Go to content

Nie spotykamy na ulicy dzieci zbierających pieniędzy z tabliczką: „Mój tata nie płaci alimentów”. Może taka kampania społeczna powinna powstać

„Mój tata nie płaci alimentów"
Fot. iStock/SandraKavas

Z ciekawością słucham doniesień o tym, że jesienią ma ruszyć kampania na rzecz płacenia alimentów. Myślę, sobie: „No w końcu”. Coś drgnęło. W końcu nie raz rozmawiałam z kobietami (jest ich zdecydowana większość), które po rozwodach zostały z dziećmi, ale bez wsparcia ze strony ich ojca – tak, jakby on biorąc rozwód z żoną, brał też rozwód z dziećmi. I żeby mnie dobrze zrozumiano nie mówię tu o sytuacji, kiedy mężczyzna faktycznie tych alimentów płacić nie może, bo jest nieporadny życiowo, uzależniony od alkoholu czy narkotyków, bez szans na pracę.

Uwierzcie, tych przypadków jest znacznie mniej, niż by się nam wydawało, a dług alimentacyjny, który obecnie przekroczył już 10 MILIARDÓW złotych, to nie wynik nieporadności pozostawionych bez kobiecej ręki panów. O nie. Dług alimentacyjny dotyczy w znacznej większości tych facetów, którzy mają już drugie rodziny, dzieci z kolejnych związków, jeżdżą fajnymi autami, wyjeżdżają na wakacje i mają pracę. A przepraszam, nie, pracy nie mają, bo kiedy komornik zwraca się z pismem do ich pracodawców, okazuje się, że dany ojciec dzieci tam nie pracuje, tylko na kawie przesiaduje. Codziennie po osiem godzin. A co? Nie może?

Pamiętam przypadek, opowiadany przez matkę trójki dzieci, która alimentów nie dostaje. Ojciec z nową rodziną, nowym dzieckiem – tak, bo te z poprzedniego związku najczęściej są przez nich nazywane „starymi” dziećmi” wynajmujący mieszkanie za trzy tysiące złotych, który rzekomo nie pracuje, więc nie ma skąd płacić alimentów. Skąd kasa na wynajem? Od matki, której renta wynosi 1800 złotych. Urocze, prawda?

Na czym polega rzeczywisty problem zadłużenia alimentacyjnego? Wszyscy zgodnie powtarzają – na przyzwoleniu społecznym.  W jakiś badaniach czytałam, że prawie 70% Polaków uważa niepłacenie alimentów za karygodne, ale co z tego? 600 tysięcy dzieci pozbawionych jest pieniędzy, które im się zwyczajnie należą, bo przymykamy oczy, bo kryjemy dłużników, bo dajemy sobie wmówić, że te pieniądze to dla niej, tej zdziry na paznokcie, nowego fagasa, nowe kiecki i wyjazdy.

UWAGA – alimenty nie są dla żadnej zdziry, dla byłej, czy dla chciwej s*ki. Alimenty są dla dzieci, dla dzieci za które facet jest odpowiedzialny bez względu na to, jakie ma zdanie o swojej byłej partnerce. My nie mówimy tu o walce między dwojgiem dorosłych ludzi. A niech się kłócą, sądzą udowadniają sobie winę za rozpad związku. Mówimy o dzieciach, które co tu dużo analizować – zostają bez obojga rodziców w domu, co już jest dla nich bardzo trudne, a do tego dochodzi świadomość, że ojciec, którego przecież kochają, ma je tak naprawdę w głębokim poważaniu, traktuje jak obowiązek, od którego trzeba jak najlepiej się wymigać. I nie ma co tu kiwać głową i zaprzeczać. Mówię o dłużniku alimentacyjnym, który nie płaci na własne dziecko! I dla mnie na tym powinna kończyć się dyskusja i za nią iść konkretne działania. Ale niestety nie idą. Bo luki w prawie pozwalają dłużnikom śmiać się ich własnym dzieciom w twarz. Oni doskonale wiedzą, że kiedy wpłacą 50 złotych raz na pół roku, sąd nic nie może zrobić, bo przecież wykazują chęci do płacenia. Nie uchylają się, a że 50 złotych, zamiast zaległych kilku tysięcy… Co to za różnica, prawda? No przecież, że żadna.

„Ten mój Misiu taki biedny, panie komorniku. A ta jedna zdzira poszła sobie do innego i co teraz mój Misiu ma ją dalej utrzymywać, jak on u mnie kątem mieszka?”. To słyszy komornik, kiedy w imieniu dłużnika alimentacyjnego przychodzi jego matka, która synka utrzymuje, bo on nigdzie nie pracuje. Dlaczego sam nie przyjdzie, a bo zajęty, codziennie, po osiem godzin. A że nowe auto ma, to ona mu kupiła ze swojej renciny, bo on taki załamy po tym rozwodzie. Podziwiam komorników za cierpliwość, bo ja pewnie skoczyłabym do gardła. Dlaczego tak trudno zrozumieć, że alimenty to pieniądze dla dzieci i dlaczego tak łatwo stajemy po stronie dłużników. Jak często ich nowe partnerki mówią: „Głupi, chyba nie będziesz jej (tej byłej) płacił”. Ciekawe, co powiedzą gdy one zostaną same i też grosza na dziecko nie dostaną. Będą pracować na trzech etatach, dorabiać, żeby dziecko nie czuło się gorsze, by im wynagrodzić to, że nie mają pełnej rodziny i to, że ojciec ma ich w d*pie.

Tak, jesteśmy głupie, bo zamiast postawić się i skazać dzieci na chodzenie w podartych butach, w za małej kurtce, to może wtedy społeczeństwo zauważyłoby te dzieci. Dzisiaj problem nie jest widoczny gołym okiem, nie spotykamy na ulicy dzieci zbierających pieniędzy z tabliczką: „Mój tata nie płaci alimentów”. Taka kampania dla tych dzieci mi się marzy. Mocna, z silny przekazem, że dłużnik alimentacyjny to ten, kto okrada własne dziecko.

Dłużnikiem nie jest facet, który dogaduje się z byłą żoną po rozwodzie, nie jest nim dojrzały i świadomy mężczyzna, który potrafi ponad własną zranioną dumę i honor postawić dobro dziecka. Dłużnika nie spotkamy wśród mężczyzn, którzy choć rozwiedzeni odbierają dzieci ze szkoły, zawożą na zajęcia, zabierają na wakacje. Wiemy dobrze, że tacy są. Ale o nich się nie mówi, bo oni nie są problemem. A może czasami powinni być stawiani jako przykład.

Tymczasem dłużników kryją pracodawcy, którzy pod stołem dopłacają takiemu delikwentowi do pensji, albo w ogóle zatrudniają na czarno – tak solidarność jąder ponad wszystko i pokazania „tej głupiej babie”, że jednak my faceci jesteśmy górą, a ona tylko do garów się nadaje, bo bez nas samców alfa nie ma nic.

Kryją ich matki, ojcowie, znajomi. Kryje ich nawet nasze cholerne prawo, które każdy alimenciarz wie jak obejść, uwierzcie, nie stanowi to dla niego żadnego problemu. Kryją ich inny dłużnicy, ich partnerki. Tylko każdy z nich, jak i każdy z nas spłaca dług takiego faceta. Ty, który nie przyznasz, że u ciebie pracuje. Ty, który mówisz: „Nie bądź głupi, nie płać”. Tylko kto tu jest głupi? Ten, który nie zapłaci, czy ten, który spłaca ten dług we własnych podatkach, na czym też cierpią jego dzieci, bo te pieniądze mogłyby iść choćby na doposażenie szkół czy przedszkoli.

I tak, czekam na kampanię, którą tworzy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przy udziale Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci”. I mam nadzieję, że będzie to mocny przekaz. Że pokażą dziecko, które jest okradane, za które jego ojciec nie chce ponosić żadnej odpowiedzialności. Mam nadzieję, że ta kampania uderzy w tych, którzy dłużników alimentacyjnych kryją, która w końcu odczaruje mit, że alimenty są na nowe paznokcie byłej żony i pokaże, że za każdego dłużnika to my spłacamy dług.

Mam nadzieję… choć przecieki, że kampania ma powstać w formie animowanego filmu, który zawsze kojarzy nam się z sielską bajką, nie napawa optymizmem… Bo kto poważnie potraktuje bajkę? Obejrzą ją dzieci, które alimentów nie dostają? Ale nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. Kampania w toku przygotowań. Mam nadzieję, że głosy tych, którzy problem zadłużenia alimentacyjnego znają od podszewki, zostanie wzięty pod uwagę. Czekam z niecierpliwością i dużą wiarą w to, że może zrobimy mały krok w stronę zmiany sytuacji alimentacyjnej.