Go to content

Nie mam już mamy, męża, ukochanego psa. Ale spełniłam swoje marzenia…

Nie mam już mamy, męża, ukochanego psa. Ale spełniłam swoje marzenia...
Fot. iStock / Pekic

Pięć lat temu odeszła moja mama, spokojnie we śnie zmęczona chorobą, która przyszła nagle powoli odbierając siły, urodę, ale nie godność.

– Wiesz, z życiem trzeba się czasem pogodzić, nie ma co bez przerwy walczyć i zgłaszać pretensje – powiedziała, a była już bardzo chora i … poszła grać w piłkę z wnukiem.

Miała zaledwie 58 lat. Wracałam z pogrzebu z niedowierzaniem, w poczuciu pustki i żalu tak ogromnego, że nie da się go opisać. Bo tak boli nieodwracalność. Wtedy myślałam, że gorzej już być nie może. Ale wtedy nie byłam sama.

My Trzej Muszkieterowie (mąż, syn, ja i jeszcze nasz wierny pies) żyliśmy sobie w uroczym domu z ogrodem, podróżowaliśmy po świecie, celebrowaliśmy mniejsze i większe święta, radości i czasem smutki. Ale zawsze razem… chociaż mąż z racji wykonywanego zawodu często poza tym sielskim życiem przebywał.

Dwa lata temu przyjechał i oświadczył: „ Tatuś mamusi już nie kocha. Każdy w życiu ma prawo do szczęścia”. I za tym „szczęściem” podążył nie oglądając się na łzy, błagania, wszystko, co składa się na rozpacz. Zostałam sama, w wieku 40 lat, bez pracy ze złamanym swoim i dziecka sercem. Ile bólu jest w porzuconej matce, kobiecie? Całe mnóstwo. A ile siły? Wystarczająco dużo, by przez to wszystko przejść. Tylko czasem strasznie trudno w tą siłę uwierzyć i ciężko ją w sobie znaleźć. Jest takie powiedzenie, stare chyba jak świat:, „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Powiem każdej zranionej kobiecie, dziewczynie – to nie zabija, to tylko odbiera na chwilę chęć do życia. W cierpieniu przestajemy racjonalnie myśleć, przychodzą złe, bardzo złe pomysły do głowy. To wszystko jest zupełnie normalne, zwyczajnie ludzkie jak łzy i złość. A więc płakałam tak strasznie dużo, że w końcu już nie miałam siły nawet na płacz. Zaczęłam pisać maile do mojego męża, najpierw najpiękniejsze listy miłosne, później cięte riposty, a następnie..spokojne rzeczowe odpowiedzi. Wszystkie etapy rozstania.

Dzisiaj jestem już prawie rok po rozwodzie. Nie mam już męża, nie ma psa. Wierna suczka odeszła na moich kolanach dzień przed pierwszą rozprawą. I nagle cały sąd, nieprzyjemna pani adwokat męża, bezsensowna pani świadek z ich strony – wszystko przestało mieć znaczenie. Siedziałam na tej sali z wysoko podniesioną głową i coraz bardziej szeroko otwartymi oczami. A on siedział spięty, korporacyjny, wciśnięty w garnitur i to swoje szczęście.

Od kilku miesięcy jestem dziennikarzem małej gazety, bo pewnego dnia jej redaktor dał mi szansę. Zaufał dziewczynie, która przyszła i powiedziała, że nie ma zbyt wiele do stracenia i dlatego ośmiela się zapytać, czy w redakcji nie przydałoby się dodatkowe pióro. I chociaż zaczynałam, jako stażystka z Urzędu Pracy, a teraz jestem zatrudniona jedynie na popularną „śmieciówkę”, to nie ma znaczenia. To dobry początek! Żadna inna praca nie dała mi tyle satysfakcj. Nigdy już nie wróciłabym do korporacji, w której pracowałam przed urodzeniem syna. Nie żałuję też lat spędzonych w domu, pieczonych ciast przed nadejściem weekendu, każdej posadzonej własnoręcznie rośliny w ogrodzie. Żałuję tylko, że tak strasznie rozpaczałam zapominając o własnym zdrowiu, ale taka jestem, taka była moja żałoba po miłości. Tak to jest, że w życiu wszystko wali się na raz. Na koniec zdrowie. Zarówno na pierwszą, jak i drugą operację zawiozłam się sama i sama wróciłam samochodem. Czy człowiek jest stworzony, żeby w takich sytuacjach być zdanym jedynie na siebie..? Nie bardzo. W każdym razie, to też nie koniec świata i da się przeżyć. A zdrowie jest naprawdę najważniejsze, dlatego nie dajcie go sobie odebrać, zupełnie nie warto. Złe chorobowe dni minęły, nie ma już po nich śladu. Rany w sercu też się zabliźniły. Na wszystko potrzebny jest czas.

A więc drogie kobiety i dziewczyny – kiedy on odejdzie, nie śledźcie jego nowego życia, nie dociekajcie kim ona jest. To wszystko jest nie ważne, ta miłość już nie wróci. Być może wróci kiedyś on, a szczęście, za którym gna okaże się złudne i takie pospolite, ale wtedy Wy będziecie w innym momencie swojego życia. A może on i ona będą ze sobą po kres dni, bo są sobie przeznaczeni – wszystko jest możliwe i zupełnie nieistotne. Bo na Was i na mnie jeszcze coś dobrego czeka, takiego zupełnie nieprzewidywalnego, jak życie. Jestem tego pewna! A dzisiaj, usiądę na ławce, tej od zachodniej strony pod kuchennym oknem sielankowego domu, w którym jeszcze przez jakiś czas mogę mieszkać. Usiądę z kieliszkiem wina, popatrzę na piękną zieloną wiosnę, posłucham ptaków, pogłaszczę za uchem nieznośnego szczeniaka, który z nami zamieszkał. Teraz też nie jestem sama, mam syna, psa, dwie przyjaciółki, koleżanki, dobrego szefa i dużo, dużo siły, żeby poradzić sobie z całą resztą. A jeśli ktoś zapyta mnie w najbliższych dniach o plany na wakacje powiem tak: „Nie mam żadnych konkretnych. Jak na resztę życia i póki co, to dobry plan?! Nie dość, że z życiem się pogodziłam, to jeszcze postanowiłam mu zaufać :).

Gosia


List nadesłany w ramach naszej akcji: „Pokonałam kryzys. Ty też możesz”.