„Tinderlajk, alleluja. Dzień dobry”- czytam na swoim telefonie. „Cześć”- odpisuję. Właśnie rozpoczęłam tinderową znajomość. Jesteśmy parą – oczywiście tylko według aplikacji, bo oboje polubiliśmy swoje zdjęcia i przesunęliśmy w prawo. Mnie przekonał Paulo Coelho, który „Poleca tego użytkownika”, a jego przekonało… Nie zapytałam o to nigdy. Pisaliśmy ze sobą z przerwami trzy miesiące, aż wreszcie dostaję wiadomość„Kino i piwo?”. „Tak”- odpisuję i umawiamy się na najgorszą randkę w moim życiu. Z facetem, który zamiast partnerki, szukał frajerki. I który od kobiety oczekiwał nie wiadomo czego, samemu nie dając nic w zamian – oprócz zaszczytnego swojego towarzystwa. I eleganckiego stroju.
Tinder my love
Jestem singielką, której jest z tym bardzo dobrze. Jednak czasami, średnio raz na pół roku, nachodzi mnie myśl, że może fajnie byłoby kogoś mieć. Kogoś takiego, na kim zawsze można polegać, do kogo można się zawsze przytulić lub wypłakać, kiedy jest źle. A jeśli nie na stałe, to chociaż kogoś, z kim pójdę na randkę.
W realu ciężko kogoś poznać, przecież nie podejdę do nikogo na ulicy, a gdzie się nie pojawię – pechowo – prawie same baby lub zajęci faceci albo z ogonem w postaci zazdrosnej żony. Oraz oczywiście nie w moim typie. Bo wymagania to są, oczywiście! Ma mieć poczucie humoru, musi być wyższy, inteligentny i kulturalny. I jeszcze musi mieć kilka innych cech. Ale nie, nie musi być ideałem. Ani mieć kaloryfera na brzuchu.
Podczas takiego kryzysu zalogowałam się na portalu. Lewo, lewo, lewo. Ze znudzeniem przesuwałam po uśmiechniętych twarzach facetów. Facetów w garniturach, kąpielówkach, nad wodą i na nartach. Prezesach, trenerach personalnych, szlachcicach, którzy nie pracują, bo szlachta nie pracuje. Aż tu nagle ON.
Oczy mi się zaświeciły i z zainteresowaniem weszłam w galerię. Był jednym z nielicznych facetów, którzy według mnie byli warci zainteresowania. Bo niestety, era Tindera już przeminęła. Zostały albo niedobitki, albo faceci, z którymi prawdopodobnie jest coś nie w porządku, albo obcokrajowcy – ale tych z góry wykluczam, bo szukam Polaka. Niestety, moja teoria się potwierdziła…
Co znalazłam w galerii użytkownika podpisanego jako „HappyTom”? Kilka zdjęć z różnych zakątków Polski i ze świata. Z gór i znad morza, przed Krzywą Wieżą w Pizie. Był to dla mnie znak, że jest ciekawy świata. Ucieszyłam się i w tym momencie przesunęłam jego zdjęcie główne w prawo.
I miałam nadzieję, że ja także przypadnę mu do gustu.
Nagle dostaję gratulację. „Masz nową parę”- czytam i pojawia się zdjęcie „HappyToma”. „Tinderlajk, alleluja. Dzień dobry” dostaję wiadomość i tak zaczyna się nasza znajomość. Po kilku wymienionych wiadomościach z Tomem, uznałam, że jest interesującym facetem z pasją podróżniczą, o której chętnie pisał. Opowiadał, jak zwiedził autostopem Hiszpanię i jak pływał na desce w Australii. Jego pasja działała na mnie zaraźliwie.
Nie mogłam się doczekać naszych kolejnych rozmów, które były rzadkie z racji obowiązków w codziennym życiu i wykonywanej, absorbującej pracy. Ale zawsze, kiedy tylko mieliśmy okazję, wymienialiśmy się poglądami na temat polityki, wydarzeń kulturalnych i pisaliśmy o tym, jak nam minął dzień.
Nie ukrywał także przede mną, że ma dziecko. „Synek już śpi, mam wreszcie czas dla ciebie” – pisał. Z matką syna utrzymuje stosunkowo dobre relacje, bo najważniejsze dla nich obojga jest jego dobro. Podziękowałam mu za szczerość, bo mógł zataić tę informację, która jest przecież ważna. To, że ma dziecko, nie było przeszkodą. Każdy przecież ma swoją przeszłość.
Zapowiadało się naprawdę nieźle. Pomyślałam, że dla niego chyba mogłabym zrezygnować ze swojego singielstwa. Ale za każdym razem, kiedy proponował spotkanie, odrzucałam propozycję. Chyba bałam się rozczarowania. Aż w końcu nadszedł ten moment, kiedy już nie chciałam uciekać.
„To co? Spotkanie?”
Kiedy po raz piąty padło pytanie o spotkanie, głupio było się wykręcić. Tym razem postanowiłam, że nie odmówię. Ustaliliśmy, że pójdziemy do kina i na piwo. Ale miał kocioł w pracy, więc zostało tylko piwo. Mieliśmy się spotkać pod Empikiem w Centrum.
Jednak przed spotkaniem, pojawiły się wątpliwości. Chciałam zrezygnować. Denerwowałam się tym, jak to będzie w realu. Dobiła mnie jego wiadomość. Pisał, żebym się nie bała, że go nie rozpoznam, „Mam czarną marynarkę i białe spodnie” – czytam i moja ucieczka staje się czymś bardzo prawdopodobnym. BIAŁE SPODNIE?! Tylko nie to! Ale się odwalił… To jest coś, czego nie toleruję u facetów. Ale przecież nie wygląd jest najważniejszy – tłumaczę sobie w myślach i jadę dalej na spotkanie z największym tinderowym rozczarowaniem.
Na miejscu byłam pierwsza. Nagle patrzę, wychodzą z następnego tramwaju białe spodnie, później pojawia się czarna marynarka. – Przecież to nie jest ten mój Tom ze zdjęć! – czuję się rozczarowana i jestem wkurzona. Chyba jednak nie tylko dziewczyny oszukują facetów wrzucając zdjęcia, na których wyglądają na chudsze i ładniejsze. Przede mną stoi przykład na to, że faceci wcale nie są lepsi od nas i także wrzucają do sieci fotki, na których prezentują się lepiej niż w rzeczywistości.
Stoję jak słup soli i planuję jak zwiać, a on w tym czasie nadstawia się do pocałunku w policzek. Kiedy myślałam, że wszystkie niespodzianki już za mną, przed moimi oczami ukazują się trzy srebrne kółka w uchu. – Kur*a, ale trafiłam – myślę, ale uśmiecham się. Do niego. On odwzajemnia uśmiech. I idziemy na piwo do ogródka piwnego. W tym momencie dziękuję losowi, że nic nie wyszło z kina i nasze spotkanie szybko się skończy.
Ile trwała nasza randka? Całą historię jego kredytu i walki o dziecko. Gdzie się podział ten interesujący facet, z którym przegadałam godziny? Mam wrażenie, jakby ktoś go podmienił.. Z dowcipnego podróżnika, stał się przygnieciony życiem i obowiązkami rodzicielskimi nudziarzem. Zamiast o podróżach po świecie, nawijał po podróżach po bankach po kredyt, zamiast o fascynujących przygodach opowiadał o spacerze z synem. Zabierzcie mnie!
Kiedy myślałam, że gorzej nie może być, walnął prawdziwą bombę. Nie wiem jak naprawdę ma na imię, ale wiem, że ledwo wiąże koniec z końcem i szuka towarzyszki na wspólne wakacje z jego dzieckiem. On ma już zaplanowaną wycieczkę po Bułgarii, ale dziecko ma chorobę lokomocyjną i nie będzie mogło z nim jechać, więc przydałby się ktoś, kto by się nim wtedy zajął w hotelu. – Może chcesz być tą frajerką? – czytam między wierszami i mówię stanowcze NIE. Tak jak jemu i całej naszej dalszej znajomości.
Nie, nie będę opiekunką twojego dziecka. Nie, nie przyjmę cię do siebie do mieszkania. Nie, nie będę cię utrzymywać. Nie, nie spotkamy się więcej, sorry.
Dobrze, że piwo szybko się skończyło… I że Tindera da się tak szybko usunąć. Bo nie chcę już nigdy więcej trafić na faceta, który w sieci szuka frajerki, która pomoże mu ogarnąć życie. Najlepiej za jej pieniądze. Ani nie będę niańką dla jego dziecka, kiedy on będzie się świetnie bawił
Dorośnijcie faceci, bo my w sieci nie szukamy chłopca, któremu ułożymy życie. My szukamy faceta, z którym możemy je sobie ułożyć.