Pewnej wiosny stoimy sobie z moim synem tak od ładnych kilku minut i patrzymy na te mrówki. Chodzą sobie, mrówka z mrówką, dobrze znanymi, wydeptanymi szlakami. – Dzidzia – mówi mój syn o jednej z mrówek. – To mama – wskazuje na inną. – A to? – łapie mnie za rękę pytająco. – Tata – odpowiadam bezwiednie. Przecież wiadomo, wszystko, co po ziemi chodzi musiało mieć mamę i tatę. Ale nie wszystko może być swoim rodzicom tak wdzięczne jak ja.
Mamo, Tato, dziękuję:
Za to, że nigdy nie dawaliście mi gotowych rozwiązań, ale prawie zawsze powtarzaliście: pomyśl, wierzę, że sama świetnie sobie poradzisz. Proste, a jednocześnie takie trudne. Wiem, bo teraz sama mam dzieci. Chciałabym umieć, tak jak wy, pozwalać im częściej próbować swych sił.
Za to, że nigdy nie złamaliście mnie ani jednym słowem. Budowaliście mnie za to słowami miłości, wsparcia i życzliwości. Zabrałam je w sobie, kiedy już poszłam hen w życie czasem zbyt krętą drogą. Teraz, gdy upadam, te słowa miłości podnoszą mnie z kolan, z wiarą, że za chwilę już będzie dobrze, że zaraz wszystko sobie poukładam.
Za rozmowy w kuchni nocą, przy kubku herbaty (mamo) i niedzielnym wspólnym obiedzie (tato). W moim domu ta herbata i ten niedzielny obiad to momenty ważne, kiedy czujemy naprawdę, że jesteśmy razem i jest nam ze sobą dobrze. Albo kiedy czujemy, że żeby było dobrze, trzeba właśnie tej rozmowy i dwóch kubków.
Za miłość bezwarunkową i akceptację. Bo dzięki wam umiem ich szukać w relacji z najbliższym mi człowiekiem. I dzięki wam rozumiem, że i ja i on na nie zasłużyliśmy. Bezwarunkowo nie stawiam warunków w miłości, kocham po prostu za „nic”. Akceptuję bo i mnie akceptowano.
Za to, że nie udawaliście przede mną, kiedy wasze małżeństwo zaczęło się rozpadać. I za to, że nie odpuściliście, że walczyliście o siebie, gdy inni mówili, to nie ma sensu. Wy widzieliście sens, nie wyrzuciliście tej miłości, tych wspólnych lat do śmieci. Kocham patrzeć tato na to, jak odgarniasz mamie jasne kosmyki włosów z czoła.
Za to, że nie chcieliście być dla mnie autorytetem, byliście nim, po prostu. Bez pompy i sztuczności, swoim przykładem sprawialiście, że nigdy nie przestałam was szanować. Byliście i jesteście ważni.
Za to, że kiedy nadszedł moment, wybiegłam od was w życie, wierząc, że ono jest dobre, a ludzie potrafią być najwspanialsi, jeśli tylko umie się ich odnaleźć. I że najwięcej zależy ode mnie.
I jeszcze, dziękuję wam za wyprawy w góry, a nie na Majorkę, kiedy Majorka była szczytem marzeń. Dzięki tym wyprawom kocham góry bezkrytycznie, a o Majorce myślę z dystansem, lekko nonszalancko. Żyję tu i teraz, ale nie odpuszczam marzeń. Kiedyś je zrealizuję, kiedyś znajdę swoją Majorkę.
Nie wszystko w moim życiu wyszło tak, jak sobie to wymarzyłam w dzieciństwie. Ale to nie znaczy, że wyszło źle. I wy to też wiecie, i za to też Was kocham.