„Wysyłam wam grę erotyczną do przetestowania” – rzuciła koleżanka z redakcji. „Grę erotyczną?”- jęknął M, mój mąż. Red flag! Co się z nami stało? A nasz seks w każdym miejscu? W kinie? Na stacji benzynowej, w przebieralni, u znajomych? Nasze eksperymenty, które osoby bardziej tradycyjne przyprawiłyby o zawrót głowy?
Pieśń przeszłości. Pomiędzy nami wtedy, a nami teraz, stoi dziecko w wieku szkolnym, popsuty piec, coraz wyższe ceny gazu i wszystkiego, do tego pies i kot, które kochają się nam ładować do łóżka.
„Co?! Nie będziesz grał?” – żachnęłam się! Byłam gotowa rozpętać wojnę domową z argumentami: „Bo ty kiedyś, a teraz, bo ty już mnie nie pragniesz!”. „Zagram, spoko”, nagle zmienił front. Może też wiedział, że różnie między nami bywa z tym seksem i potrzebujemy bodźca?
Kilka dni później kurier przyniósł dwa eleganckie, nieduże pudełka. Jeden z blogerów zareklamował to tak: niebudzące podejrzeń pudełeczko, można je zabrać ze sobą wszędzie. Wszędzie, czyli pewnie na wyjazd ze znajomymi, czy na gorący weekend we dwoje. Obstawiłabym to drugie, choć to nie jest gra, którą da się skończyć w jeden wieczór. Rozgrywka trwa od ośmiu do szesnastu tygodni.
Pudełeczka dostałam dwa. „The lovers. Romantic” i „The lovers. Hardcore”. Jak można się domyślać, pierwsza wersja jest łagodniejsza, idealnie nadaje się dla pary, która dopiero się poznaje, jak i dla tych, którzy trochę zapomnieli, co to ogień w związku.
Zadanie pierwsze
Przyznaję, zanim zaczęliśmy grać, przejrzałam karty– podobno lepiej tego nie robić, bo ważny jest element zaskoczenia. To, na co zwróciłam uwagę, to naprawdę fajna grafika, choć czarno–biała, odpowiednio podkręcająca. Kart pod żadnym pozorem nie można tasować, ponieważ ułożone są w ustalonym porządku. Zadanie główne to misja. Do tego karty akcji (coś, co partner w nagrodę ma zrobić dla ciebie) lub joker (wtedy możecie zamienić się rolami w wykonaniu akcji).
Na początku ustalamy odgórnie czas na wykonanie misji.
„Jeden dzień?” – zastanawiam się głośno. „Zwariowałaś? Chociaż trzy, cztery dni” – słyszę. Nie mam czasu się kłócić, zgadzam się. Cała rozgrywka to osiem tur. W miesiąc się wyrobimy, choć twórca gry daje nam znacznie więcej czasu – osiem, a nawet szesnaście tygodni. Tu nie chodzi o tempo, a o zabawę, zaskoczenie, przyjemność.
Każde z nas dostaje swoją talię, a potem bierze z niej po trzy karty. Żadne nie może powiedzieć drugiej osobie, co wylosowało.
Moja pierwsza karta misji? Przygotować posiłek nago albo w bieliźnie, potem uprawiać seks na blacie kuchennym „Phi. Co to za łatwizna! Przecież już to robiłam nie raz. To jakieś zadanie dla seksualnych przedszkolaków” – śmieję się w duchu. Hmm, kiedy robiłam to ostatnio? Łapię się na tym, że nie pamiętam! A nie, pamiętam! Lata temu. Owocem takiej akcji jest nasza córka. Nie wierzę, że nie robię już takich rzeczy. I że mój umysł płata mi takie figle. Jestem beznadziejną kochanką, a wydaje mi się, że świetną. Żenada! Natychmiast chcę to naprawić. Muszę tylko pozbyć się córki z domu. Na szczęście chętnie idzie na noc do koleżanki (zupełnie nie wiem, jak ta gra może wyjść ludziom, którzy mają małe dzieci… na zdalnym nauczaniu na przykład).
Pierwszego dnia nie mam nastroju na seks, zresztą mąż zamówił jedzenie, drugiego siedzę i piszę teksty i nie mam głowy do erotycznych zabaw. Nadchodzi trzeci dzień. Czas się zebrać i pojechać na zakupy. W wyszukiwarce wpisuję hasło: „najbardziej podniecające potrawy”. „Co robisz?” – zagląda mi przez ramię mój facet. „Szukam pomysłu na kolację” – udaję, że wcale nie chodzi o jakieś zadanie. „O nie, nie, dziś ja urządzam wieczór”. „Ale ja muszę”, mruczę. „Ja też muszę”- uśmiecha się przekornie.
Okazuje się, że to było jego zadanie – przygotować piknik (jeśli to zima może być w domu), który kończy się seksem. I co powiem? Było super, ale to on zdobył punkty, nie ja. Przy następnej turze postanawiam zadziałać od razu.
Zadanie drugie
– Trochę za bardzo zwyczajne są te zadania, nie uważasz? – stwierdza wieczorem mój mąż.
– Przeglądałeś karty!
Tak, przeglądał. Wspólnie uznajemy, że ta pierwsza wersja, romantic, jest najlepsza dla par, które się dopiero poznają lub przeżywają kryzys w związku. Masaż stóp, wspólne wyjście zakończone seksem, przetestowanie erotycznego gadżetu…. Takie działania na pewno zbliżą, my mamy ochotę się zabawić.
Znów losujemy karty. Moja misja? Masturbować się i wysłać mu nagranie. Uśmiecham się, bo wiem, że kiedyś bardzo lubił, jak wysyłałam mu takie zdjęcia. Prawda jest taka, że pandemia mocno ograniczyła naszą erotyczną korespondencję. Gdy próbuję w historii rozmów znaleźć coś pikantnego, mam ochotę palnąć sobie w łeb, oj słabiutko. Piszemy do siebie: kup to, tamto, o zobacz, jaka fajna fota, jaki fajny tekst, kiedy wracasz, śpij kochanie. Śpij kochanie????? Tak właśnie napisał do mnie mój demon seksu dwa miesiące temu, kiedy wyjechałam bez niego – co to za nuda jakaś!
Podekscytowana przystępuję do zadania – czas znów obudzić ogień. Postanawiam trochę podkręcić atmosferę i mimo dość mroźnej temperatury, onanizuję się w samochodzie w środku lasu. Tak, kilka razy przebiega mi przez myśl, że jestem idiotką, że to robię, ale potem poddaję się atmosferze. Na koniec klikam „wyślij”. Odpowiedź przychodzi po dosłownie sekundzie: „Ale to zajebiste! Chcę cię teraz!”.
To jest gorący wieczór, bo partner po moim filmie porwał mnie, zanim zdążyłam dobrze zamknąć drzwi od domu. Znów plus – córka była u koleżanki.
Wieczorem oglądamy serial i zasypiamy. Rano mam ważne spotkanie do którego muszę się przygotować. Budzi mnie M., gmera przy mojej cipce. To straszne, ale mam ochotę go odepchnąć. Nienawidzę, jak ktoś mnie budzi w środku nocy. Jeszcze seksem? O nie! Sen to rzecz święta. Nie obwiniam się, zawsze tak miałam, nawet w fazie miodowej naszego związku.
Po chwili jednak myślę sobie, że raz w życiu się temu poddam, szczególnie, że M. robi to sprawnie, doskonale zna drogę do mojego orgazmu. I mam orgazm. I to szybko. I czuję mega ulgę, że nie muszę mu się odwdzięczać tym samym. Przecież to tylko i aż gra!
Oboje zyskaliśmy punkty.
Co ważne – karty akcji nie są obowiązkowe. Ale co to za zabawa bez nich? Wykonujesz misję? Nagrodą jest karta akcji. Partner robi coś dla siebie.
Zadanie trzecie i tak dalej
Kolejna misja jednak trochę mnie przeraża. Na szczęście mogę po prostu odmówić jej wykonania. Przyznaję – czekanie nago w obroży, z kitą (wymiennie z czymś długim i miękkim ) w pupie to jednak nie coś, co mnie kręci. Dużo bardziej kręci mnie podanie partnerowi drinka w seksownej bieliźnie. I robię to już następnego dnia… w południe. Cóż, home office. I bardzo mnie kręci, że kiedy przychodzę z jego ulubioną whisky z lodem (o czternastej!) właśnie rozmawia z pracownikiem i zaczyna się jąkać. Cieszę się, że po tylu latach związku, i jednak nieidealnej figurze, wciąż jestem w stanie doprowadzić go do takiego wrzenia. Uprawiamy seks, choć na górze córka ma zdalne lekcje. Tak, kiedyś non stop robiłam mu takie akcje (oczywiście bez córki!). Dlaczego, do cholery, przestałam?
Jego zadanie? Przywiązać mnie do krzesła tak, żebym nie mogła się ruszać, podniecać mnie, a potem mocno przelecieć. No cóż, takie gierki już uwielbiam.
Nie chcę wam po kolei opowiadać, co jest kolejną misją, a co akcją. Ale słowo, jeśli gdzieś zapominacie o codziennym seksualnym szaleństwie, teraz sobie je przypomnicie. A jeśli w nowej relacji nie macie jeszcze na tyle odwagi – karty zrobią to za was. Seks oralny w przebieralni w sklepie, przebieranki, jakie on lubi i jakie ty lubisz, spełnianie swoich fantazji. Zapewniam, że gra podkręca, zbliża, czasem po prostu jest fajną i dobrą zabawą. No bo my jednak trochę padliśmy z tej kity w pupie. Ale może się nie znamy i daleko nam do Greya. Na szczęście ta gra jest dla wszystkich, a ci co pragną bardzo mocnych eksperymentów i nie mają żadnych zahamowań, dostaną trzeci poziom: Pervert.
Dobrej zabawy!