do mężczyzn.
A pani też to odczuła?
Ja jestem bardzo doświadczona życiowo i zawodowo spełniona, nie mam wielu osobistych przykrych doświadczeń. A poza tym mój głos jest już dość słyszalny. Ja w sobie takie rzeczy filtruję, dla mnie ważne jest samo przeświadczenie, że racja jest po mojej stronie (jeśli oczywiście tak jest). Choć niedawno miałam pewną sytuację z jednym dziennikarzem. Skomentowałam jego machistowską wypowiedź i on mnie podał do sądu. Nie walczyłam o swoje, bo nie wierzę w ten nasz społeczny porządek, który ciągle jeszcze opiera się na utrącaniu racji kobiet. Żeby nawet sam papież mówił o szacunku i respektowaniu kobiet, to tak naprawdę „baba” ma siedzieć cicho… I jak to się przekłada na kobiece poczucie wartości?
Ciągnie nas to w dół. To co robić?
Trzeba to w sobie „przefiltrować”. I pomagać sobie. Wierzyć w swoje racje. A w małych dziewczynkach od małego rozwijać zmysł krytyczny. One muszą rosnąć w przekonaniu, że uroda to tylko dodatek, a Barbie nie mogłaby istnieć naprawdę. I trzeba je chwalić, dużo chwalić. Najlepiej za to, co przychodzi im z wysiłkiem. Ponieważ prawdziwe poczucie wartości to duma z naszych własnych dokonań.
Ewa Woydyłło doktor psychologii i terapii uzależnień, autorka licznych książek, m.in. Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień, Zaproszenie do życia, Sekrety kobiet, Rak duszy. W Polsce spopularyzowała leczenie oparte na modelu Minnesota, który bazuje na filozofii Anonimowych Alkoholików. Otrzymała medal św. Jerzego za osiągnięcia w dziedzinie terapii i profilaktyki uzależnień, a za pracę z uzależnionymi w więzieniach odznaczenie Ministra Sprawiedliwości.