Od kilku dni Facebookiem rządzi tag #metoo. Wszystko zaczęło się od aktorek molestowanych seksualnie przez Weinsteina. Kobiety zjednoczyły się w akcji społecznej #Metoo, czyli #Jateż byłam ofiarą przemocy seksualnej. Tagom towarzyszy tekst: „O co chodzi w akcji? Gdyby wszystkie kobiety, które kiedykolwiek były molestowane seksualnie napisały „ja też” w statusie, być może pokazałoby to ludziom, jaką skalę ma to zjawisko. Więc – jeśli to było też twoje doświadczenie, możesz skopiować i wkleić #metoo, #jateż.”
Za tym tagiem poszły wyznania… wstrząsające. Poraża nie tylko treść, ale przede wszystkim ilość osób, których problem dotyczy. Rzecz jasna zaraz za tym poszły wstrętne, obraźliwe odpowiedzi mężczyzn, którzy wytykali, że to mało prawdopodobne by część z pań była molestowana, nie są bowiem wystarczająco atrakcyjne. A nawet jeśli to prawda to powinny być wdzięczne, że ktokolwiek zechciał…
Ale ja nie o tym chciałem… Zmilczmy temat, spuśćmy na idiotów zasłonę milczenia…
W pierwszym momencie pomyślałem, że mnie ta akcja nie dotyczy. Sam molestowany nigdy nie byłem, a skoro jestem fair, skoro jestem przyzwoitym człowiekiem to i pewnie nie molestowałem nikogo. Niemniej… przez cały ten tydzień nie dawała mi ta akcja spokoju.
Zacząłem w głowie przeczesywać wspomnienia, szukając jakichś „momentów”. Okazało się, że to moje „jestem fair” pękło niczym bańka mydlana. I tym bardziej zrobiło mi się przykro… Wstyd i przykro. Pora przyznać się przed samym sobą i bijąc się w pierś stwierdzić, że nie, nie jestem fair.
Już pod koniec szkoły podstawowej „strzelałem” koleżankom z biustonoszy i w dosadny sposób komentowałem ich budzącą się kobiecość, kiełkujące piersi. W liceum moje dłonie wędrowały tam, gdzie nie życzyły sobie moje partnerki. Wielokrotnie też rzucałem seksistowskie uwagi na temat wyglądu koleżanek. Kilkukrotnie w klubach, pod wpływem alkoholu (choć nie jest to żadne usprawiedliwienie i kompletnie mnie to nie tłumaczy) zdarzało mi się wkładać język w usta kobiet, które delikatnie powiedziawszy nie były tym faktem zachwycone. Takich „akcji” z pewnością było więcej. O części pewnie nie chcę pamiętać i skutecznie wyparłem je ze świadomości. To prawda, nigdy nikogo nie zgwałciłem… ale molestowanie to nie gwałt! A przynajmniej nie tylko gwałt!
Teraz po latach, wielokrotnie reagowałem na przemoc wobec kobiet. Za pobicie mężczyzny, który na moich oczach znęcał się nad swoją partnerką miałem sprawę w sądzie. Protestowałem będąc świadkiem naprzykrzania się paniom w klubach. Tym bardziej… jest mi przykro, że i ja… byłem jednym z nich.
Rozmiar akcji #jatez #metoo przeraża. Wydaje mi się, że chyba nikt się tego nie spodziewał. Taki ogrom postów. Opowieści. Tyle okrutnej prawdy. Szczerze powiedziawszy nie sądzę, że uda się coś zmienić. Może jednak da nam to do myślenia. Może to będzie rodzaj przebudzenia i zdamy sobie sprawę w jakim świecie tak naprawdę żyjemy. A może ta akcja da coś tym wszystkim kobietom? Nie od dziś wiadomo, że zjednoczenie daje siłę… A tutaj okazuje się, że ogrom kobiet jest częścią ogólnoświatowej wspólnoty. Kobiet, które ktoś zbrukał. Kobiet, które teraz przestają milczeć. Nie, to nie Wasza wina. Nie, to nie Wam powinno być wstyd.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że mimo wszystko nikt nie napisał przeze mnie posta otagowanego #metoo. Niemniej… przepraszam. I to nie tylko tutaj… to przepraszam nie jest pustym słowem rzuconym w przestrzeń, które nie dotrze do zainteresowanych. Postaram się bowiem dotrzeć bezpośrednio do kobiet z odmętów mojej pamięci i je też przeprosić. Nawet jeśli tego po latach nie pamiętają… Mam nadzieję.