Rozmowa ze Stanisławą Missalą i Michałem Missalą – współwłaścicielami niszowej Perfumerii Quality Missala, która w tym roku obchodzi swoje 30 urodziny.
Miłość do perfum i w ogóle do wyjątkowych rzeczy miała Pani chyba od zawsze…
Stanisława Missala: Już jako studentka potrafiłam całe stypendium przeznaczyć na perfumy. Dla wymarzonych Miss Dior czy Evasion z Pewexu mogłam obejść się bez obiadu, a nawet zaoszczędzić na bilecie, pokonując pieszo trasę z Krakowskiego Przedmieścia na Mokotów, gdzie wynajmowałam pokój. Ale taką szaloną słabość do pięknych zapachów obserwuję u kobiet także i dzisiaj.
O ile zakup kremu wiąże się z namysłem, rozwagą, czasem kalkulacją i zaplanowaną oszczędnością, o tyle wybór perfum to najczęściej poryw serca, impuls podyktowany namiętnością. By te emocje nieco ostudzić, gorąco namawiam klientki do tego, by wcześniej przetestowały zapach na skórze. Wtedy zakup jest bardziej uczciwy, bo od razu widać, w którą stronę on się rozwija i czy dobrze z nami współgra.
Jakie zapachy dziś są takim uosobieniem namiętności i sprawiają, że momentalnie traci się dla nich głowę?
Michał Missala: Męskim zapachem, który od lat cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem i oszałamia zarówno panów, jak i panie, na pewno jest Creed Aventus. To nowoczesna klasyka łącząca nuty kolońskie z owocowymi: jest zdecydowany, mocny, ale jednocześnie łagodny. Co ciekawe, na swoje pięć minut musiał chwilę zaczekać – nie od razu bowiem stał się bestsellerem. Z damskich perfum z kolei wskazałbym kwiatową pozycję Erba Pura marki Xerjoff, zapach z dużą projekcją, takim „ogonem”, który wodzi za nos i wypełnia pomieszczenie. To coś dla osób, które lubią emanować zapachem i podkreślać swoją wyjątkowość właśnie w taki sposób. Albo Baccarat Rouge od Maison Francis Kurkdjian z jaśminem, szafranem i ambrą.
Stanisława Missala: No i White Puredistance – przepiękny, elegancki zapach albo ciepła, pudrowa Dia od Amouage. Oraz nasz zapach Missala Qessence, który powstał na dwudziestolecie perfumerii i ma swoje wierne grono odbiorców.
A wracając do początków Quality – czy zgodzą się Państwo, że było nie lada odwagą postawić na coś całkiem nowego, czego w tamtych czasach w Polsce nie było, z przekonaniem, że to się uda?
Stanisława Missala.: Do tej odwagi zostałam trochę zmuszona przez życie. Po przemianach ustrojowych pomysł, by otworzyć własną firmę, wydał mi się najbardziej sensowny. I choć pierwsze kroki jako przedsiębiorczyni stawiałam w branży odzieżowej, miłość do zapachów wzięła górę. Moim ogromnym marzeniem było stworzenie takiego miejsca, które byłoby na przekór szarzyźnie i bylejakości panującym wokół. Od pierwszych dni perfumeria Quality była nie tylko taką bezpieczną przystanią, miejscem pobudzającym wyobraźnię i apetyt na coś najlepszego, ale także, jak to mawiałam, miejscem, w którym dziecko i pies klienta także będą czuli się dobrze, co wcale nie było w tamtych czasach oczywistością. (śmiech) Od zawsze też sama piekłam ciasteczka, którymi częstowałam klientów, a zwyczaj ten niezmiennie praktykuję w naszych perfumeriach do dziś.
Czyli bardziej intuicja?
Stanisława Missala: Myślę, że od zawsze była kluczowa w podejmowanych przeze mnie decyzjach. Nawet jeśli czułam, że jakaś marka jest może zbyt niszowa i klienci mogą nie być na nią gotowi, tkwiło we mnie przekonanie, że to się wkrótce zmieni, i w związku z tym podejmowałam ryzyko, sprowadzając ją do perfumerii. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych pierwsze marki luksusowe, takie jak Dior czy Chanel, wchodziły na polski rynek i szukały miejsca, w którym mogłyby się zaprezentować, okazywało się, że tylko my mieliśmy odpowiednie do tego warunki i wystrój.
Michał Missala: Pierwszy salon zlokalizowany na płycie lotniska na Bemowie wyglądał dość abstrakcyjnie. Wokół szaro i smutno, przed wejściem nie było nawet chodnika, a w środku perfumerii ściana wyłożona lustrami z ręcznie przyklejanymi przez szklarza półeczkami, na których stały najznakomitsze na świecie flakony. Nie można było kupić wówczas mebli, w których nie widać połączeń, a właśnie takie mama sobie wymyśliła. (śmiech)
Stanisława Missala: Byliśmy też chyba jedynym skomputeryzowanym punktem w mieście – jako para informatyków zadbaliśmy o to w pierwszej kolejności. Mąż napisał genialny system informatyczny, z którego zresztą w perfumeriach korzystamy do dziś.
I do dziś jesteście Państwo rodzinnym teamem.
Stanisława Missala: Jesteśmy bardzo różni, ale przez tę różność dobrze się dopełniamy. Podzieliłam nas na trzy pary. My z Michałem jesteśmy najbardziej nieobliczalnym duetem, tym od wymyślania niemożliwych do realizacji pomysłów. Szczęśliwie mamy wokół siebie mocno stąpającą po ziemi parę rozsądnych fachowców – Asię, żonę Mateusza, i mojego męża, a do tego mediatorów, czyli Mateusza i żonę Michała, Agnieszkę. Przed pandemią mieliśmy wspaniały zwyczaj rozpoczynania dnia od wspólnych śniadań. To było niesamowite: każdy mówił swoje, czasem zupełnie nie na temat, ale dziwnym trafem zawsze udawało nam się dojść do porozumienia i znaleźć wspólny front. My po prostu bardzo się lubimy i czerpiemy przyjemność z przebywania we własnym towarzystwie.
Michał Missala: Ale nie od zawsze pracowaliśmy razem. Najpierw rodzice namówili Mateusza, żeby – skoro pracuje w dużym koncernie – zajął się tym samym, tylko w rodzinnej firmie. Na początku miał wątpliwości, a dziś jest osobą bardzo zapracowaną, na której ciąży duża odpowiedzialność. Zajmuje się finansami i wszelkimi „technicznymi” sprawami. Sam dołączyłem do Quality trochę później. Pewnego razu mama wręczyła mi kartkę z nazwą marki, o którą dopytywał klient. Zacząłem drążyć temat, bo była to marka niszowa, dostępna jedynie we Francji. Natknąłem sięteż na inne ciekawe marki spoza głównego nurtu i poczułem, że warto się im bliżej przyjrzeć. Tak się narodziła ta nisza.
…która wkrótce stała się znakiem rozpoznawczym Quality.
Stanisława Missala: Ja oczywiście zapaliłam się do tego pomysłu. Podzieliliśmy perfumerię na dwa działy, klasyczny i nowatorski. Ten drugi zaczął się rozrastać i wkrótce zdominował perfumerię w stu procentach.
A skoro nisza, to ta z najwyższej półki, najbardziej niedostępna.
Michał Missala: Amouage, którego dziś jesteśmy oficjalnym dystrybutorem w Polsce, był wówczas w Europie dostępny tylko w Harrodsie. Na początku w negocjacjach z markami musieliśmy argumentować, dlaczego chcemy je u siebie mieć, ale dosyć szybko te role się odwróciły i marki same się zaczęły do nas zgłaszać. W przeciągu kilku lat staliśmy się rozpoznawalnym brandem i co ciekawe, bardziej znani jesteśmy za granicą niż w Polsce.
Stanisława Missala: Amouage to był taki przeskok. W tamtych czasach, w 2004 roku, nie było jeszcze tak drogich marek. A wcześniej sprowadziłam trzy jaja Fabergé za trzy tysiące dolarów każde. Były nieziemsko piękne. Sprzedałam je z ciężkim sercem, tak mi się podobały, ale wówczas nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby je zatrzymać.
Pojęcie Quality jest pojemne i poza dobrami luksusowymi obejmuje także artystyczne inklinacje, zgadza się?
Stanisława Missala: Tak, zawsze ciągnęło nas w takie rejony. Przez dziesięć lat organizowaliśmy koncerty muzyki klasycznej pro publico bono. Wielu artystów chciało brać w nich udział, to była taka forma przedświątecznego prezentu dla ludzi. Koncerty te odbywały się przed wejściem do perfumerii w Marriotcie. Mieliśmy do dyspozycji wypożyczony fortepian i krzesła, a ja zwyczajowo piekłam ciasteczka. Za pierwszym razem przyszło pięćdziesiąt osób, następnie około stu, a dziesiąty koncert oglądało już ponad pięciuset gości! To był tak ogromny tłum, że władze Marriotta – z tego powodu, że liczba osób przekraczała normy bezpieczeństwa – musiały zrezygnować z koncertów. Wtedy też zdecydowaliśmy się opublikować pierwszy katalog, który dla naszych klientów cyklicznie wydajemy do dziś.
Stanisława Missala: To prawda. Przywiązują się bardzo do atmosfery miejsca i zostają z nami na lata. Mieliśmy klienta, który przy każdej możliwej okazji przyjeżdżał po swój ulubiony krem Authent Menarda specjalnie zza granicy. To jest faktycznie bardzo wyjątkowy produkt bazujący na wieloletnich badaniach japońskich naukowców, który zwiększa ilość komórek macierzystych w skórze. Jego zakup wiązał się zawsze z tym samym rytuałem, tą samą pogawędką, która była niezwykle ważna i stanowiła niezbędną część tegoż rytuału. Ja za to przy okazji dyskretnie obserwowałam, jak pod wpływem pielęgnacji w wyniku zastosowania tego kremu zmieniają się twarze klientów, którzy mi zaufali.
Michał Missala: Mamy sporo marek perfumeryjnych, ale niewiele kosmetycznych, bo chcemy mieć tylko to, co rzeczywiście jest najlepsze. Zapach to kwestia gustu, a pielęgnacja – skuteczności, dlatego przy komponowaniu oferty beauty jesteśmy naprawdę bardzo wybredni.
Ale ta „tytułowa” jakość to niejedyna Wasza misja.
Michał Missala: Poza tym, że oferujemy najlepsze kosmetyki, jakie istnieją, chcemy też edukować naszych klientów. Stąd między innymi pomysł warsztatów. To sposób na zaszczepienie pasji i ułatwienie nawigacji po świecie zapachów, bo właściwy dobór dobrych kosmetyków czy pięknych perfum potrafi odmienić nastrój, nastawienie do życia, a to wnosi wartość dodaną. Chcemy dzielić się wiedzą i doświadczeniem, które zdobywaliśmy między innymi poprzez kontakty z perfumiarzami i własną pracę w laboratoriach. Doradzamy zresztą nie tylko klientom, ale także właścicielom marek, zwłaszcza tym młodym, którzy zwracają się do nas z prośbą o konsultację. Kiedyś podczas spotkania na targach perfumiarskich spotkaliśmy się z młodym „nosem”, a w trakcie rozmowy mój rozmówca wyjął notes i zaczął zapisywać to, co mówię, choć zdawało mi się, że są to rzeczy oczywiste. (śmiech)
Jak wybrać dla siebie idealny zapach?
Stanisława Missala: Mam przekonanie, że gdy po zapach przychodzi osoba pełna smutku, powinnam podsunąć jej coś bardziej optymistycznego. Często zdarza się, że mimowolnie dostrajamy zapach do swojego nastroju, a on przecież nie powinien dodatkowo ciągnąć nas w dół. Co ciekawe, Michał i ja potrafimy dla konkretnej osoby dobrać ten sam zapach, choć robimy to całkiem inaczej. Michał ma pamięć zapachową i ogromną wiedzę, a ja intuicję. Lubię, jak robimy to razem, bo mam wtedy pewność, że ta kompozycja będzie się danej osobie dobrze nosiła. To nie są krótkie spotkania, za to szalenie satysfakcjonujące, a ja oddaję się im bez reszty.
Czy z czasem apetyt na wyjątkowe rzeczy wzrósł tak bardzo, że zamarzył się Państwu własny zapach?
Michał Missala: Może to zabrzmi zaskakująco, ale wcale nie mieliśmy tego w planach.
Stanisława Missala: Ale mam na koncie pewne niecodzienne, a bardzo istotne doświadczenie wiążące się z doznaniem absolutnego ukojenia, spełnienia, nieopisanego spokoju i jasności, które silnie się we mnie zapisało. Wiązał się z nim obraz ogromnej, kipiącej zielenią łąki w pełni rozkwitu. Chociaż nie czułam żadnych woni, „bycie” tam było na tyle dojmujące, głębokie, że nosząc to doświadczenie w sobie przez wiele lat, postanowiłam oddać je właśnie za pomocą zapachu.
Michał Missala: Pomysł stworzenia go zbiegł się w czasie z dwudziestoleciem Quality. Stworzyliśmy go wspólnie, a do współpracy zaprosiliśmy „nosa” z Grasse, który użyczył nam laboratorium. Agnieszka wymyśliła nazwę, która oddaje kilka ważnych dla nas wartości: jest tu „sens”, „esencja” i „q” od „quality”. W samej kompozycji zawarliśmy najbardziej wartościowe i jakościowe składniki, a całość jest jednocześnie zarówno czymś w rodzaju dziedzictwa naszej perfumerii, jak i ukłonem w stronę branży perfumeryjnej.
Jak pachnie Qessence i jak wyglądało jego tworzenie?
Michał Missala: Są tu najstarsze i najważniejsze archetypiczne składniki, których używano już w Egipcie i Mezopotamii, na przykład kadzidło i tatarak. A do tego oczywiście kwiaty, z perłą perfumiarstwa, czyli różą damasceńską na czele, i wiele, wiele innych. To naprawdę bardzo bogata kompozycja.
Stanisława Missala: Cała procedura okazała się szalenie absorbująca. Z każdej próbki, która nam się podobała, wychodziło… dwanaście kolejnych. Z tej dwunastki wybieraliśmy jedną, najlepszą, i znowu tworzono dwanaście jej wersji. Cała rodzina była w to bardzo zaangażowana, a perfumiarz okazał się szalenie profesjonalny – mimo większego doświadczenia w laboratorium nie narzucał swojej wizji, a jedynie pomagał nam realizować naszą. Po tygodniu intensywnej pracy wyjechaliśmy bez zapachu, ale coraz bliżej spełnienia swojej misji. Gdy zapach był gotowy, byłam niesamowicie wzruszona.
Michał Missala: Choć dla nas jest szczególny, nie faworyzujemy go. Przeciwnie, stoi sobie z boku i proponujemy go klientom tylko wtedy, jeśli wiemy, że są otwarci na zapachowe poszukiwania. Ale wiąże się z nim pewien szczególny zwyczaj, którego doświadczają tylko wtajemniczeni…
Stanisława Missala: To prawda. W tracie dłuższych spotkań z klientkami jeden na jeden, gdy wyczuwam otwartość i gotowość klientki do takiego eksperymentu, aplikuję Qessence na jej nadgarstek i pytam ją, jakie widzi kolory. Nieoczekiwanie ta niewinna z pozoru zabawa wiele mówi ludziom o nich samych, o tym, co jest dla nich ważne, w jakim są nastroju, nawet jeśli nie bardzo sami potrafią to precyzyjnie określić. Jeszcze nie zdarzyło mi się chybić!
Michał Missala: To taka wartość dodana, coś trudnego do wyjaśnienia racjonalnie, ale na jakimś poziomie bardzo trafnego i szalenie ciekawego. Wiele rzeczy dotyczących zapachów, o których mówiliśmy już lata temu na podstawie własnej wiedzy czy intuicji, dziś znajduje potwierdzenie w badaniach naukowych. Pamięć zapachowa, kwestia pierwszego wrażenia na podstawie woni czy podejmowania decyzji przez jej pryzmat, to była długo wiedza intuicyjna, a teraz już wiemy, że na poziomie biochemii mózgu to faktycznie działa. Podobnie jest z „testem kolorystycznym”. Nie wiemy, dlaczego i w jaki sposób, ale działa. I to wystarczy.
Rozmawiała: Marta Waglewska