– Katecheci mówią, że homoseksualizm to choroba, którą można leczyć m.in. elektrowstrząsami albo wycięciem macicy, że tampony noszą tylko zboczone dziewczyny, które nie potrafią wytrzymać bez niczego w pochwie. Że jeżeli mąż chce seksu, to żona musi się zgodzić. Że plemniki w prezerwatywie to zamknięte duszyczki, a tabletki antykoncepcyjne zabijają zarodki – mówi aktywistka Klaudia Szubert, która na co dzień przygląda się najróżniejszym szkolnym… „nieprawidłowościom” w kwestiach równości czy seksualności.
„Ksiądz puścił 12-latkom fragment horroru „Egzorcyzmy Emily Rose”
„Antykoncepcja hormonalna jest współczesną formą kamieniowania kobiet”
„Kiedyś poroniłam i dziś modlę się do ulepionej laleczki”
„Pewnie to zauważacie, że dzieci, które nie chodzą na religię, są bardziej niegrzeczne i niemiłe od was….”
„Jeśli wypisze pani córkę z religii, zniszczy jej pani życie”
„Menstruacja to płacz macicy, w której znów nie zagnieździło się życie”
Co jakiś czas nagłówki krzyczą o kolejnej szokującej wypowiedzi katechety. Plemniki jako zamknięte duszyczki i kobieta, która musi mieć coś w pochwie wstrząsnęły mną na tyle, że w mgnieniu oka pojawiły się wspomnienia z zajęć wychowania do życia w rodzinie oraz… nauk przedmałżeńskich.
Tutaj warto zaznaczyć, że jedne i drugie odbywałam jako osoba pełnoletnia! Pierwsze dlatego, że „za moich czasów” nie było w szkole podstawowej takich zajęć, a katechetkę miałam jak się okazuje zupełnie normalną (dziś już nienormalną, żeby była jasność). WDŻ pojawił się dopiero kiedy byłam w klasie maturalnej, zajmował ze cztery godziny w semestrze na dziewiątej godzinie lekcyjnej w środę. Z podziałem na chłopców i dziewczęta! Zajęcia prowadziła pani Bernadetta, matka czworga dzieci, przykładna katoliczka, członkini rady parafialnej. Skąd wiem? Bo tak się przedstawiła.
I ona mówiła nam, 19-letnim ludziom, że podniecanie się jest złe. Że młodzi ludzie, którzy się spotykają, 80 proc. czasu poświęcają na podniecanie się, a resztę na seks. Miała wykresy, które obrazowały fazy podniecenia u chłopaków i u dziewczyn – kompletnie różne. Kazała nam to przerysowywać do zeszytu. Na kolejnej „lekcji” pokazywała nam jak używać podpaski. Rozdała po jednej. Przypominam mniej uważnym, że byłam w klasie maturalnej. Każda z nas miesiączkowała już co najmniej sześć lat.
Przeczuwałam, że to będzie jakaś gruba akcja, te zajęcia, więc naprawdę rzetelnie prowadziłam zeszyt. Szkoda, że go nie zachowałam…
Kolejna lekcja – film. Film o kobiecie, która terminowała ciążę kilka razy. Nie pamiętam ile, wybaczcie. Dużo. I ona w końcu się nawróciła. Chodziła po łąkach, nadawała swoim nienarodzonym dzieciom imiona. Wszystko w dusznej atmosferze, z dziwną ścieżką dźwiękową, kolorystyką. Irracjonalne i przerażające. Dość, że minęło 21 lat, a ja pamiętam te obrazki niemal ze szczegółami.
Na kolejne zajęcia już nie poszłam. Ani nikt z mojej klasy.
Kilka lat spokoju. Po nich nauki przedmałżeńskie. Zastanawialiśmy się, gdzie na nie iść, żeby oszczędzić sobie przypałów. Padło na kościół akademicki, dla studentów. No co mogło pójść nie tak? Otóż wszystko.
Czego się tam dowiedziałam?
- jak to jest trzymać w dłoni abortowany płód
- jak rozciągliwy jest śluz w różnych fazach cyklu
- że mężowi nie wolno przeszkadzać kiedy wraca z pracy
- że jeżeli mąż chce seksu, to żona musi się zgodzić
- że jak się nie będę starała, malowała, gotowała, to nie mogę mieć pretensji, jeśli mąż mnie zleje
- że do księdza zawsze można przyjść, jeśli mąż nie będzie mógł
Można pośmieszkować, ale powyższe zagadnienia to tylko kropla w morzu. Więcej nie wytrzymaliśmy. Nie wróciliśmy tam.
Szkoda, proszę państwa, wielka szkoda, że to wciąż tak wygląda. Nie każde dziecko czy nastolatek ma to szczęście, że o wszystkim może porozmawiać szczerze i bez tabu z rodzicami. Nie każda dziewczynka jest przygotowana na okres, nie każdy chłopiec potrafi się ustawić do tego w odpowiedni sposób. Znacie historie kobiet, które nie wiedziały, że są w ciąży niemal do porodu. Znacie kobiety, które nigdy nie były u ginekologa. Znacie obiegowe opinie, że można zajść w ciążę od siadania na kolanach czy seksu oralnego. Znacie historie dzieci gwałconych przez dorosłych, które nie mają pojęcia, co się dzieje, bo nikt im nie powiedział, że ich granice są święte. Znacie kobiety, maltretowane przez mężów, które nawet w kościele słyszą, że muszą to wytrzymać. W imię Boga. Że każdy ma swój krzyż.
Na Boga!!! Czy nie powinnyśmy nad tym zapłakać? Czy nie powinnyśmy zrobić wszystkiego, co w naszej mocy, żeby to się wreszcie skończyło? Żeby nikt nie wciskał naszym dzieciom kitu o zabłąkanych duszyczkach-plemiczkach?