Go to content

Oczekiwania wobec dzieci. Rodzicu, daj żyć!

MamaM&M

Dwie godziny angielskiego, basen, rytmika, gimnastyka artystyczna lub piłka nożna, zajęcia plastyczne, szkoła muzyczna lub przynajmniej nauka gry na instrumencie u prywatnego nauczyciela – kiedyś się śmiałam, gdy słyszałam o takiej ilości zajęć dla przedszkolaków w jednym tygodniu. Dziś wiem, że to się zdarza nie tak rzadko i że rodzice zasypują swoje dzieci obowiązkami, których kilkulatek nie jest w stanie udźwignąć na tych swoich wątłych barkach.

Marek jest „żłobkowy”. Podobno w tymże żłobku są jakieś dodatkowe zajęcia (niepłatne dodatkowo) typu angielski. Nie wnikam, czego uczy się moje dziecko będąc przez 8 godzin w placówce. Dlaczego się tym nie interesuję? Odpowiedź jest prosta: nie zapisaliśmy dziecka do żłobka, żeby tam nauczyło się komunikatywnie porozumiewać po angielsku, recytować wiersze i grać na flecie. Marek jest po opieką żłobka, żebym ja mogła pracować. Żłobek ma zapewnić opiekę, a nie edukację. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby pomiędzy posiłkami a drzemką moje dziecko przez cały czas układało klocki, turlało się po podłodze i wchodziło na wszelkiego typu przeszkody. Byłabym zadowolona, gdyby jedynym dodatkiem był codzienny kilkudziesięciominutowy spacer.

Tymczasem widzę zdjęcia z zajęć plastycznych i efekty pracy mojego dziecka – będzie artystą jak jego mama: u wszystkich dzieci patyczki przyklejone do kartki tworzą choinkę, u Marka choinkę w stanie totalnego rozkładu… Słyszę piosenki, które śpiewa moje dziecko w drodze powrotnej ze żłobka, Marek opowiada, że był u nich Mikołaj, a kiedy skacze z łóżka na podłogę liczy: „łan, czu, czri”. Cieszę się, że umie powiedzieć inny wierszyk niż: „Raz, dwa, trzy, cztery, maszerują oficery, a za nimi Myszka Miki z gołą dupą na zastrzyki”, którego nauczyłam go podczas wchodzenia na drugie piętro po schodach.

W weekendy chodzimy na basen. Marek jest w grupie kilkulatków, które uczą się pływać. Traktujemy te zajęcia (my, czyli MamaM&M oraz TataM&M) jako fajną zabawę, która sprawia, że nasz syn nie boi się wody. Podczas urlopu w styczniu i w lutym zauważyliśmy, że przypadkowe nurkowanie, napicie się basenowej wody, nalanie wody do oczu nie zniechęcają Marka do zabaw i stwierdziliśmy, że to ostatni moment, kiedy jeszcze nie wyczuwa zagrożenia, więc może nauczyć się pływać. Nie zakładamy, że po 12 tygodniach nasz syn będzie umiał pokonać 5 basenów olimpijskich motylkiem, będzie nurkował po zabawki, a w kolejnym semestrze będzie gotowy do zrobienia licencji nurka zawodowego. Liczymy, że woda nie będzie jego wrogiem i latem będziemy mogli razem pobawić się w jeziorze bez obaw, że ktoś pływający obok pochlapie nasze dziecko i tym samym zabawa skończy się jednym wielkimi: „bo on mnie pochlapał… łeeeeeeeeeeeeeee”.

Na zajęciach dzieci wykonują różne ćwiczenia: skaczą do wody, gonią gumowe zabawki, udają ustami motorówkę, utrzymują się na wodzie na brzuchu i na plecach, pływają z deską. Ponieważ TataM&M wkrótce idzie na operację i nie będzie mógł chodzić na basen, podzieliliśmy te 12 tygodni tak, aby w części zajęć mógł brać udział mój mąż, a pod jego nieobecność ja – mniej więcej pół na pół. Mam więc teraz okazję obserwować „z lądu” innych rodziców i ich podejście do tych „lekcji”. Niektórzy nie umieją pływać, inni boją się wody (ależ to widać – podziwiam zaangażowanie w rozwój dziecka mimo własnych traum i blokad), jeszcze inni, jak MamaM&M, nie lubią zjeżdżalni i zanurzania głowy. Podobnie jest z dziećmi. Niektóre chętnie wykonują ćwiczenia, inne nie lubią lub nie chcą. Zasadą powinno być: „nic na siłę”. Tak niestety nie jest. Część rodziców strofuje swoje pociechy i stawia warunki, jak podczas wojskowej musztry. Kiedy zajęcia przestają być dla dziecka zabawą, przestają mieć sens. Widać to od razu, bo dziecko zaczyna inaczej się zachowywać. Wykonuje polecenia mechanicznie lub w ogóle przestaje reagować i naśladować inne dzieci. Szkoda więc i czasu i pieniędzy. Takie zajęcia niewiele temu dziecku dadzą, a wkurzonemu rodzicowi jeszcze mniej, bo ani frajdy ze spędzania z naburmuszonym dzieckiem nie ma, ani zysku w postaci nowych umiejętności. „Pływasz, czy idziemy do domu?” – myślisz, drogi rodzicu, że twoje zestresowane dziecko naprawdę wybierze basen i pływanie? Sama wolałabym już wyjść i mieć święty spokój.

Czasami widzę, jak dziecko mówi, że nie chce iść dziś na lekcje gitary, na tańce, na piłkę, ale rodzic na siłę wiezie… bo przecież tak fajnie móc powiedzieć w pracy: „moja córka gra na gitarze”. To nic, że nie chce, ważne, że gra…

Chciałabym, żeby moje dzieci w przyszłości umiały jak najwięcej, żeby miały pasję. Nie narzucam jednak od urodzenia tony zajęć. Nie chcę, żeby dwulatek cały dzień był pochłonięty nauką. Próbuję być przykładem. Chodzę na fitness, czytam książki, piszę blog, pracuję jako dziennikarka, pracuję w ogrodzie, lubię gotować i urządzać rodzinne przyjęcia, organizuję imprezy sportowe, opowiadam podczas spacerów o wszystkim, co mijamy, rozmawiamy o kolorach o tym, że słońce jest bardzo gorące, śnieg zimny, noc ciemna, a pająków nie trzeba się bać, śpiewamy razem piosenki przed snem, Marek ogląda w internecie bajki anglojęzyczne i automatycznie powtarza kolory za lektorem. TataM&M uwielbia gry komputerowe, krótkie filmy naukowe, interesuje się motoryzacją, ogląda z Markiem samochody, motocykle, razem układają klocki, grają na gitarze, strzelają pistoletami na wodę w łazience i robią bańki podczas kąpieli. Marek ma dwa lata. Nie widzę potrzeby zapychania mu czasu zajęciami dodatkowymi. Tak, teraz chłonie wszystko jak gąbka. Wolę jednak, żeby teraz chłonął zyski z czasu spędzonego z rodzicami – choćby to było siedemdziesiąte piąte odśpiewanie przed snem „Jadą, jadą misie, la la la la la”…

Zajrzyj na mój profil na Facebooku i zostaw ślad po sobie. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, też zajrzyj 😉