Ja chyba żyję w jakimś alternatywnym świecie. Naprawdę. Z jaką z kobiet bym nie rozmawiała, to żadna nie przejawia chęci zostania dożywotnio z dzieckiem w domu. Żadna nigdy nie powiedziała, że jej zawód to „Mama”. Jasne, w życiu niektórych z nas przychodzi taki moment, kiedy chcemy zostać w domu, zająć się dzieckiem i cieszymy się, że nas na to stać. Ja dzisiaj zazdroszczę kobietom rocznego macierzyńskiego, bo sama musiałam po czterech miesiącach po porodzie wracać do pracy.
Natomiast nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego się na nas – kobiety, patrzy jak na te, które wolą siedzieć w domu z dzieckiem, zamiast się rozwijać, pracować spełniać swoje ambicje i pasje? Drogie panie, naprawdę macie ochotę na taką przyszłość? Obrobić przy dzieciach, ogarnąć dom, pogotować, posprzątać? Ale nie że tak przez tydzień, miesiąc, tylko non stop.
Dlaczego ja o tym? Bo jak czytam propozycje naszego rządu, który wcale nie chce wspierać kobiet, tylko ma swoją wizję polityki prorodzinnej, to krzyczeć mi się chce i walić głową w mur, by ta głupota i w moim mózgu się nie rozgościła.
500+ fajnie. Dobra jest przyznawane, każdy z tego korzysta na swój sposób, choć nadal muszę płacić za zajęcia dodatkowe moich dzieci, których w szkole za darmo nie ma, za dodatkowe lekcje języków obcych i dopiero od niedawna dzieci w szkole nie cisną się na malutkiej sali gimnastycznej, co z 500+ nie ma nic wspólnego.
Naprawdę, zdecydowanie wolałabym, żeby 500+ trafiło do wszystkich w dzieci w postaci darmowych obiadów, bezpłatnych zajęć dodatkowych, dodatkowych miejsce w przedszkolu czy żłobku i to nie prywatnym, gdzie pobyt kosztuje tyle co minimum miesięcznego wynagrodzenia matki.
Okazuje się jednak, że nadal rodzimy za mało dzieci. Więc rząd postanowił nas – kobiety zachęcić do kolejnych porodów mając w planach przyznanie 300 złotych na każde dziecko, które chodzi do szkoły. Poza tym UWAGA – nagrodę za urodzenie szybko drugiego dziecka. Także drogie panie, nie ma co odkładać decyzji. Mamy rodzić, rodzić rodzić. Najlepiej od razu czwórkę, bo wtedy rząd chce nam zapewnić całe 800 złotych na rękę emerytury. Och, co za hojność, prawda? Może myślą, że ta czwórka, jak już spierdzieli za granicę, matkę utrzymywać będzie.
I oczywiście, że projekt 500+ świętuje swoje małe sukcesu, bo dzieci urodziło się więcej, za to aktywność zawodowa kobiet jest najniższa od 19 lat. Bo po co pracować, jak dostanę 500 złotych plus świadczenia z ośrodków opieki społecznej. Wyjdzie z tego dobra pensja, państwo mnie utrzyma. Państwo, czyli wszyscy inni, którzy pracują. Bo nie ma co się oszukiwać, że dodatki idą z naszych podatków. Podatków, które mogłyby być przeznaczone na faktyczną pomoc zarówno dla kobiet, jak i dla dzieci. Tymczasem jesteśmy pazerni na kasę. Jak jeszcze dają za darmo, to wyciągamy po nią rękę, bo czemu nie?
Tyle tylko, że nikt kobiet nie pyta o zdanie. Nie zadaje sobie trudu, żeby z nami porozmawiać – wszystkimi, dowiedzieć się, co jest dla nas trudnością, jakie są nasze oczekiwania, co byśmy zmieniły, gdybyśmy miały taką szansę, by w spokojnych warunkach myśleć o pierwszej czy kolejnej ciąży. Nie, teraz chce nam się włożyć dziecko w brzuch, pokazując, że nasze życie kręci się od początku do końca wokół macierzyństwa. Ale halo! Nie jest tak jednak dla każdej z nas, śmiem nawet stwierdzić, że nie dla większości.
Panowie i panie politycy, którzy chcecie nas na siłę uszczęśliwić z jednej strony dając, a z drugiej podnosząc ceny, zakręcając kolejny kurek, interesuje was w ogóle, czego my chcemy? Czy licząc na naszą chciwość po spadku w sondażach, macie nadzieję, że zakreślimy odpowiedni kwadracik podczas wyborów?
Wku*wia mnie to, bo mam poczucie, że po raz kolejny biorą nas za debili, którzy nie widzą, co się dzieje z budżetem państwa, z którego te urodzone za ciężkie pieniądze dzieci uciekną, bo niczego tu nie będzie.
A przecież w ramach tych wciskanych wszystkim do kieszeni można by było:
– zapewnić dzieciom darmowe posiłki w szkole i mieć pewność, że 500 plus nie będzie zamieniać się w kolejną butelkę
– zainwestować w darmową edukację – dofinansować zajęcia pozalekcyjne, które odbywałyby się w szkole, za które rodzice nie musieliby dodatkowo płacić
– dofinansować wyposażenie szkół tak, by w każdej zorganizowane były klasy językowe; w pełni wyposażone sale do lekcji informatyki; sale gimnastyczne
– zorganizować dofinansowania do wycieczek szkolnych, teatrzyków, koncertów, by każde dziecko mogło wziąć udział w klasowym wyjeździe i nie było piętnowane, gdy rodziców nie stać
– stworzyć więcej miejsc w żłobkach i przedszkolach, zapewnić placówkom dofinansowania – zarówno prywatnym jak i państwowym – umożliwić im korzystanie ze środków finansowych państwa
– zapewnić darmowe szkolne i przedszkolne wyprawki – i nie chodzi jedynie o książki, ale też o strój na wuef, buty na zmianę do szkoły, farby, kredki, piórniki, zeszyty
– zastanowić się w jaki sposób ułatwić kobietom powrót do pracy po urlopie macierzyńskim (obniżenie ZUS-u z pewnością upewniłoby pracodawcę, że warto ją zatrzymać)
– dać wsparcie kobietom decydującym się na urodzenie dziecka, które prowadzą własną działalność; obecnie ich sytuacja nie wygląda najlepiej
– zaostrzyć prawo alimentacyjne; zwiększyć świadomość społeczeństwa o tym, kim jest dłużnik alimentacyjny
– dać kobietom dostęp do lekarzy, specjalistów, by chociażby mając problem z tarczycą w ciąży nie były zmuszone korzystać z prywatnej wizyty u endokrynologa.
To naprawdę tak dużo? No tak, ale wymaga większego wysiłku, poza tym trudno się pochwalić przed otumanionym pieniędzmi społeczeństwem statystykami, kwotami, widocznymi dla każdej jednej osoby efektami. Zastanawia mnie jedno, czy kiedykolwiek ktoś spyta dzieci, czy ich życie się polepszyło dzięki programowi 500+ i całej reszcie, którą biedne państwo chce rozdawać każdemu, mając w dupie, co tak naprawdę się z tymi pieniędzmi dzieje.